Niezwykłe, co powiedział Jakub Błaszczykowski. Oto, jak oddał hołd Leo Beenhakkerowi
- Myślę, że w dużej mierze moja kariera reprezentacyjna wyglądała tak, jak wyglądała, właśnie dzięki Leo Beenhakkerowi. Szacunek i respekt należą się mu za całokształt podejścia do człowieka. Naprawdę wybitna postać i dla mnie osobiście to była ogromna przyjemność oraz zaszczyt, iż mogłem go poznać i mieć przywilej z nim pracować - tak hołd Leo Beenhakkerowi w rozmowie z Interią oddaje była gwiazda reprezentacji Polski Jakub Błaszczykowski. Oto, co jeszcze powiedział były kapitan kadry.

Artur Gac, Interia: Gdy słyszysz hasło "impreza charytatywna", to długo nie trzeba cię namawiać. Natomiast gdy mamy do czynienia z taką sytuacją, że dany sport nie jest ci najbliższy, a dodatkowo w grę wchodziło pokazowe zagranie w rugby, dłużej ważysz decyzję?
Jakub Błaszczykowski, 109-krotny reprezentant Polski: - Myślę, że nie. Najważniejszy zawsze jest cel. Uważam, że każdy z nas, przyjeżdżając na tego typu spotkania, ma w głównej mierze to w głowie. Dobra zabawa, uśmiech na twarzy i przede wszystkim pomoc młodej osobie, którą mocno doświadczył los, bardzo motywuje i napędza do działania. A przy okazji jakiej dyscypliny to się odbywa i jak wygląda, także jeśli chodzi o jakość w naszym wykonaniu, nie ma to w takim przypadku większego znaczenia.
Miałeś kiedyś do czynienia z grą w rugby, za tobą jest choćby najmniejsza praktyka?
- Wiesz, delikatną praktykę miałem 15-20 minut przed wyjściem na murawę (śmiech). Panowie tłumaczyli nam, na czym to wszystko polega. Sądzę, że byliśmy w miarę pojętnymi uczniami. Dosyć nawet ogarnęliśmy to wszystko, bo wygraliśmy pokazowe spotkanie.
Obserwowałem, jak bardzo się pilnujesz w obrębie specyfiki tej dyscypliny.
- Uważam, że to nie byłby sport skrojony dla mnie. Moje gabaryty jednak nie mają zbyt dużych szans, by dawać sobie radę pośród zawodników. Gdy widziałem profesjonalnych panów rugbistów, którzy tutaj rozgrywali swój turniej, to obawiałbym się, że szybko by po mnie po prostu przebiegli.
I obowiązują zupełnie inne reguły gry, względem tego, co masz we krwi z futbolu. Nie łamiemy linii względem kolegi z piłką, czy choćby obowiązują podania tylko do tyłu.
- Jedyna analogia, jaka jest z piłką, to chyba tylko to, że można ją kopnąć do przodu, ale w tej pokazówce nawet to nam zabrali, więc nie mogliśmy robić tego, co potrafimy. Rzeczywiście, jest zupełnie inaczej niż w piłce. Żeby biec do przodu, trzeba mieć w rękach piłkę, a jeśli sam jej nie masz, to musisz pilnować swojego ustawienia względem partnera z zespołu, bo nie może podać do przodu. Przy czym ogólnie fajnie, zawsze to coś nowego, przyjemne doświadczenie na stare lata.
10 kwietnia zasmuciła nas informacja, że w wieku 82 lat zmarł były selekcjoner naszej kadry Leo Beenhakker. W krótkiej formie już pożegnałeś szkoleniowca w mediach społecznościowych. To hołd dla postaci, która miała dla ciebie szczególne znaczenie, a związana jest z twoimi początkami w reprezentacji Polski. Zadebiutowałeś u Pawła Janasa, ale drugi mecz już rozegrałeś pod wodzą nieodżałowanego Holendra.
