Włosi to naród wyjątkowo ekspresywny w przypadku wyrażania uczuć. Przodują w tej kwestii ci z południa kraju, którzy na co dzień są bardzo otwarci - ich rodacy z północy bywają bardziej zachowawczy, ale gdy przychodzi co do czego - czyli gdy trzeba wybrać się na stadion - wszelkie hamulce puszczają. Derby Rzymu - emocje na długo przed pierwszym gwizdkiem 12 września AS Roma rozgrywała jeden ze swoich ligowych meczów z ekipą Sassuolo. Zdawać by się mogło, że mecz z drużyną "Neroverdich" nie będzie wzbudzał przesadnie wielkich emocji - to miało być zwyczajne starcie z kolejnym przeciwnikiem, a o przesadnie złych stosunkach między fanami obu zespołów raczej się nie słyszało. Roma po dwóch pewnych zwycięstwach w poprzednich kolejkach mogła podejść do potyczki na względnym luzie. Pomyliłby się - i to sporo - ktoś, kto sądził, że klimat trybun będzie wówczas raczej senny. O tym, że krew buzuje w kibicach, można się było przekonać już w momencie, gdy gracze Sassuolo - jako pierwsi - wyszli na rozgrzewkę. Tubalne buczenie unosiło się przez dłuższą chwilę po Stadio Olimpico i z równie wielką mocą rozbrzmiewało potem przy dosłownie każdym kontakcie graczy z Emilii-Romanii z futbolówką, niezależnie od tego, czy mówimy o Curva Sud, trybunie najbardziej zajadłych sympatyków, czy o sektorach rodzinnych. Potem był już pełen, klasyczny repertuar - śpiewanie na pełen głos, tupanie, klaskanie i okrzyki - ze sporą paletą soczystych włoskich przekleństw. I choć tamtego wieczora oponentami AS Roma było Sassuolo, to fani "Giallorossich" nie zapominali, by co jakiś czas "pozdrowić" lokalnego rywala, Lazio. 12 września, gdy zapadł zmierzch, czuli się najmocniejsi na świecie - a zwycięstwo w dramatycznych okolicznościach, po golu El Shaarawy’ego dosłownie w ostatniej chwili, tylko utwierdziło ich w tym przekonaniu. Wiedzieli jednak, że za dwa tygodnie nie będą mieli takiego komfortu, by wypełnić stadion w zasadzie całości, oczywiście jak na warunki covidowe - wówczas to Roma będzie "gościem" w pojedynku ze znienawidzonym Lazio. Roma i Lazio walczą o okrzepnięcie w elicie Serie A 26 września, gdy do baru, a w zasadzie niewielkiej budki znajdującej się przy viale Angelico, tuż przed kompleksem Foro Italico, gdzie mieści się stadion, zawitają klienci, raczej będą mieć na sobie błękitne koszulki, a przez ich szyję będą przerzucone szaliki w tym samym kolorze. Tydzień wcześniej pili piwo i zajadali w tym miejscu panini kibice w żółto-czerwonych barwach. To niezwykła sytuacja, bo dwóch największych piłkarskich wrogów - Lazio i Roma - dzieli między sobą jeden obiekt. Niezwykła, choć nieodosobniona nawet w samych Włoszech - w Mediolanie przecież stadion współdzielą AC Milan i Inter, używając przy tym na przemian nazw "Stadio Giuseppe Meazza" i "San Siro". Oba zespoły mają - co tu dużo mówić - skomplikowaną historię ostatnich sezonów. Rzymski kluby od lat pukają do drzwi ligowej czołówki, ale wciąż brakuje im czegoś do tego, by sięgnąć po upragnione mistrzostwo. W kampanii 2020/2021 Lazio skończyło szóste, a Roma siódma. Rok wcześniej Lazio było czwarte, Roma piąta - choć tylko "Biancocelesti" liczyli się do końca w walce o Scudetto - zwycięski Juventus miał na koniec nad nimi jedynie pięć punktów przewagi. Wielka w tym zasługa Ciro Immobile, który strzelał jak na zawołanie. Mieszkańcy włoskiej stolicy bardzo często są w centrum wydarzeń - Rzym to w końcu najważniejsze włoskie miasto, metropolia. A jednak nie mogą dodatkowo połechtać swojego ego i powiedzieć: "Tak, jesteśmy też najistotniejszym ośrodkiem futbolu". Na wiosnę minęło dwadzieścia lat, odkąd w Rzymie po raz ostatni widziano mistrzowską fetę. Roma i Lazio w cieniu dawnych sukcesów Świat wyglądał wtedy zupełnie inaczej - byliśmy jeszcze przed pierwszym mundialem rozgrywanym w dwóch państwach jednocześnie, w Nowym Jorku wciąż stały wieże World Trade Center, a szczytem marzeń dzieciaków na całym świecie było PlayStation 2. We Włoszech wielką gwiazdą stawał się Andrij Szewczenko, dziś trener, piłkarsko nieaktywny już prawie od dekady. W Italii rządziły wtedy stołeczne kluby. Dziś wymieniając skład Lazio z sezonu 1999/2000 można się złapać za głowę, ile tam było wielkich nazwisk. Nesta, Simeone, Nedved, Conceicao, Veron i Salas - to tylko niektórzy z graczy pierwszej jedenastki. Dodatkowo na ławce tacy "klasycy" jak