Rezygnacja Probierza to dobra i zła wiadomość
Dwóch z trzech ostatnich selekcjonerów na swoją dymisję zapracowało daleko poza boiskiem. Już to powinien być wskaźnik dla Cezarego Kuleszy, w jakich rejonach szukać następcy Michała Probierza. Ale wątpliwe, że będzie.

W piłce podobno nie ma szczęścia - nawet jeśli ono się pojawia, jest zjawiskiem tymczasowym, nie czymś, na czym można budować trwałe konstrukcje. Szeroko rozumiany efekt końcowy nigdy nie jest skutkiem posiadania szczęścia lub nie, lecz podejmowanych decyzji. To, że Cezary Kulesza jeszcze nie zakończył czteroletniej kadencji, a za chwilę będzie pracował z piątym selekcjonerem - w tym czwartym wybieranym przez samego siebie - jest właśnie takim skutkiem. Prezes PZPN do tej pory działał bez mapy i właściwie nie wiadomo, na czym budować nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
Wybór Michała Probierza nie bronił się na żadnej płaszczyźnie, nawet jeśli w pierwszej fazie jego pracy wydawało się, że może dojść do sporej niespodzianki, jeśli chodzi o ocenę jego pracy. Kulesza sięgnął po trenera lubującego się w konfliktach, ze skłonnością do gaszenia mocnych jednostek w szatni. W przeszłości wiele razy zdolnego do podejmowania losowo wyglądających decyzji, bez podparcia w logice. Zawsze z przekonaniem, że każdy wybór jest dokonywany dla dobra drużyny, lecz bez refleksji, że w praktyce te wybory szkodzą. Ci, którzy znali skłonności klubowe Probierza, musieli się spodziewać, że prędzej czy później w szatni reprezentacji wyląduje granat bez zawleczki.
Aby dojść do wniosku, że wybór Probierza miał większe podstawy towarzyskie niż piłkarskie, wystarczy cofnąć się do jego powitalnej konferencji, na której zadałem prezesowi pytanie o powody zatrudnienia Probierza - z zaznaczeniem, by wymienił te czysto piłkarskie - przykładowo zamiłowanie do stylu komponującego się z posiadanymi przez reprezentację zawodnikami. Poprosiłem, by nie odpowiedział frazesem typu "ma doświadczenie z reprezentacji młodzieżowej" - bo to, o ile przydatne w pracy selekcjonera, nie ma nic wspólnego z wizją budowy nowej kadry. W odpowiedzi usłyszałem, że padło na Probierza, bo... ma doświadczenie z reprezentacji młodzieżowej.
Cezary Kulesza uwielbia tę grę
O konfliktowej - rosnącej w czasie - aurze Czesława Michniewicza wiedział każdy, nie ma sensu dziś już do tego wracać. Ale warto przytoczyć te nazwiska, by pokazać, jakich wyborów dokonywał prezes. Jak mocno nie kierował się kryteriami mogącymi doprowadzić do trwałego sukcesu. Ofensywnego Sousę zastąpił defensywnym Michniewiczem. Defensywnego Michniewicza bezpłciowym - pod kątem stylu - Santosem, Santosa ofensywnym (przynajmniej w deklaracjach i w pierwszym roku pracy) Probierzem. Gdyby budować w ten sposób dom, mielibyśmy mieszankę stylu od gotyku po elementy przeszklonego wieżowca.
Jednocześnie Kulesza lubi grę w wybór selekcjonera. To jedyny moment, w którym może z satysfakcją odgryzać się dziennikarzom, śmiać się z nich. Już pierwsze podymisyjne rozmowy z prezesem PZPN pokazują najlepiej, jak sprawa wyboru następcy Probierza będzie ogrywana. W krótkim wywiadzie z Interią prezes stwierdził, że nie zamyka się na opcje zagraniczne, ale w innych mediach można czytać wyraźną sugestię, że selekcjonerem będzie Polak. Spodziewać się można faktycznie naszego rodaka, biorąc pod uwagę, że Kulesza raczej nie najlepiej dogaduje się w mowie nieojczystej, lecz rzucane przez niego nazwiska - Brzęczek (jeden klub po kadencji selekcjonera, spadek z nim do I ligi, brak zatrudnienia od trzech lat), czy Nawałka (piękna historia, lecz od sześciu lat poza profesjonalną piłką) - pokazują, w jakim kierunku będzie iść narracja. W zabawę w kotka i myszkę z mediami, w mylenie tropów, jakby to było najważniejsze. Z ust Cezarego Kuleszy należy teraz spodziewać się wielu absurdalnych propozycji, mimo że realnie nawet o nich nie pomyśli. Czeka nas nieznośny serial, jak zawsze.
