Nie wszyscy lubią pływać w mętnej wodzie
Ratowanie honoru polskiej piłki - w taki sposób zapowiadany jest start reprezentacji Polski kobiet w mistrzostwach Europy, które rozpoczęły się w Niemczech. Niestety, od dłuższego czasu „wstyd” i „kompromitacja” to dwa słowa, które ostatnio towarzyszyły męskiej reprezentacji. Z ciekawością będę obserwował poczynania naszych dziewczyn na turnieju, dobry wynik bardzo mnie ucieszy, ale nie chciałbym jednak obarczać Ewy Pajor i jej koleżanek ciężarem ratowania wizerunku polskiego futbolu.

Naprawa musi zacząć się od samej góry, bo twarzą tej degrengolady jest prezes PZPN Cezary Kulesza. Prezes, który niestety właśnie został wybrany na następną, czteroletnią kadencję. Kulesza w wyborach nie miał żadnego kontrkandydata i zagłosowało na niego 98 ze 118 delegatów, którzy stawili się na Walnym Zgromadzeniu Sprawozdawczo-Wyborczym (7 było przeciwnych, 11 wstrzymało się od głosu). Ta decyzja oraz fakt, że nikt nie chciał się wychylić, by stanąć z nim szranki, to ta zła wiadomość. Dobra jest taka, że stracił swoich najbliższych współpracowników z zarządu, którzy pełnili rolę wiceprezesów, a których zaproponował na następną kadencję: Macieja Mateńkę (wiceprezes do spraw sportowych), Henryka Kulę (wiceprezes do spraw organizacyjno-finansowych) i Mieczysława Golbę (wiceprezesa do spraw zagranicznych). To ogromny cios dla Kuleszy i wyraźny sygnał, że jest w PZPN mocna opozycja, której nie podoba się to dotychczasowe kolesiostwo. Wszyscy trzej mieli jedną wspólną cechę - nie przeszkadzało im to, że związkiem rządzi człowiek bez zasad, a wręcz odwrotnie - dobrze czuli się za jego plecami. Dobrze im było z tym, że mają dostęp do związkowych pieniędzy, które w przypadku choćby tylko awansu kadry do turniejów, płyną do PZPN szerokim strumieniem.
Walne Zgromadzenie odbyło się w trakcie trwającego już jakiś czas procesu zmiany na stanowisku selekcjonera. Do tej pory wiemy, że padły co najmniej dwie koncepcje Kuleszy, czyli zatrudnienie Macieja Skorży oraz powrót na stanowisko Jerzego Brzęczka z Jakubem Błaszczykowskim i Łukaszem Piszczkiem w roli asystentów. Koncepcja z zatrudnieniem Skorży od początku wydawała się skazana na porażkę. Były trener Lecha, a obecnie japońskiego klubu Urawa Red Diamonds, już raz odmówił przejęcia kadry. I nic w tym dziwnego, że trener, który ma dobrą i pewną pracę w klubie nie chce skakać do mętnej wody. W drugim przypadku ponownie odmówił Piszczek, który ma swój pomysł na rozwój kariery i nie jest mu potrzebne, żeby narażać na szwank swoje nazwisko. Być może teraz, kiedy Cezarego Kuleszę otaczają inni ludzie, ta mętna woda stanie się nieco bardziej przejrzysta. Mam nadzieję, że nie przejdą już kolejne oryginalne i kompromitujące pomysły prezesa, typu Michał Probierz. Co prawda to prezes PZPN wybiera selekcjonera, ale na jego wybór musi się zgodzić zarząd. A ta zgoda nie jest już tak pewna.
Nowi wiceprezesi w osobach Dariusza Mioduskiego, Adama Kaźmierczaka i Sławomira Kopczewskiego dają nadzieję, że PZPN nie będzie się kojarzył z dziadostwem. Że być może przedstawiciele klubów wezmą losy polskiej piłki w swoje ręce. To przecież drużyny klubowe dostarczają reprezentacji piłkarzy, a nie jacyś anonimowi działacze regionalni. W PZPN powinno być tak, jak w reprezentacji - w organizacji pracują najlepsi fachowcy. Jest tylko jeden warunek - przez najbliższe cztery lata Cezary Kulesza powinien być jak najdłużej trzymany w szafie, by nie pokazywał się na europejskich czy światowych salonach. Bo im mniej go tam widać, im mniej się pokazuje i odzywa, tym lepiej dla naszego futbolu. A ten musi zostać odbudowany od samych fundamentów. Nie może być tak, że piłkarze wstydzą się przejeżdżać na kadrę, bo panuje w niej tak fatalna atmosfera. A słowa o dumie występowania z "Orzełkiem" wypowiadają przed kamerami tylko dlatego, że tak powiedzieć wypada. Liczę, że dobre wyniki reprezentacji kobiet będą pierwszym zwiastunem lepszych czasów…