Niedoszły rywal Kuleszy zdradza: to słyszałem od ludzi przed wyborami
- Porażka trójki wiceprezesów wygląda na bolesną, ale też zmusza do refleksji. Że warto zastanowić się nad krytyką płynącą z zewnątrz. Nie mówić tylko: ja robię wszystko znakomicie – mówi w wywiadzie z Interią Paweł Wojtala, prezes Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej, członek nowy zarządu PZPN i niedoszły rywal Cezarego Kuleszy w wyborach prezesa związku

Przemysław Langier: Tak zupełnie szczerze - ile razy wczoraj przeszło panu przez myśl, że szkoda, że pan nie wystartował?
Paweł Wojtala: - Ani razu.
Trudno mi uwierzyć.
- Ale ja mówię całkowicie szczerze.
Przecież wydarzenia z poniedziałku pokazały jasno, że jest ogromna chęć do głosowania przeciwko woli Cezarego Kuleszy.
- Tylko, że patrzy pan na to z perspektywy poniedziałku, a nie tego jak sytuacja wyglądała jeszcze kilka miesięcy temu i wyglądałaby gdyby ktokolwiek ogłosił start przeciwko prezesowi Kuleszy. Rozmawialiśmy o tym w gronie prezesów podczas zjazdu i wiele osób zwracało uwagę na fakt, że w takim przypadku dynamika zdarzeń wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie byłoby zapewne afery opaskowej, Michał Probierz nadal byłby selekcjonerem, a i podejście w stosunku do klubów ze strony obozu prezesa Kuleszy przed wyborami byłoby radykalnie inne.
Przyznam, że niekoniecznie nadążam. Na jakiej zasadzie ogłoszenie przez pana startu w maju, sprawiłoby, że nie byłoby tych wszystkich wybuchów w czerwcu?
- Bo prezes nigdy by sobie na to nie pozwolił. Znam doskonale nasze środowisko. Wówczas uwaga w 100 proc. skoncentrowana byłaby tylko i wyłącznie na pilnowaniu wyborów, zabieganiu o głosy każdego związku i klubu, a wokół innych spraw obowiązywałaby maksymalna cisza i spokój. A tak doszło do sporego rozprężenia…
Na ocenę prezesa Kuleszy wpływało dużo więcej.
- Oczywiście. Ale to, co się działo w ostatnim miesiącu, też miało wpływ na postrzeganie sytuacji. Poza tym nie wyciągałbym wniosków, że odrzucenie wiceprezesów będących przy prezesie Kuleszy, jest jednoznaczne z tym, że środowisko było zdecydowane żeby odrzucić również jego. W ostatnich miesiącach odbyłem dziesiątki rozmów z prezesami wojewódzkich związków i klubów. Dlatego nie miałem żadnych wątpliwości, że środowisko generalnie uważa, że potrzebne są zmiany i to właśnie zobaczyliśmy podczas zjazdu. Natomiast odnośnie samego prezesa te zdania były różne. Bardzo wiele głosów było takich: "umówiliśmy się na dwie kadencje", "trzeba zmienić przede wszystkim otoczenie wokół niego", "dałem słowo" itd. Wiele takich głosów było również ze środowiska klubowego z którego prezes Kulesza się przecież wywodzi. Dlatego jak ktoś mówi dzisiaj, że zmiana prezesa była na wyciągnięcie ręki to odpowiadam: nie tak szybko. Mówiłem o tym i mogę to powtórzyć: byłoby to absolutnie możliwe gdyby powstała szeroka koalicja związków i klubów. Nie było jednak kilka miesięcy temu takiej woli… Zresztą z samym głosowaniem na wiceprezesów też mogło być różnie, gdyby nie pojawiła się ta słynna karteczka z nazwiskami, na kogo należy głosować i chęć wycięcia części osób w tym przedstawicieli klubów Ekstraklasy i 1 ligi.
Wszyscy podkreślają jej ogromne znaczenie dla głosowania i konsolidacji środowiska, w które ta kartka uderzała. Zna pan jej genezę?
- Moim zdaniem została stworzona przez prezesów Kaźmierczaka i Kulę, we współpracy z prezesem Kuleszą. A kto ją wypuścił? Tego już nie wiem. Zrobił to zapewne ktoś z posiadaczy tej kartki.
Wykonał - z waszej perspektywy - fantastyczną, krecią robotę.
- Nie wiem, czy tak to można nazwać. Żyjemy w czasach, gdzie pewne rzeczy po prostu błyskawicznie wypływają. Mamy media społecznościowe, tradycyjne media… Trzeba się obracać w bardzo wąskim gronie ludzi, by było szczelnie, a na tej kartce było 18 nazwisk i została rozesłana do kilkudziesięciu delegatów. Trudno było zachować pełną dyskrecję.
