"Ludzie myślą, że kręcą Kuleszą. A to on kręci nimi". Nieznane fakty o prezesie PZPN
- Cezary Kulesza jest jedną z najdziwniejszych postaci, jakie spotkałem w życiu, ale na pewno nie powiedziałbym, że powszechna opinia o nim jest celna. Ona zupełnie nie oddaje złożoności jego charakteru – słyszę w otoczeniu prezesa PZPN. Inna osoba dodaje: - Ludzie bardzo błędnie oceniają Czarka. Wielu po zetknięciu z nim widzi kogoś średnio rozgarniętego i sobie myśli: ale będę nim kręcił. Tymczasem później okazuje się, że to gracz pierwszej klasy i jeśli ktoś kimś kręci, to on innymi. W najbliższy poniedziałek Cezary Kulesza – jeśli nie dojdzie do gigantycznej sensacji – ponownie zostanie wybrany prezesem PZPN.

Cztery lata kadencji zbudowały określony wizerunek Cezarego Kuleszy. Zarządzany przez niego PZPN kojarzy się z licznymi aferami - od tej z zaproszeniem do samolotu z piłkarzami i działaczami Mirosława Stasiaka, postaci doszczętnie skompromitowanej w aferze korupcyjnej, zresztą skazanej w niej prawomocnym wyrokiem sądu, przez zatrudnienie "Gruchy", przestępcy z białostockiego półświatka, w roli ochroniarza Roberta Lewandowskiego, po ośmieszającą związek organizację meczu o Superpuchar. W międzyczasie wyskakiwały inne rzeczy. Był transport potężnej dawki alkoholu do Kataru, czyli kraju, w którym jego sprzedaż poza określonymi, licencjonowanymi miejscami, jest nielegalna, ale i cała masa zdarzeń, w których Kulesza chował się za podwójną gardą, jakby go nie dotyczyły lub chciał odciągnąć od siebie odpowiedzialność. Sprawa niewpuszczania na wyjazdowe mecze kibiców Wisły Kraków i brak działań PZPN lub działania pozorowane. Patrzenie z boku na aferę premiową i jej konsekwencje. Podobne zachowanie przy ostatniej decyzji Michała Probierza w kwestii sposobu odbioru opaski kapitańskiej Robertowi Lewandowskiemu (deklaracja o mediacjach w tej sprawie padła długo po rozlaniu się mleka - gdy konflikt eskalował do granic możliwości, podzielił grupę i prawdopodobnie przyczynił się do porażki z Finlandią).
Do tego wszystkiego doszły lapsusy słowne ("jak pan zaprasza gości, to siedzicie tak bez niczego?"), czy otoczenie się kilkoma ludźmi, którzy raczej nie kojarzą się z wizją rozwoju nowoczesnego związku. Nie wspominając o zatrudnieniu Michała Probierza, który po obiecującym początku z każdym miesiącem coraz bardziej stawał się dobrze każdemu znaną wersją siebie. Słowem - za dużo tego było, by przeciętnemu kibicowi Cezary Kulesza kojarzył się ze sprawnym kapitanem, który poprowadzi swoją łódź na szerokie wody - tym bardziej, że sam na tych szerokich wodach sukcesu nie odniósł i w UEFA przegrał wybory do komitetu wykonawczego.
Tyle o Cezarym Kuleszy wie przeciętny kibic. A jak prezesa i mijające cztery lata widzą ludzie, którzy obserwują go częściej?
Absolutny paraliż
Gdyby ktoś zapadł w śpiączkę pod koniec kadencji Zbigniewa Bońka, i przebudził się z niej właśnie teraz - bez wiedzy, co działo się w polskiej piłce w ostatnich latach - a następnie włączył sobie dowolne wystąpienie Cezarego Kuleszy, właśnie na tym polu wskazałby największą różnicę między oboma PZPN-ami. Poprzedni prezes był zwierzęciem medialnym, obecnego paraliżuje konieczność oficjalnego wystąpienia przed szerokim gronem.
Kulesza zyskał trochę ogłady na przestrzeni ostatnich czterech lat, natomiast wciąż coś się z nim dzieje w momencie zapalenia czerwonej lampki kamery. Znacznie lepiej radzi sobie podczas łączeń telefonicznych. Być może dlatego, że prezes PZPN ze swoim telefonem jest nierozłącznie związany. - Spędza z nim pół życia - mówi osoba obserwująca wszystko "od środka".
W środowisku da się usłyszeć różne historie sprowadzające się do jednego - Cezary Kulesza nie potrafi zbyt długo utrzymać koncentracji na jednym temacie. Na niektórych spotkaniach zdarza mu się nagle wyciągnąć telefon i po prostu się w nim zatopić. Krąży anegdota o spotkaniu prezesa z jednym ze sponsorów związku. Ten chciał mu poopowiadać o różnych piłkarskich inicjatywach, których się podejmował, ale szybko dotarło do niego, że Kulesza nie jest zainteresowany. Akurat na telefonie pojawił się śmieszny filmik, którym postanowił podzielić się ze swoim rozmówcą.