Mancini, Sensini, Ravanelli czy Couto. Nic dziwnego, że z takim potencjałem ludzkim Lazio sięgnęło wtedy po tytuł mistrzowski - drugi w swoich dziejach. Rok później karta się odwróciła. To znaczy "Białobłękitni" dalej zaliczyli świetny sezon, który zakończyli na trzecim miejscu w Serie A, a królem strzelców został ich napastnik Hernan Crespo, ale to się nie liczyło - nie było tak ważne jak fakt, że mistrzem zostali ich wielcy rywale z Romy. Ekipa ASR również miała u siebie znane nazwiska - oczywiście na początku należy wymienić tu Tottiego, ale jego kolegami z zespołu byli wówczas także m.in. Walter Samuel, Damiano Tommasi, Cristiano Zanetti, Cafu i Gabriel Batistuta. "Batigol" to doskonała klamra kończąca tę litanię nazwisk. Fani "Giallorossich" świętowali swój triumf 17 czerwca 2001 roku - w ostatniej chwili ich ukochaną ekipę mógł bowiem prześcignąć jeszcze Juventus. I od tamtego ciepłego, gdy kalendarzowe lato było już za pasem, ani Roma, ani Lazio nie wygrało ligi. Sarri i Mourinho - czy odmienią rzymskie zespoły? Obie drużyny chcą w końcu przerwać swoją niemoc pod tym względem. W Lazio człowiekiem, który ma zbudować stabilną i mocną ekipę ma być Maurizio Sarri. Włoch rodem z Neapolu pracę w klubie spod znaku złotego orła rozpoczął niemal dokładnie 10 miesięcy po tym, jak rozstał się z Juventusem. Ze "Starą Damą" z kolei mistrzostwo zdobył, doszedł też do finału Pucharu Włoch. S.S. Lazio wzmocniło się w trakcie ostatniego okienka m.in. Felipe Andersonem z West Hamu, sporo - jak na warunki klubu - poszło też na Tomę Baszicia z Bordeaux. Co jednak najistotniejsze, udało się podprowadzić jednego piłkarza Romie - mowa tu o doświadczonym Pedro. O sile ataku i tak stanowić będzie oczywiście kapitan Immobile - nikt nie ma żadnych wątpliwości. Dobrej myśli są także kibice AS Roma po tym, jak drużynę przejął człowiek o jednym z najgłośniejszych nazwisk w świecie trenerki - Jose Mourinho. Jego nie trzeba przedstawiać nikomu, bo sukcesów ma na koncie wiele - tak wiele, jak kłótni z własnymi podopiecznymi. Z zewnątrz wydaje się, że Portugalczyk zaliczył pewien regres w swojej karierze - przed laty z FC Porto zrobił drużynę z topu, a potem obejmował już od razu tylko topowe drużyny. Roma to raczej klub, do którego na razie pasuje określenie "aspirujący" - mimo wszystko. Skład został poważnie wzmocniony - trafił do niego m.in. Rui Patricio, który mimo 33 lat na karku wciąż wydaje się być bramkarzem lekko niedocenianym - a potrafi ratować zespół i wyciągać naprawdę trudne piłki. Relatywnie sporo - bo ponad 17 mln euro - wydano także na zawodnika Genoi Eldora Szomurodowa. Chyba jednak nawet Uzbek nie robi tak egzotycznego wrażenia, jak Anglik we Włoszech - a mowa oczywiście o Tammym Abrahamie, który w połowie sierpnia opuścił londyńską Chelsea. To jego imię mruczą pod nosem kibice w żółtych i czerwonych barwach na Olimpico, gdy rusza akcja ofensywna ich zespołu. Chcieliby najbardziej na świecie, by obchodzący niedługo 24. urodziny zawodnik wniósł nową jakość w ataku. W tym sezonie "Giallorossi" jak na razie pokazywali się od przeważnie dobrej strony. Zaliczyli jedynie dość dziwne potknięcie w starciu z Hellasem Werona, z którym przegrali 2-3. Poza tym - maszyna działa i się rozpędza. Odrobinie mniej stabilne jest Lazio, które ma na swoim koncie dwa zwycięstwa, dwa remisy i jedną porażkę. Tę można jednak wybaczyć, bo to 0-2 z Milanem, obecnym liderem. "Derby della Capitale" zapowiadają się elektryzująco Być może czekają nas najciekawsze "Derby della Capitale" od lat - obie drużyny są bardzo ambitne i będą chciały udowodnić, że mogą zdziałać wielkie rzeczy. A jaka okazja może być lepsza do pokazu siły, niż starcie z odwiecznym rywalem? Po ostatnim gwizdku fani wylegną na Foro Italico. Potem wielu z nich wybierze się być może na długi spacer w kierunku stacji metra Ottaviano (pod samym Watykanem) lub Lepanto - pora będzie jeszcze wczesna, więc zdążą bez problemu na kolejne kursy, które rozwiozą ich w najdalsze zakątki skąpanego w jesiennym już mroku "Wiecznego Miasta". Następnego dnia być może tylko jedni kibice wstaną w dobrych humorach. Inni będą w podwójnie złych nastrojach - bo, po pierwsze, na Olimpico ich drużyna doznała upokorzenia. Po drugie będzie poniedziałek, a to już wystarczy w zupełności na temat narzekań. Serie A nie musi tu dokładać zmartwień. Paweł Czechowski