Sytuacja we Włoszech nadal jest bardzo ciężka, ale w kraju od kilku dni obserwuje się stabilizację. Liczby nowych aktywnych zachorowań utrzymują się póki co na stałym poziomie, a znacznie spada liczba osób przebywających na intensywnej terapii. Nieco lepsze wieści przychodzą do nas również ze świata piłki nożnej. Zawodnicy Sampdorii - w tym Bartosz Bereszyński, czy piłkarze Fiorentiny wygrali walkę z wirusem i ich ostatnie badania wskazały na wynik negatywny. Te wiadomości mogą świadczyć o tym, że włoskie metody zwalczania epidemii powoli zaczynają przynosić zamierzone efekty, lecz na optymizm jest jeszcze za wcześnie: - Nie powinniśmy jeszcze śpiewać hymnów radości. Musimy wyciągać wnioski z tragedii, która ma tam miejsce - powiedział w rozmowie z Interią prof. Stefan Bielański. Przemysław Augustyn, Interia: Ostatnio z Półwyspu Apenińskiego dochodziły do nas same negatywne informacje. Włochy nadal są ogarnięte tragedią, ale chciałbym jednak zacząć rozmowę od bardziej pozytywnych aspektów. Do zdrowia wrócili piłkarze Sampdorii i Fiorentiny, stale zmniejszają się również liczby osób przebywających na intensywnej terapii. Ciężko mówić teraz o optymizmie, ale czy te doniesienia - z włoskiego punktu widzenia - dają nadzieję? Stefan Bielański, profesor Uniwersytetu Pedagogicznego, kierownik zespołu badawczego "Italian Studies", polski współpracownik "La Gazzetta dello Sport": Rzeczywiście spłaszczyła się krzywa nowych zachorowań, ale liczby osób zmarłych nadal są zatrważające. W tym momencie jest już ponad 18 tysięcy. Mając na uwadze bardzo rygorystyczne środki zastosowane przez włoskie władze, logiczną konsekwencją jest poprawa sytuacji. Owe środki są nawet dosyć wątpliwe pod względem politycznym. Obecnie we Włoszech premier rządzi dekretami, które muszą zostać zatwierdzone przez parlament do 60 dni. Niektóre decyzje są krytykowane przez prawicową opozycję, ale generalnie włoska scena polityczna nie sprzeciwia się takiej metodzie sprawowania władzy. - Niektóre regiony w Italii zostały dotknięte wirusem o wiele bardziej, jak np. Lombardia, która jest centrum przemysłu, usług i finansów. Mediolan jest w końcu siedzibą giełdy czy mediów. Jest to również miejsce, przez które przebiegają wszystkie drogi, połączenia kolejowe, dochodzi tu również kwestia logistyki. Nie ma póki co miejsca na świecie, w którym wirus dotknąłby aż tak mocno samo serce i mózg kraju, a tak możemy określić region lombardzki. Te czynniki sprawiają, że uderzenie w Lombardię sparaliżowało całe Włochy, ale jednak nie oznacza to, że wszędzie sytuacja jest taka sama. Jedną z największych obaw na Półwyspie Apenińskim była możliwość wybuch epidemii na południu, gdzie niestety usługi medyczne nie są tak rozwinięte jak na północy. Obawiano się tym bardziej, że wiele osób z południa mieszkających w Mediolanie, uciekła miesiąc temu z miasta. W internecie pojawiło się wiele zdjęć z przepełnionymi pociągami... - Dokładnie, na południu wcześniej nie dochodziło do zbyt wielu kontaktów z osobami zakażonymi. Trzeba mieć również świadomość tego, że Lombardia jest ściśle powiązana gospodarczo z Chinami. Nie tylko Mediolan, również wiele regionów północnych współpracuje z chińskimi podmiotami i to był jeden z najważniejszych punktów rozprzestrzenienia się choroby. Radykalne środki podjęte przed rząd - mimo, że nie zawsze respektowane, zwłaszcza w południowych regionach Włoch - przyniosły zamierzone efekty. Niedawno "La Repubblica" pisała nawet, że premier Włoch Giuseppe Conte rozważa otworzenie małych zakładów produkcyjnych już po świętach. - Przewiduje się, że kroki zostaną podjęte po 4 maja. Sądzę, że w kwietniu Włochy pozostaną jeszcze w stanie uśpienia. Data powolnego powrotu do otwarcia kraju wiązała się