Do zarządu wypisani zostali wszyscy prezesi wojewódzkich ZPN-ów, tylko nie pan i dwójka prezesów, którzy sami się nie zgłosili. To wygląda jak próba eliminacji niedoszłego rywala w wyborach. Wygląda jak czysty rewanżyzm.
- Nie tylko mnie miało nie być, bo na osławionej kartce nie znalazły się również nazwiska Wojtka Cygana i Andrzeja Padewskiego (kandydował do komisji rewizyjnej - red.), więc była to ewidentnie próba rewanżu za sam fakt, że ktoś mógł głośno mówić o starcie w wyborach! Tylko, że każdy z nas do określonego gremium się dostał i to z wysokim poparciem. To pokazało, że w środowisku nie ma przyzwolenia na takie ręczne sterowanie i mówienie ludziom na kogo mają głosować bez patrzenia na to kto co robił i jakie ma dokonania. I bardzo dobrze.
Pan się nie tylko dostał do zarządu, ale zajął trzecie miejsce w głosowaniu - z bardzo dużą liczbą głosów. Tak jeszcze w kontekście niedoszłego startu na prezesa - zastanawiam się, czy prezes Kulesza w takim bezpośrednim starciu do zarządu, uzyskałby lepszy wynik od pana…
- Nie chciałbym teoretyzować. Zwłaszcza w wyborach o takiej dynamice. Jestem dumny z tych 70 głosów oddanych na mnie i to w takiej sytuacji. Wiem, że poparło mnie wielu prezesów wojewódzkich związków oraz wielu przedstawicieli środowiska klubowego i za to im dziękuję. To dla mnie dowód na to, że dobrze oceniają moją pracę.
U Cezarego Kuleszy było widać jakąś nerwowość na tym krótkim posiedzeniu zarządu, które mieliście zaraz po wyborach?
- Na pewno wszystko nie poszło po jego myśli i to było widać. Na końcu wszyscy musimy współpracować dla dobra polskiej piłki. Jest czas wyborów i jest czas pracy - od dziś zaczynamy funkcjonowanie w nowej rzeczywistości. Z jednej strony kluby mówią, że są najważniejsze w polskiej piłce, z drugiej prezesi wojewódzkich związków odpowiadają, że bez nich klubów w ogóle by nie było. Teraz trzeba znaleźć złoty środek bo polska piłka jest jedna. Nie zgadzam się z próbami napuszczania związków na kluby i odwrotnie. Czego najlepszy przykład mieliśmy ze słynną już listą wyborczą. W nowym zarządzie jest ostatecznie 9 przedstawicieli wojewódzkich związków i 8 przedstawicieli piłki profesjonalnej. Można żartobliwie powiedzieć, że jesteśmy skazani na współpracę.
Wojtala mówi o byłych wiceprezesach. "Porażka wygląda na bolesną"
Mam wrażenie, że przypominacie trochę polityków. Nastąpiła podobna polaryzacja, tylko tam pomiędzy dwoma partiami, a u was między klubami i związkami. Kluby liczyły, ile będą miały ludzi w zarządzie, związki robiły to samo.
- Trzeba to wszystko posklejać, a poniedziałek pokazał, że nie jest to nierealne. To nie było jednostronne działanie, tylko wspólne części związków i klubów, które chciały zmian. Same kluby nie byłyby w stanie wypracować skutecznego veta.
Co się działo w przerwach, gdy wiceprezesi proponowani przez prezesa Kuleszę odpadali w głosowaniu?
- Grupa powiązana z prezesem Kuleszą przechodziła na bok i zastanawiała się, co z tym fantem zrobić, a reszta spokojnie czekała. Z naszej perspektywy była bardzo duża konsekwencja, by trzymać się tego "nie" przy kandydatach zgłaszanych przez prezesa. Wokół jego współpracowników było bardzo nerwowo.
Różne teorie się pojawiają. Choćby taka, że Cezary Kulesza zaplanował poświęcenie trójki swoich wiceprezesów w zamian za poparcie dla siebie, a to, co widzieliśmy, było grą pozorów.
- Słyszałem o tej teorii. Gra pozorów zawsze jest możliwa, bo zawsze można powiedzieć, że to sala zdecydowała, ale nie sądzę by w tym wypadku faktycznie miało to miejsce. Widać to było zresztą po reakcjach prezesa Kuleszy i tym, że zgłosił swoich wiceprezesów ponownie, a oni ponownie przepadli.
