Na środowe wydarzenia w Mediolanie spoglądało zapewne sporo włoskich kibiców, ponieważ było to jedyne spotkanie zaplanowane 15 stycznia. Inny wynik niż triumf Interu byłby ogromną niespodzianką. Podopieczni Simone Inzaghiego w poprzednich sześciu ligowych meczach odnosili w końcu same zwycięstwa, ostatni raz punkty stracili dokładnie 10 listopada w zremisowanej potyczce z Napoli. "Bardzo ważny mecz, postaramy się dać z siebie wszystko, aby zdobyć trzy punkty, które są podstawą naszego postępu. Wiemy, że będzie ciężko, dobrze przestudiowaliśmy Bolonię. Mamy nadzieję wygrać dzięki naszym umiejętnościom. Żal mi tych, którzy muszą siedzieć na ławce rezerwowych, to mistrzowie i bardzo za nimi tęsknimy. Ci, którzy grają, muszą pomóc, aby wygrać, a inni niech wracają spokojnie i sprawnie" - mówił dla włoskiego oddziału DAZN Piotr Zieliński. Inter prowadził 2:1. Nic nie zapowiadało straty punktów, aż nagle stadion uciszył Emil Holm Reprezentacyjny pomocnik pojawił się w wyjściowym składzie i ponownie nie dał dziennikarzom powodów do narzekania na jego grę. Z drugiej jednak strony znów brakowało błyskotliwych momentów, które mogły przechylić szalę zwycięstwa na stronę gospodarzy. A na San Siro pachniało sensacją od pierwszego gwizdka. Już po piętnastu minutach na prowadzeniu znajdowali się przyjezdni za sprawą trafienia Santiago Castro. Ich radość nie trwała długo. Błyskawicznie odpowiedział Denzel Dumfries. Trafienie do szatni sprezentował Bolonii Lautaro Martinez. Po przerwie wydawało się, że Inter utrzyma się na jednobramkowym prowadzeniu i dowiezie korzystny rezultat do ostatniego gwizdka arbitra. Nic z tych rzeczy. W sześćdziesiątej czwartej minucie sektor gości do euforii doprowadził Emil Holm. Więcej goli już nie padło, co oznacza, że seria sześciomeczowych triumfów z rzędu obecnych mistrzów Italii dobiegła końca. Z delikatniej wpadki Interu cieszą się na pewno w Neapolu. Ekipa spod Wezuwiusza ma obecnie w tabeli trzy "oczka" zapasu, lecz również o jeden mecz rozegrany więcej.