z polityczną polemiką, ale obawa tyczy się głównie włoskiego długiego weekendu. Zaczyna się on 25 kwietnia, od Święta Wyzwolenia i trwa do 1 maja. Już teraz możemy być pewni, że nie odbędą się żadne manifestacje ani obchody. Ważne jest również to, żeby nie doszło do przemieszczania się po kraju, a coraz bardziej letnia pogoda na pewno będzie do tego zachęcała. Nawrót epidemii byłby ogromnym problemem dla włoskich szpitali. - Trzeba mieć świadomość, że włoska służba zdrowia, zwłaszcza w północnej części stoi na bardzo wysokim poziomie. Pracują tam znakomici lekarze i pielęgniarki, notabene wiele z nich pochodzi z Polski, a pomimo tego żadna publiczna służba zdrowia nie poradziła sobie z epidemią. We Włoszech również zaistniało wiele problemów znanych z Polski, jak brak rezerw materiałowych czy niewielka liczba respiratorów. Na co dzień nie było potrzeby posiadania większej ilości, zatem potencjalne dokupowanie ich mogłoby się wiązać z zarzutami o niegospodarność. Jest to zresztą problem nie tylko włoski, na całym świecie publiczna służba zdrowia rywalizuje z prywatną, więc idąc tą kategorią nie mogła wydawać środków na coś, co w danym momencie było niepotrzebne. - Skutkowało to również tym, że prawdopodobnie lekarze musieli stawać przed wyborem kogo ratować, choć z wielu nieoficjalnych źródeł dostawałem informacje, że tak nie było i że jest obraźliwe wobec włoskich lekarzy. Tylko jeżeli respiratorów było mało, a choroba jest epidemią, to tamte doniesienia niestety mogły być prawdziwe. Osobiście sądzę, że jak było naprawdę, dowiemy się po pewnym czasie, już po wygaśnięciu epidemii, kiedy zaczną się wszelkiego rodzaju rozliczenia. O decyzję premiera Conte zapytałem się dlatego, że jakbyśmy na to nie spojrzeli, głównie one blokują jakąkolwiek możliwość wskazania potencjalnego terminu wznowienia rozgrywek. Dziś prezes włoskiego związku piłki nożnej Gabriele Gravina wspominał nawet, że Serie A może dokończyć ten sezon w październiku. - To prawda, ale trzeba również zwrócić uwagę na to, że jest presja ze strony władz europejskiej piłki na wznowienie rozgrywek. Osobiście uważam to za jeden z największych skandali w dziejach UEFA, a było ich już kilka. Wiadomo, że w tle całego zamieszania pojawiają się ogromne kontrakty telewizyjne. UEFA tak de facto nakazuje wznowienie rozgrywek i jeszcze w kontekście topowych lig świata jest to zrozumiałe z powodów ekonomicznych, to zarazem jest to podejście wybitnie antysportowe. Ligi przestały grać na przełomie lutego i marca. Według tego co podaje "La Gazzetta", to dopiero w maju zaistnieje możliwość powrotu do treningów, a daty graniczne wznowienia sezonu to 24 maja lub 7 czerwca. Oznaczałoby to, że liga grałaby w lipcu, a we Włoszech byłaby to rewolucja. Był to zawsze okres wakacji i mało kto pomyślałby wtedy o kopnięciu piłki. Czyli podziela Pan zdanie właściciela Sampdorii Massimo Ferrero, który stwierdził, że piłkarzy nie możemy włączyć lub wyłączyć w dowolnym momencie, a kluby będą się teraz kierowały jedynie własnym interesem? - Oczywiście. Zapewne do tego dojdzie i możemy przypuszczać, że silniejsi będą w lepszej sytuacji. Brescia natomiast ciągle stoi na stanowisku, że nie zamierza wrócić do grania, ze względu na dramatyczną sytuację. Miasto podobnie jak Bergamo zostało bardzo dotknięte epidemią i teraz nie zaprząta sobie głowy powrotem do grania. Co więcej ogniskami koronawirusa są regiony, w których funkcjonuje bardzo dużo klubów piłkarskich. W końcu skala zakażeń w Piemoncie czy Lombardii jest o wiele większa niż na Południu, a zarazem gra tam stosunkowo więcej zespołów. Kolejnym problemem dotyczącym wznowienia rozgrywek jest kwestia "calcio di base", czyli podstaw piramidy piłkarskiej. Jak w obliczu epidemii