Jedno w wypowiedzi prezesa dla mediów brzmi natomiast wiarygodnie. - Trener, który przyjdzie musi znać polskich piłkarzy, a nie dopiero będzie się ich uczył. Nie mamy dużo czasu - stwierdził. To kolejne kryterium brzmiące bezsensownie, gdy tylko zastanowić się nad nim dłużej. Gdy Zbigniewowi Bońkowi zakiełkowała w głowie myśl o zwolnieniu Jerzego Brzęczka, pojechał do Paulo Sousy. Od wykonanego telefonu minęło kilka dni, ale to wystarczyło, by Portugalczyk na spotkanie przyszedł przygotowany do takiego stopnia, jakby od dekady prowadził polską kadrę. - Byłem zaskoczony jego wiedzą o polskiej reprezentacji. Kiedy do niego zadzwoniłem, wiedział wszystko. Urzekł mnie tym - mówił wówczas były prezes PZPN.
Bo w wyborze selekcjonera nie chodzi o to, czy ktoś dziś zna Kacpra Kozłowskiego. Chodzi o to, by wiedział, jak po jego poznaniu najlepiej go wykorzystać.
Rezygnacja Probierza. To dobra i zła wiadomość
Dlatego rezygnacja Michała Probierza to wiadomość dobra i zła. Dobra z oczywistych przyczyn, zła - że jego następcę znów wskaże Cezary Kulesza. Zła także dlatego, że Kulesza swoimi wypowiedziami (i, co gorsza, ruchami) pokazuje, że piłka - jako sport - jest dla niego totalnie jednowymiarowa. Jeszcze we wtorek rozgrzeszał Probierza nie stosując - a jakże - żadnego argumentu piłkarskiego. Rzucał retorycznymi pytaniami, czy to wina Probierza, że Skorupski przy rozegraniu podał do rywala. Skupiając się nad rozgrzeszaniem selekcjonera z traconych goli, zupełnie pomijał grę reprezentacji Polski od 30. do 90. minuty, gdy kadra nie przeprowadziła jednej składnej akcji. Nie podejmując we wtorek decyzji o zwolnieniu Probierza, nie argumentował tego faktem, że piłkarsko wyglądamy dobrze. Nie mógł powiedzieć, bo nie wyglądaliśmy.
Oderwanie prezesa od rzeczywistości objawiło się też próbami mediacji między Probierzem, a Lewandowskim w chwili, gdy mleko nie tyle się wylało, co wsiąkło w podłogę w sposób nieusuwalny. Nie było go, gdy trzeba było działać prewencyjnie, więc za obecny stan reprezentacji - czyli jej zgliszcza - odpowiada podwójnie: przez wybór selekcjonera i brak reakcji, gdy ten wyciągał wspomniany wcześniej granat. Inna sprawa, że sam fakt, iż Kulesza wierzył, że pogodzenie Lewandowskiego z Probierzem cokolwiek zmieni, pokazuje, jak bardzo odjechało mu chłodne spojrzenie. Przecież Lewandowski był w kadrze Probierza przez ostatni rok, gdy reprezentacja notowała regres ze zgrupowania na zgrupowanie. Wsadzenie go z powrotem do orkiestry fałszującej pod batutą fatalnego dyrygenta byłoby przedłużaniem koncertu, którego nie wytrzymywały już żadne uszy.
Najważniejsze, że teraz zaczynamy nową erę. Najważniejsze, że można ryzykować tezę (choć przy tym zarządzaniu nigdy nie być jej pewnym na 100 proc.), iż najgorsze za nami. Wątpliwe, by jakikolwiek następny wybór miał sprawić, że po kadencjach Santosa i ostatnim roku Probierza, ktoś będzie w stanie zniszczyć reprezentację bardziej, niż jest obecnie. Co oczywiście nie jest zapowiedzią sukcesu. Bo będąc w czarnej dziurze można z niej albo wyjść, albo na dobre się tam urządzić.
O ten niuans chodzi w pana wyborze, panie prezesie. Proszę przeanalizować dotychczasowe i zwrócić się o pomoc do kogoś, kto być może rozumie te sprawy lepiej od pana. "Dla dobra reprezentacji".