Jak swoją porażkę znieśli trzej byli już wiceprezesi?
- Myślę, że mocno to przeżywają. Porażka w tym wypadku wygląda na bolesną, ale też zmusza do refleksji, że warto zastanowić się nad krytyką płynącą z zewnątrz. Nie mówić tylko: ja robię wszystko znakomicie. Wszystko jest dobrze! Zabrakło chyba oddzielenia hejtu od konstruktywnych uwag i wydaje mi się, że to ważny sygnał ostrzegawczy dla całego środowiska - że nie ma przyzwolenia na robienie wszystkiego po swojemu, bo jest coraz więcej ludzi świadomych, jak polska piłka powinna wyglądać. Trzeba słuchać tych głosów i być otwartym na zmiany.
Zarzutem dla poprzedniej kadencji było mało rozmów o piłce. To się teraz zmieni?
- Zdecydowanie. Dyskusja była niemile widziana. W nowym zarządzie mamy jednak osoby, które są znane z tego, że mają swoje zdanie i nie boją się go głośno wyrażać. Sam z ciekawością czekam, jak to będzie wyglądało, ale najważniejsze jest wyłączenie myślenia, skąd się pochodzi - z klubu, czy związku. Zarząd PZPN jest po to, by działać dla dobra polskiej piłki. Jest ogromne pole do rozwoju i trzeba pogodzić pilnowanie "dołu" - by był jak najszerszy, co przełoży się na dostarczanie do piramidy wyżej większej liczby młodych ludzi, a wyzwanie jest ogromne, bo widzimy, że nadciąga niż demograficzny - z dbaniem o "górę", czyli piłkę profesjonalną.
Paweł Wojtala wprost o zmianach w polskiej piłce
Jakich konkretnych zmian polskiej piłce trzeba?
- Podstawą jest praca nad szkoleniem i rozwojem trenerów - bez tego nie pójdziemy dalej. Wiem, że prezes Kopczewski (wybrany wiceprezesem ds. szkolenia - przyp. red.) ma duże doświadczenie w tej kwestii i to zarówno z perspektywy związkowej, jak i klubowej - tworzył akademię Jagielloni, współpracował z innymi klubami, był szefem komisji technicznej PZPN. Mocno liczymy na jego inicjatywę. Sprawą do szybkiego poprowadzenia jest kwestia sędziowska i centralny VAR. Sporo jest rzeczy, do których były zarzuty - komunikacja, zamieszania wokół reprezentacji. Jest wiele do poprawy.
Co w ogóle wy, jako zarząd, możecie? Jakie macie formy wpływu na prezesa PZPN?
- Mamy wpływ na to, jakie pomysły trafią do zarządu i jak będą realizowane. Na to, czy będą sprawnie procedowane. Możemy zadawać konkretne pytania do prezesa, wiceprezesów czy sekretarza generalnego. I zamierzamy to robić. To zależy wyłącznie od nas, jaka będzie wola pracy i współpracy.
Wyjaśnijmy też raz na zawsze, bo ludzie mają wątpliwości - zarząd nie ma żadnego wpływu na wybór selekcjonera, poza opiniowaniem?
- Dokładnie tak. Jest to wprost zapisane w statucie z 2022 roku, że trenera reprezentacji męskiej, kobiet i U-21 wybiera prezes PZPN.
Czyli nawet nie macie kompetencji, by zatwierdzić wybór?
- Prezes nie musi podawać tej informacji zarządowi, natomiast oczywiście w ramach konsultacji może to zrobić. Warto, by jednak prezes - jako że w ciągu czterech lat wybiera czwarty raz - zastanowił się nad dotychczasowymi wyborami i czy sposób decydowania był właściwy.
Prezes Kulesza prosi o zdanie zarząd - przynajmniej tak było wcześniej. Jakie byłoby pana zdanie, gdyby odpowiedzieć na pytanie kto powinien zostać selekcjonerem?
- Do tej pory prezes prosił o zdanie, wymieniając nazwiska selekcjonerów. Dziś nie ma takiej sytuacji, bo ja wciąż nie wiem, z jakiej grupy trenerów jest wyłaniany wybór. Wszystko opiera się o medialne spekulacje.
Ale czysto teoretycznie, pan mógł być dziś prezesem PZPN. Kogo by pan wówczas wskazał?
- (śmiech) To byłoby życie w równoległej rzeczywistości, a taka nie istnieje. Zostawmy to prezesowi Kuleszy, który ma takie prawo i ponosi za swój wybór odpowiedzialność. Ja wolę poczekać na dobrą decyzję, niż się spieszyć.


