Michał Listkiewicz wskazał potencjalnych następców Probierza. Dwa polskie nazwiska
- Teraz na cenzurowanym jest Probierz, a przecież powody wyników reprezentacji leżą głębiej i dotykają jakości samych zawodników. Nie tylko tej czysto piłkarskiej, ale też poziomu zaangażowania. Przecież mecz z Mołdawią był żywym przykładem podejścia na zasadzie: zaraz wakacje – mówi w rozmowie z Interią Sport Michał Listkiewicz.

Były prezes PZPN ma spore doświadczenie w wyborze selekcjonera reprezentacji Polski - sam decydował czterokrotnie. W wywiadzie z nami wraca wspomnieniami do tamtych czasów i ujawnia nieco kulisów. Poza tym rozmawiamy o tym, co napisał ostatnio Michałowi Probierzowi, co radziłby Cezaremu Kuleszy i kto jego zdaniem byłby kandydatem idealnym. Poza tym Listkiewicz uważa, że przyszłość kadry - bez względu, kto ją obejmie - nie rysuje się w kolorowych barwach.
Przemysław Langier (Interia Sport): Gdyby pan wciąż był prezesem PZPN, czym by się pan kierował w wyborze selekcjonera?
Michał Listkiewicz (były prezes PZPN): Przede wszystkim tym, jaką wiedzę o reprezentacji Polski ma kandydat. Na ile zna zawodników, ich potencjał. Nie wyobrażam sobie powtórzenia manewru, w którym bierzemy selekcjonera mocnego na papierze i w praniu okazuje się, że w naszym przypadku jest fatalny - jak w przypadku Fernando Santosa. Teraz albo bym poszedł w kierunku polskiego trenera z dużym dorobkiem i autorytetem - i tu widzę dwa nazwiska: Maciej Skorża i Jan Urban - albo, jeśli miałby to być selekcjoner zagraniczny, to ktoś na wzór Leo Beenhakkera.
Na wzór, czyli?
Ktoś spełniający trzy kryteria - oprócz wymienionego dorobku i autorytetu, musiałby chcieć otoczyć się młodymi, polskimi trenerami. Na pewno nie zgodziłbym się na to, co robi wielu zagranicznych szkoleniowców, którzy przyjeżdżają wraz z autobusem swoich ludzi. A robią to do tego stopnia, że swojego rodaka mają nawet od rozkładania pachołków na boisku.
Na moje oko z grupy wymienionej przez pana, realną szansę na zatrudnienie ma tylko Jan Urban.
I dobrze by się stało. Bardzo cenię Michała Probierza, któremu niedawno w dniu rezygnacji napisałem SMS-a "szacunek i koleżeństwo z mojej strony zostaną na zawsze", ale jeszcze przed jego zatrudnieniem, wymieniałem nazwisko trenera Urbana. To trener na nasze warunki idealny. Jest Polakiem, a jednocześnie internacjonałem. Będąc w Hiszpanii i rozmawiając o Janie Urbanie, widziałem, jak to nazwisko otwiera wszystkie drzwi. Każdy mówi o nim z wielką estymą.
Jak się pan kręci wokół Cezarego Kuleszy, wyczuwa pan, w którym kierunku może pójść prezes PZPN?
Prezes jest aktualnie w USA na zaproszenie FIFA, która organizuje tam klubowe mistrzostwa świata, więc trudno mi się wokół niego kręcić. Natomiast na pewno nie zazdroszczę mu wszystkiego, co się wokół niego dzieje - a wiadomo, jaka jest atmosfera, gdy reprezentacja ma słabe wyniki. Sam też to przerabiałem przy zwolnieniach Jurka Engela i Pawła Janasa. Trzeba to wytrzymać i być odpornym. Bycie wrogiem publicznym numer 1 jest częścią roli prezesa - też nim byłem swego czasu.
Każdy prezes ma swój sposób na wybór selekcjonera. Jak wybiera Cezary Kulesza - wiemy. Zbigniew Boniek starał się rozmawiać tylko z jednym kandydatem i dalej szukał tylko, gdy po spotkaniu wiedział, że ten go nie przekonał. A u pana jak to wyglądało?
Podejmowałem decyzje intuicyjnie, na podstawie wrażenia, jakie wywierał kandydat. Trzy z czterech strzałów okazały się na moje oko celne - Jerzy Engel, Paweł Janas i Leo Beenhakker, aczkolwiek do dziś żałuję, że nie dałem szansy Henrykowi Kasperczakowi. W zasadzie tylko jedna z moich decyzji była na wariata, czyli ta ze Zbigniewem Bońkiem. Zresztą myślę, że sam Zbyszek jest przekonany, że z jego strony to też nie był dobry ruch. Jego temperament, usposobienie i wielkość piłkarska były tu przeszkodą, a nie czymś pomocnym.
To skąd ten wybór?
Na bazie - hmm - entuzjazmu, by spróbować czegoś zupełnie nowego. A ostatecznie okazało się, że skoczyliśmy do basenu bez sprawdzenia, ile jest tam wody.
Listkiewicz: w moje wybory wmieszała się polityka
No to spytam o pozostałe pana wybory. Może są jakieś historie z nimi związane, niekoniecznie znane? Zacznijmy od Jerzego Engela.
Zrobiłem wszystkim niespodziankę, bo w tamtym czasie każdy myślał, że selekcjonerem zostanie Franciszek Smuda. Sam też szedłem w tym kierunku, prowadziliśmy bardzo zaawansowane rozmowy, ale na przeszkodzie stanęła jego praca w Legii, która nie wyraziła zgody na wcześniejsze rozwiązanie kontraktu. Sprawa upadła, a Zbyszek Boniek rzucił nazwiskiem Engela. Mówił, że w jego oczach to świetny trener z sukcesami, tylko nie wie, co się z nim teraz dzieje. Odpowiedziałem, że z tego, co mi wiadomo, jest na Cyprze. Przemyślałem i uznałem, że warto to pociągnąć. Jurek przyjechał do Polski, dogadaliśmy się szybko.
Engela zmienił Boniek, a Bońka Paweł Janas.
To była sytuacja zaskakująca, bo Zbyszek zrezygnował w sposób nagły. Trzeba było szybko znaleźć trenera i przyznam, że Janas był pierwszym, o którym pomyślałem. Ale trafiłem na zły okres - Paweł leczył ciężką chorobę, z której na szczęście wyszedł. Uznałem, że poczekam, dałem sobie dwa miesiące. Mniej więcej po tym czasie Paweł zadzwonił, że lekarz wyraża zgodę, tylko nie był pewny, czy sprawa jest aktualna. Była, podpisaliśmy kontakt, po czym wylądowaliśmy pod jego wodzą na mistrzostwach świata.
A po mistrzostwach kadrę przejął Leo Beenhakker. Jak go pan wybierał?
Sytuacja była niemożliwie napięta - przypominała tę ostatnią z Probierzem, ale z taką różnicą, że do akcji włączyli się politycy. Był taki minister Lipiec, o którym mało kto już pamięta. Z jego strony pojawił się szantaż, że jak nie zmienimy trenera, to pojadą z nami grubo. Paweł wtedy zachował się bardzo fair i powiedział: dla dobra reprezentacji, związku i całej dyscypliny, sam zrezygnuję, bo po co komu taka jazda bez trzymanki. Jak już wiedziałem, że Janas odchodzi, zacząłem poszukiwania. Z pytaniem, czy bylibyśmy zainteresowani Leo Beenhakkerem, zadzwonił wtedy do mnie trener Bobo Kaczmarek. Od lat przyjaźnił się z Janem de Zeeuwem i akurat rozmawiali o przyszłości Leo. Wtedy skontaktowałem się z Janem i po rozmowie nie miałem wątpliwości, że Beenhakker będzie strzałem w dziesiątkę. Z Leo umówiłem się w Hamburgu na bardzo prywatnym, cichym spotkaniu. Facet zrobił na mnie ogromne wrażenie: był światowcem, człowiekiem z ogromną wiedzą i charyzmą. Od momentu, w którym przyznał, że chciałby objąć reprezentację Polski, już wiedziałem, że tak się stanie. Reszta to były detale, ale nawet na ich poziomie mi zaimponował.
To znaczy?
Chodzi o dwie sprawy. Pierwsza to coś, co sam miałem na końcu języka, a on mnie uprzedził - poprosił o polskich współpracowników. Chciał, by mu wskazać kandydatów, a on sobie z nich wybierze asystentów. Zrobiliśmy dla niego coś w rodzaju castingu, co w późniejszych latach zaprocentowało tym, że mieliśmy wspaniałego selekcjonera - Adama Nawałkę. A druga sprawa to chęć podziękowania dla Pawła Janasa, że mu zostawia tak świetną, dobrze prowadzoną, drużynę. Nie było przypadkiem, że swoją pierwszą konferencję rozpoczął właśnie od słów skierowanych do Janasa, po czym obaj panowie uściskali się, wymienili uśmiechy. To był w stu procentach pomysł Leo.