- Dla mnie osobiście to wyjątkowa osoba, tak jeśli chodzi o trenera, jak również o człowieka. Słusznie stwierdziłeś, że odegrał w mojej piłkarskiej karierze naprawdę ogromną rolę. Myślę, że nie tylko ja, ale także wszyscy ci, którzy mieli przyjemność pracować z trenerem Beenhakkerem, możemy mówić o nim wyłącznie w samych superlatywach. Bez dwóch zdań wielki trener. Człowiek, który zaufał młodemu Błaszczykowskiemu, dał mi szansę nawet po właściwie ciężkim pierwszym meczu z Finlandią. To spotkanie nie wyglądało w moim wykonaniu dobrze, a mimo to nie stracił we mnie wiary, tylko obdarzył dalszym zaufaniem. Myślę, że w dużej mierze moja kariera reprezentacyjna wyglądała tak, jak wyglądała, właśnie dzięki Leo Beenhakkerowi.
Trener ściągnął cię wówczas na ławkę po pierwszej połowie (2006 rok, start eliminacji do Euro, porażka 1:3). Natomiast, jeśli nie zawodzi mnie pamięć, to po tym spotkaniu przywoływałeś wyjątkowe słowa Beenhakkera. Miał ci powiedzieć, iż nadal w ciebie wierzy i nie traci zaufania, co jest szalenie ważne w takich momentach.
- O tak, istotnie tak było. Taka postawa trenera jest bardzo ważna, szczególnie dla młodego chłopaka, który w sumie sam wie, że zagrał słabo. W dodatku wie, że jest na początku reprezentacyjnej drogi, a od razu ma w głowie różne myśli. Szczerze mówiąc to nie był tylko ten moment, gdy poczułem, jakim człowiekiem jest Leo Beenhakker. Szacunek i respekt należą się mu za całokształt podejścia do człowieka. Naprawdę wybitna postać i dla mnie osobiście ogromna przyjemność oraz zaszczyt, iż mogłem tego trenera poznać oraz mieć przywilej z nim pracować.
Czyli nie tylko trener, ale także mentor, czy wręcz ojciec dla młodych zawodników?
- To są takie cechy, które dobry trener musi posiadać. I powinien mieć cały czas kontakt z młodszymi zawodnikami, którzy niekiedy potrzebują właśnie takiego wsparcia i podejścia trochę ojcowskiego. On to miał i potrafił to robić. A, co najważniejsze, wiedział w którym momencie jest to bardzo potrzebne.
- Człowiek, który zaufał młodemu Błaszczykowskiemu, dał mi szansę nawet po właściwie ciężkim pierwszym meczu z Finlandią. To spotkanie nie wyglądało w moim wykonaniu dobrze, a mimo to nie stracił we mnie wiary, tylko obdarzył dalszym zaufaniem
~ Jakub Błaszczykowski
Opowiadałeś także przed laty, że stawiał na stronę praktyczną. Czyli w treningu, gdy coś wam nie wychodziło, przerywał zajęcia i tłumaczył, jak powinno to wyglądać i czego najbardziej oczekuje. A także podobno jego konikiem była duża intensywność gierek na małym polu.
- W tamtym okresie to był trener, który naprawdę dużo dał nam, jako polskiej piłce, reprezentacji, a także pojedynczo każdemu z nas, czyli piłkarzom. Jego szkoleniowa kariera pokazywała, to był bez wątpienia wybitną jednostką, wybitnym trenerem oraz człowiekiem, który miał ogromną osobowość. Potrafił trenerskim nosem wyczuć i wiedzieć, w którym momencie co należy robić. I z reguły jego decyzje były trafne.
Pamiętamy te słynne "drewniane chatki", z których mentalnie, zdaniem Beenhakkera, powinniśmy wyjść, aby pójść do przodu. I on także, piłkarsko, wyprowadził nas na salony.
- Myślę, że ta metafora była trafna. Zwłaszcza, że osiągnął z naszą reprezentacją dziejowy sukces, bowiem pierwszy raz w historii awansowaliśmy na mistrzostwa Europy. Dokładając do tego fakt, że bezpośrednio awansowała jedna drużyna, to naprawdę nie było łatwe. Z tego, co sobie przypominam, wówczas na ME grało szesnaście zespołów. Mogę wypowiadać się o nim tylko w samych superlatywach. Dużo jest w tym prawdy, co powiedział, bo w pewien sposób przeprowadził nas na tę jaśniejszą stronę.
Rozmawiał Artur Gac
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl