Potężny, wytatuowany mężczyzna, któremu trudno spojrzeć prosto w oczy, a większość ludzi na jego widok przechodzi na drugą stronę ulicy. O dziwo we Włoszech taka osoba potrafi mieć wpływ na wydarzenia na boisku. Cofnijmy się do roku 2014 roku. Rzym, Stadion Olimpijski, finał Coppa Italia. Za chwilę Napoli ma zagrać o puchar z Fiorentiną. Przed meczem na ulicach Wiecznego Miasta dochodzi do krwawych zamieszek, w których ciężko ranny zostaje kibic z południa Italii. Mecz jest opóźniony o 45 minut. O tym, czy w ogóle się odbędzie, decyduje wspomniany wyżej mężczyzna, dowódca fanów Napoli. Osoba nieprzypadkowa, syn bossa neapolitańskiej mafii. To on łaskawie pozwala na rozegranie meczu. Wcześniej tę decyzję uzgadnia z kapitanem drużyny Markiem Hamszikiem. Piłkarz miał zapewnić chuligana, że jego kolega ciągle żyje, w przeciwnym razie drużyna nie wyszłaby na boisko. - Dajesz swoją głowę, to ja dam moją. Macie zielone światło - miał mu powiedzieć bandyta. Mecz rozegrano, ale świat obiegły obrazki na których Słowak długo rozmawia z mafiosą. "To upadek włoskiej piłki" - pisały o tym wydarzeniu gazety na półwyspie Apenińskim. Trzeba czasem zastraszyć Mężczyzna nazywa się Gennaro de Tommaso i ma ksywę "padlina". Na stadionie Napoli dowodził grupie kibicowskiej Mastiffs. Zdaniem mediów to on stał za atakami na byłą już żonę, grającego kiedyś pod Wezuwiuszem, Edinsona Cavaniego czy przyjaciółkę Ezequiela Lavezziego i na samego Hamszika, któremu ukradziono zegarek, ale szybko zwrócono. Wszystkie ataki były wymierzone w celu zastraszenia zawodników, kiedy ci grali beznadziejnie lub źle wypowiadali się o kibicach. - Teraz piłkarze nigdy nie mówią źle o fanach. Mówią o nich dobrze lub nie mówią wcale - tłumaczy dziennikarz "La Gazzetta dello Sport" Gianluca Monti. Po skandalu w Rzymie De Tommaso dostał oficjalnie zakaz stadionowy. - To trochę pod publiczkę, bowiem w Neapolu takie coś nie jest respektowane. Ze względu na powiązania z grupami przestępczymi kibice nie kupują karnetów, bo do nich potrzebna jest specjalna karta kibica. Dlatego w Neapolu sprzedaż abonamentów na cały sezon zawsze jest na niskim poziomie, jednym z najniższych w Serie A. Bilet można przecież dostać bez karty. Każdy woli tę "bezpieczniejszą" dla siebie opcję. Ci najgroźniejsi kibice nie jeżdżą na wyjazdy, bo tam także trzeba mieć kartę kibica - dodaje z kolei Antonio Russo z lokalnej gazety "Cronache di Napoli". Na trybunach za bramkami, gdzie zasiadają w Neapolu najbardziej oddani kibice, fani zajmują miejsca w sektorach "przypisanych" do danej dzielnicy miasta. Każda grupa kibicowska ma za sobą prężnie działające grupy przestępcze. "Istnieje niepisana zasada, że konflikty załatwia się poza stadionem. Nie zawsze to się udaje. Kilka lat temu na trybunach zginął jeden z kibiców" - napisał portal ilgiornale.it. Ostatnio do prasy wyciekły informacje, że piłkarze Napoli są widywani na mieści w towarzystwie osób powiązanych z mafią. Mieli im dostarczać wejściówki na mecze. Sprawę szybko w klubie zdementowano i zamieciono pod dywan. W Turynie się nie udało Nie udało się za to zatuszować podobnej sprawy w Juventusie, klubie z północy Włoch, wydawało się niepodatnym na osoby "z zewnątrz". Otóż właściciel "Starej Damy" Andrea Agnelli został ukarany za pomoc w rozprowadzaniu biletów wśród grup ultrasów powiązanych z mafią kalabryjską. Prezydent Juve umożliwiał kupowanie biletów na mecze w Turynie ludziom z zakazami stadionowymi. Mafia ustalając wyższe ceny za wejściówki czerpała zyski. W zamian za bilety prezes oczekiwał spokoju na trybunach. Chuligani mieli zapobiegać przemocy i nie dopuszczać na stadionie do rasistowskich zachowań. Agnelli dostał roczny zakaz pełnienia obowiązków i musi zapłacić 20 tysięcy euro, a klub - 300 tysięcy euro grzywny za wspieranie grupy przestępczej. Walka z bandytami = walka z wiatrakami Inną drogą poszedł za to właściciel Lazio Claudio Lotito, który zamiast układów z bandytami, wszedł z nimi w otwartą wojnę. W pewnym momencie, bardzo wpływowa, znana nie tylko w Rzymie grupa ultrasów Irriducibili, uzyskała monopol na klubowe pamiątki. Do tego stopnia, że kibice nie kupowali koszulek w oficjalnym sklepiku, a w punktach założonych przez ultrasów. Sklepy działały prężnie w całym mieście, a zyski trafiały do kieszeni kibiców, wcale nie do kasy klubowej. Lotito, widząc co się święci, chciał zlikwidować ten proceder. Zaczął od sprawdzenia uczciwości dowódców grupy, osób, jak się okazało, mających niejasną przeszłość. Kilku najbardziej wpływowych kibiców trafiło za kratki, więc dopiero wtedy prezes miał możliwość zamknięcia sklepów z pamiątkami i tym samym odcięcia ich od zysków. Przez kolejne lata pozostali kibice czytali tylko listy skazanych, które umieszczano w specjalnych gazetkach dla fanów o nazwie "Głos z Północy", rozprowadzanych przed każdym meczem na Stadio Olimpico. Do dziś Lotito jest wrogiem numer jeden, a fani, jak tylko mogą, utrudniają prezesowi życie. Szansa ma załagodzenie konfliktu na linii właściciel-kibice jest niemal zerowa, dlatego inne kluby wolą siedzieć cicho. Wolą po prostu nie mieć takich problemów. PK Serie A: wyniki, tabela, strzelcy, terminarz