Beenhakker otworzył drzwi dla innych obcokrajowców, którzy w przyszłości obejmowali reprezentację.
Byłem z tym całkiem sam. Sam przeciwko wszystkim, jeśli chodzi o polskie środowisko trenerskie. Ono nie było przekonane i długo dawało temu wyraz, ale się uparłem. Ryzykowałem dużo, ale się opłaciło.
Narodowy charakter blokuje reprezentację?
Wracając do dzisiejszych czasów - czy my jako reprezentacja Polski jesteśmy przeklęci? Chyba nikt częściej nie zmienia selekcjonerów w Europie. Dlaczego?
Myślę, że chodzi o polski charakter. Niecierpliwość, brak konsekwencji w działaniu. Widać to w naszym życiu codziennym. Są kraje, w których ktoś komuś przypadkiem zajedzie drogę, i nikt na to nie zareaguje, a u nas jest skakanie sobie do gardeł. Pewnie dałoby się to jakoś historycznie wytłumaczyć. Sam też taki byłem, dopiero na starość odpuściłem sobie niektóre złe nawyki. Piłka w tym braku cierpliwości nie jest wyjątkiem, bo przecież podobne rzeczy dzieją się w innych sportach drużynowych - no może poza siatkówką, gdzie od lat zachowywana jest ciągłość i trzymanie się jednego planu. Rzadko zdarza nam się dokopywać do źródła problemu. Teraz na cenzurowanym jest Probierz, a przecież powody wyników reprezentacji leżą głębiej i dotykają jakości samych zawodników. Nie tylko tej czysto piłkarskiej, ale też poziomu zaangażowania. Przecież mecz z Mołdawią był żywym przykładem podejścia na zasadzie: zaraz wakacje. Nie różnimy się tu od gwiazd muzyki, które wyprzedają stadion, a później śpiewają z playbacku. Tak więc nie jestem wielkim optymistą, jeśli chodzi o przyszłość polskiej piłki. Tym bardziej, że nasza reprezentacja młodzieżowa w dość kompromitującym stylu rozstała się z mistrzostwami do lat 21, a mówimy przecież o bezpośrednim zapleczu kadry A. Ci chłopcy, którzy przyjęli pięć goli od Portugalii, za rok lub trzy lata, powinni przejąć koszulki od starszych kolegów... Idą złe czasy, w których Polak stanie się rodzynkiem w czołowych klubach.
To już się dzieje.
I dotyczy nie tylko klubów zagranicznych, ale nawet czołowych polskich. W Legii prym wiodą obcokrajowcy, a wśród nielicznych Polaków zaawansowani wiekowo Wszołek czy Kapustka. W odwodzie jest Jędrzejczyk. To bardzo dobrze o nich świadczy, ale znacznie gorzej o tych rzekomo utalentowanych młokosach. Jakoś nie możemy się doczekać swojego Yamala. Przy czym ja nie winię polityki klubów - one po prostu stawiają na lepszych obcokrajowców, skoro swoich mają, jakich mają. Inna sprawa, że ci obcokrajowcy są średnio znani nawet we własnych krajach. Jakiś czas temu wypisałem wszystkich Portugalczyków grających w Polsce i pokazałem ludziom z portugalskiego środowiska piłkarskiego. Rozpoznali tylko braci Paixao - pewnie dlatego, że to bracia bliźniacy, a takich mocniej się pamięta.
Kierując rozmowę znów na reprezentację - kojarzy pan gorszy klimat wokół niej, niż obecnie?
Nie wiem, czy gorszy, ale bywał równie zły. Na przykład po powrocie z Korei, z Niemiec. W sporcie to nieuniknione, by uniknąć jazdy. Jedyne, co trudno mi zaakceptować, to hejt. Jak czytam w mediach społecznościowych komentarze pod informacją o rezygnacji Probierza - czysto wulgarne - to jedynie mogę rozłożyć ręce i zapłakać nad stanem społeczeństwa.
Jest realnie coś, co ten klimat może poprawić?
Brakuje trochę transparentności. Ja nie miałem problemu, by wyjść do kibiców. Z ludźmi trzeba rozmawiać, a nie zamykać się i liczyć na to, że za czterema ścianami nic się nie dzieje. Była kiedyś taka piosenka śpiewana przez Marka Grechutę - "Krajobraz z wilgą i ludzie". I tam w tekście - "do tych ludzi starczy zejść z pagórka". Myślę, że to dobra pointa.