mają zachować się kluby Serie B czy Serie C. To oczywiście będzie problemem również innych państw. - Ostatnio słuchałem wywiadu z osobą zarządzającą niższym ligami we Włoszech i wskazała ona również na wyzwania, które stoją przed amatorską piłką, bardzo popularną na Półwyspie Apenińskim. Organizowanie takich spotkań i wysyłanie tam bardzo młodych sędziów, stanowi dla nich poważne zagrożenie. Jak wiadomo wirus atakuje nie tylko starsze osoby, a sędziowie nie mają za sobą zaplecza, które posiadają kluby. Zresztą problem ten jest również obecny na najwyższym poziomie, co widać po zakażeniach w czasie spotkań Serie A. Tym bardziej naciski władz europejskiej piłki są niemoralne i nakierowane jedynie na zysk i przekonanie, że skoro piłkarze zarabiają więcej, to można od nich sporo wymagać. Choć oczywiście wynagrodzenia zostały już zmniejszone. W mediach coraz więcej mówi się o utworzeniu funduszu solidarnościowego w Italii. Najbogatsi piłkarze mieliby pomóc klubom i zawodnikom z niższych lig. - Na pewno będzie się o tym mówiło coraz więcej, jednak tutaj dochodzi kwestia kontraktów. Takie pomysły trzeba jeszcze przenieść na grunt prawny, a to stanowi już większe wyzwanie. Można powiedzieć dużo pięknych słów, ale potem trzeba się liczyć ze zdaniem agencji menedżerskich czy prawników. Zresztą w Napoli dużo się mówi o nowych kontraktach, podczas gdy 40 pracowników klubu zostało przeniesionych na tak zwane "postojowe". Pokazuje to, że wielkie drużyny również muszą przemyśleć to co się dzieje i nakierować swoje decyzje na bardziej ludzkie. Dochodzi jeszcze skomplikowana kwestia meczów bez publiczności. - Również bardzo interesująca, ciężko stwierdzić, czy piłka nożna mogłaby się zmienić w dyscyplinę telewizyjną. Obecnie mówi się, że spotkania mogłyby się odbywać bez kibiców do końca roku. Oznaczałoby to, że piłka stałaby się mniej powszechnym sportem, a obecność kibiców i możliwość dotarcia do każdej grupy społecznej była jej immanentną cechą. O wiele łatwiej wyobrazić sobie Igrzyska Olimpijskie przy pustych trybunach niż spotkania piłkarskie w dłuższym okresie. Zwłaszcza jeżeli dodamy do tego szczególne przywiązanie Włochów do piłki nożnej i rywalizacji terytorialnej. - W Polsce również możemy doszukiwać się podobnych przypadków, choć przykład Krakowa jest zdecydowanie inny. Oczywiście we Włoszech też dochodzą kwestie mafii czy bandytyzmu na stadionach, jednak tam piłką żyją tam niemal wszyscy. Chociaż teraz jest nieco inaczej. Rozmawiałem z włoskimi dziennikarzami i z telewizji zniknęły dwa tematy, które najbardziej elektryzowały Włochów - piłka nożna i polityka. Również oni nie dyskutują tak żywo o calcio, jak mieli to w zwyczaju. Skupiają się raczej na sytuacji wewnętrznej, giną ich krewni, bliscy, mieszkańcy Włoch. Mecz Champions League pomiędzy Atalantą a Valencią był "bombą biologiczną"? - Człowiek jest jednak istotą szybko adaptującą się i zapewne poradzi sobie z życiem w warunkach epidemii. Trzeba jednak pamiętać, że we Włoszech piłka miała również wpływ na dyfuzję wirusa, nie tylko spotkanie Atalanty z Valencią, ale także mecz Juventusu z Interem, pomimo tego, że został rozegrany przy pustych trybunach. Dla Włochów piłka nożna jest immanentną cechą ich kultury. W Polsce często mówi się o przywiązaniu do klubu, w warunkach włoskich chodzi bardziej o identyfikację również z miastem i regionem, a to poczucie jest niekiedy o wiele silniejsze od tego w stosunku do narodu. Jest to niestety widoczne w zachowaniu niektórych najbardziej prymitywnych grup kibicowskich we Włoszech, które różne epidemie czy katastrofy wykorzystywały do obrażania innych. Najczęściej dotykało to mieszkańców Neapolu, podłym zachowaniem było wyśmiewanie trzęsień ziemi czy epidemii cholery.