Premier League. Kamil Grosicki znów last minute. Dlaczego wciąż załatwia transfery na ostatnią chwilę?
21 sekund zdecydowało o tym, że Kamil Grosicki nie będzie piłkarzem Nottingham Forrest. Transfery last minute to już specjalność 32-latka. W nerwowej atmosferze dopinane były jego rozmowy z Hull City i West Bromwich Albion. Bywało jednak i tak, że zostawiane na ostatnią chwilę transakcje nie wypalały.

Po raz kolejny zakończenie okna transferowego należało do Kamila Grosickiego. Reprezentant Polski skradł show podpisując umowę z Nottingham Forrest, która po kilkudniowym zamieszaniu okazała się nieważna. Wszystko przez 21 sekund, o które spóźnili się przedstawiciele piłkarza i klubów. To nie pierwszy raz, gdy transfer skrzydłowego załatwiany jest na ostatnią chwilę. W przypadku Hull City czy West Bromwich Albion kończyło się to szczęśliwie. W kilku innych przypadkach - wielką awanturą.
Awantura o kasę
Pierwszą prawdziwą operacją last minute były rozmowy z Burnley. 31 sierpnia 2016 roku beniaminek Premier League był o podpis od pozyskania reprezentanta Polski. Po Euro 2016 skrzydłowy Rennes chciał spełnić marzenie i zagrać w Anglii. Gdy pojawiła się szansa, postanowił zaryzykować. Wszystko potoczyło się jak w wymarzonym scenariuszu: selekcjoner Adam Nawałka wyraził zgodę, aby piłkarz opuścił na chwilę zgrupowanie przed meczem z Kazachstanem i prywatnym samolotem poleciał do Manchesteru. Tam miał przejść badania medyczne i podpisać trzyletnią umowę. Jednak negocjacje klubu z hrabstwa Lancashire przeciągały się. Francuzi oczekiwali 8 mln euro, Burnley dawało 6 mln. Dopiero tuż przed końcem okna transferowego prezes Mike Garlick zgodził się spełnić żądania. Gdy wydawało się, że przeszkody zostały przez Anglików pokonane, niespodziewanie pojawiła się kolejna.
Winę na Rennes zgodnie zrzucili potem Grosicki i Garlick. Na ostatniej prostej klub Polaka miał zacząć przeszkadzać i zwiększać oczekiwania. Nieoficjalnie mówiono jednak, że Francuzom chodziło tylko o odzyskanie pieniędzy, które wypłacili w zaliczce Grosickiemu, aby ten mógł spłacić hazardowe długi. Jako pierwszy poinformował o tym "Burnley Express". Plotki te nie zostały potwierdzone przez żadną ze stron, ale faktem jest, że po zamieszaniu jakie wytworzyło się na finiszu, Burnley zdecydowało się wycofać. - Sean Dyche, Dave Baldin oraz ja zadecydowaliśmy, że nie będziemy walczyć o polskiego zawodnika na śmierć i życie" - powiedział potem dziennikowi "Lancashire Telegraph" Mike Garlick.
Grosicki tłumaczył później z żalem: "Zawiodłem się na kilku osobach. Nie wiem, jak podam im rękę. Trzeba żyć dalej. To moja praca. Gdybyśmy żyli w innym świecie, moja noga w Rennes by nie postała. Zrobiłbym wszystko, żeby znaleźć się w innym klubie, zmienić otoczenie. Ale mam jednak kontrakt".
To cytat z "Przeglądu Sportowego", którego dziennikarze nie dowiedzieli się o nagłym zwrocie i na okładce nowego wydania obwieścili transfer okraszając go słowem "Yes!". Niedługo później okazało się jednak "no", bo szczecinianin w Burnley nie zagrał. I na pamiątkę została mu tylko okładka gazety.
Filmowa ucieczka z Bursy
To, co nie udało się 31 sierpnia, wyszło 31 stycznia 2017 roku. Kilka minut przed północną "Grosik" podpisał trzyipółletnią umowę z Hull City, a Stade Rennes otrzymało aż 9 mln euro. Dużo ciekawiej było półtora roku później, gdy Grosicki chciał Hull opuścić. Odbyły się wtedy wręcz filmowe rozmowy z Bursasporem, który skrzydłowego zamierzał wypożyczyć na dwa sezony. Zdaniem tureckich mediów Polak miał żądać jednak gwarancji finansowych w postaci... gotówki na stole. "Grosik" miał oczekiwać także wypłacenia mu z góry kwoty, którą miałby w Turcji zarobić. Gdy usłyszał, że jest to niemożliwe, miał spakować się i bez słowa pojechać do Stambułu. Przynajmniej taka jest wersja działaczy z Bursy.
Cała sprawa była o tyle zaskakująca, że tego samego dnia wszystko wydawało się przygotowane do dopięcia transferu (wcześniej Polak odrzucił ofertę Panathinaikosu), na którym Hull miało zarobić milion euro. Grosicki przeszedł badania medyczne i do podpisania papierów miało dojść wieczorem.
Dopiero kilka dni później okazało się, że chwilę przed podpisaniem umowy z Turkami Hull otrzymało ofertę Sportingu Lizbona! Kulisy operacji ujawnił w programie "Cafe Futbol" Mateusz Borek. - Do piłkarza zadzwonił jego agent i powiedział, żeby absolutnie niczego nie podpisywać, bo Hull ma ofertę na wypożyczenie z opcją transferu do Sportingu. Grosicki wyszedł więc z hotelu, wsiadł do taksówki, by udać się do Stambułu. Miał tam na niego czekać prywatny samolot przysłany przez portugalską stronę. Kontrakt ze Sportingiem miał być gotowy i przedłożony mu na lotnisku - relacjonował Borek.
Okazało się jednak, że Anglicy tak uparcie negocjowali cenę za Polaka, że... w końcu się nie dogadali. Kwota za wypożyczenie została co prawda ustalona (wynosiła 500 tys. euro), ale Anglicy chcieli coraz więcej za transfer definitywny. Najpierw Sporting zaoferował 2,5 mln euro, a następnie 3,5 mln. Gdy Hull zażądało 5 mln, temat upadł. Jak poinformował dziennikarz: na kwadrans przed końcem okienka.

