Urban dostał potwierdzenie, którego nie chciał. Wiemy wszystko przed Litwą
Kiedy Jan Urban w jednej ze swoich wypowiedzi powiedział, że nie mamy za bardzo w kim wybierać, mógł w głowie uplastyczniać sobie mecz z Nową Zelandią. Kiedy decydował się we wrześniowych starciach posyłać na boisko tę samą jedenastkę - skrajnie różną od tej z czwartku - nie robił tego bez powodu. Polska wygrała z rywalem z drugiego końca świata (1:0), ale o meczu na Stadionie Śląskim nie powstaną legendy powtarzane latami.

Trudno było mieć jakieś oczekiwania po takim spotkaniu. Zgadzały się dosłownie wszystkie składowe, by się ich wyrzec: mecz bez większego zainteresowania kibiców, przy na wpół pustych trybunach, z mało atrakcyjnym rywalem i odgórnym planem, by rozegrać go w rezerwowym składzie. Sztuką było wypaść poniżej tych oczekiwań, a to się Polakom prawie udało (prawie, bo jednak wynik się zgodził). Obraz z czwartku długimi fragmentami przypominał bardziej schyłkowy etap wielu selekcjonerów, nie zaś obiecujący początek nowej ery. Jeśli Jan Urban chciał otrzymać kolejne potwierdzenie, czy we wrześniu trafiał ze składem - odpowiedź była pozytywna. Czyli w gruncie rzeczy negatywna, bo przecież trener wolałby mieć świadomość pola manewru. Cieszyć mogło niewiele, choć na pewno wśród tych wniosków "na tak" możemy wymienić, że Michał Skóraś, czyli ten, który w Kownie będzie musiał zastąpić Nicolę Zalewskiego, był jednym z najlepszych na boisku. Obok Jana Ziółkowskiego, który zaliczył bardzo dobry debiut, jednak pytanie, czy na tyle, by wpłynąć na zachwianie hierarchii w defensywie.
Kolejny pozytyw - w ogólnej aurze bezsensu rozgrywania tego spotkania, nieźle odnalazł się także inny zawodnik, który za trzy dni wybiegnie w jedenastce. Piotr Zieliński kazał poczekać długo na swoją akcję, ale przyszedł moment, w którym udowodnił, że lepszego od niego nie mamy. To był cały repertuar: wyprowadzenie akcji, rozrzucenie w tempo do boku, przyjęcie kierunkowe po otrzymaniu podania zwrotnego i strzał pod poprzeczkę.
W międzyczasie Jan Urban wysłał wyraźny sygnał, że zgadza się z tezą zawartą w tym tekście. Mecz trzeba było jakoś dograć, ale szkoda było zdrowia piłkarzy, których czeka polowanie na punkty w Kownie. Jeśli w przerwie zdjął z boiska Przemysława Wiśniewskiego i Sebastiana Szymańskiego, a niedługo później dorzucił do tej wyliczanki Piotra Zielińskiego (brawo za wyczekanie do akcji bramkowej) - to po to, by dać im odpocząć. W ten sposób możemy prawdopodobnie bezbłędnie wskazać wyjściowy skład na Litwę, który - jeśli wszystkich ominą problemy zdrowotne - będzie wyglądał niemal identycznie, jak przeciwko Holandii i Finlandii, z jedną tylko różnicą, o której wspominaliśmy wcześniej: Michał Skóraś zastąpi Nicolę Zalewskiego. Skóraś zresztą też został zmieniony w drugiej połowie, co można potraktować jako namaszczenie przed niedzielą.
Jeśli mecz z Nową Zelandią miał dać jakieś odpowiedzi, najważniejszą było poznanie składu na niedzielne spotkanie. Po pierwszych tygodniach pracy Jana Urbana przylgnęła do niego łatka selekcjonera, który zapewnia stabilizację. Jest ona do tego stopnia skrajna, że jedenastkę na następny mecz poznaliśmy jeszcze w trakcie poprzedniego, trzy dni wcześniej. Będzie ona wyglądać w ten sposób:
Łukasz Skorupski - Przemysław Wiśniewski, Jan Bednarek, Jakub Kiwior - Matty Cash, Bartosz Slisz, Piotr Zieliński, Michał Skóraś - Jakub Kamiński, Sebastian Szymański - Robert Lewandowski.