21 sekund
Nocne negocjacje widocznie nie przejadły się Grosickiemu, bo już pół roku później w podobny sposób skrzydłowy mógł trafić na wypożyczenie do walczącego o awans do Premier League Middlesbrough. Sprawa nigdy nie rozwinęła się jednak tak, jak w poprzednich przypadkach, choć nerwowe rozmowy znów były prowadzone. To, co nie udało się w 31 stycznia 2019 roku, zrealizowano 31 stycznia 2020 roku. Wtedy w ostatniej chwili do Hull wpłynęły trzy oferty: z Celticu Glasgow, Nottingham Forrest i West Bromwich Albion. Nottingham i WBA zaoferowały po 2 mln funtów i z tymi klubami do samego końca licytował "Grosik". Półtoraroczny kontrakt z WBA, na mocy którego Polak zarabia około 25 tys. funtów tygodniowo, udało się mu podpisać "dość wcześnie", bo na kilka godzin przed końcem okna.
Takiego szczęścia Grosicki nie miał tym razem, gdy jeszcze więcej oferowało mu Nottingham. Gdyby udało się do końca przeprowadzić transfer, piłkarz zarabiałby blisko 30 tys. funtów tygodniowo. Daje to aż 600 tys. zł miesięcznie. To właśnie pensja "Grosika" okazał się gwoździem do trumny transakcji. - Negocjowano do samego końca i dopiero w ostatniej chwili właściciel Evangelos Marinakis zgodził się zapłacić tyle, ile chciał Kamil - słyszymy od osoby związanej z przeprowadzającym transfer Jerzym Kopcem. Sprawy nie ułatwiło związanie transakcji z Olympiacosem, który także należy do Marinakisa.
21 sekund - ostatecznie tyle, jak poinformował Tomasz Włodarczyk z portalu Meczyki.pl, zabrakło Grosickiemu, aby trafił do Nottingham, choć reprezentant zapewnia, że dokumenty podpisał 5 minut przed końcem okienka. Jak wiemy - i to nie wystarczyło. Kolejna okazja na transfer już w styczniu.

Sebastian Staszewski, Interia