Historie z telefonem przewijają się wiele razy w moich rozmowach z ludźmi związanymi z polską piłką. - Czarek jest biznesowym spryciarzem w ulicznym rozumieniu słowa "biznes". Mam na myśli to, że na pewno wie, jakie prawa rządzą ulicą, jak nacisnąć na człowieka, by zachowywał się tak, jak on potrzebuje. Natomiast w zakresie przetwarzania i analizowania informacji, umiejętności formułowania myśli, to nie jest poziom daleko wykraczający ponad podstawówkę. To poziom, który właściwie poddaje w wątpliwość jego zdolność do kierowania dużą i złożoną organizacją, jaką jest PZPN. Mam przekonanie, że wielu problemów, którymi się zajmuje, nie rozumie. Albo inaczej - nie rozumie głębi tych problemów. W momencie, w którym dawka wiedzy przekracza kilka zdań złożonych, Czarek nie jest w stanie się już na tym skupić. Zdarzało mi się widzieć, że się wyłącza i odpływa. Najczęściej do telefonu. Wielu ludzi na to zwraca uwagę, że podczas spotkań wyciąga telefon i w nim grzebie - słyszę.


Bariera Kuleszy ma polegać nie tylko na trudności do publicznego prezentowania swoich poglądów, ale również na ich formułowaniu. Inna z osób opowiada: - Czarek w wielu sprawach nie ma kompletnie nic do powiedzenia. Ma bardzo duży problem z myśleniem koncepcyjnym. Świetnie się z nim rozmawia, również o piłce - potrafi mieć fajne uwagi na poziomie: ten fajnie zabrał się z akcją, tamten fajnie strzelił. To jest naprawdę dobry kompan, by pogadać o pogodzie, czy zjawiskach życia codziennego, natomiast zupełnie nie odnajduje się w chwili, gdy rozmowa wkracza na teren planowania strategicznego. Moim zdaniem, on nie jest w stanie myśleć z wyprzedzeniem o kilka dni.
Piotr Szefer, który jako swoisty spindoktor, był w 2021 roku jednym z twórców wyborczego sukcesu Cezarego Kuleszy, nie chce wracać do czasów, gdy prowadził jego kampanię. Swoją wypowiedź na temat tamtych czasów zamyka w jednym zdaniu. - W kampanii w 2021 podjęliśmy strategiczną decyzję, by naszego kandydata schować, bo wszyscy wiedzieliśmy, że nie jest mistrzem publicznych wystąpień. Nigdzie nie wypowiedział się w formie na żywo.
Inna zasłyszana historia. Cezary Kulesza dostał zaproszenie od FIFA na uroczystość, podczas której miał wręczyć nagrodę Szymonowi Marciniakowi. Było jasne, że będzie musiał wyjść na scenę i powiedzieć kilka zdań. Już sam ten fakt stwarzał dyskomfort, natomiast potęgował go kolejny - przemówienie powinno być po angielsku. Na sali jedynymi polskojęzycznymi gośćmi była skromna delegacja z Warszawy. Kulesza został do tego przygotowany, otrzymał na kartce kilka zdań po angielsku, ale w decydującym momencie przemówił... po polsku. Gdy następnie mikrofon przejął Marciniak i wypowiedział się po angielsku, prezes miał zażartować (a może to nie był żart?), że niepotrzebnie się popisywał.
Albo kolejna opowieść. Kilka tygodni po wyborach w 2021 rozpoczęło się zgrupowanie reprezentacji Polski. Kulesza chciał się przywitać z piłkarzami, ale jako że nigdy nie był dobrym mówcą, a wszelkie wystąpienia publiczne spalały go do granic możliwości, trudno było liczyć na coś spektakularnego. Nowy prezes stanął przed zawodnikami i sztabem, po czym w całym w tym stresie... zupełnie zapomniał, co ma powiedzieć. Uniósł głowę do góry, zastygł na chwilę i wydusił z siebie jakąś formułkę trwającą 10 sekund. Piłkarze później żartowali, że na suficie był prompter, bez którego i taka "przemowa" nie byłaby możliwa.
To, jak wielkim problemem jest wystąpienie publiczne, było widać przy kilku okazjach. Niedawno na gali Piłki Nożnej zwycięzcę w kategorii Drużyna Roku przedstawił, zanim jeszcze otworzył kopertę, co stało się motywem przewodnim pozostałej części gali - w swoich późniejszych przemówieniach żartowali z tego Roman Kosecki i Marek Profus. W 2023 roku podczas prezentacji Fernando Santosa jako selekcjonera reprezentacji, zapowiedział go imieniem Felipe, bo akurat prawdziwe wyleciało mu z głowy.
Ludzie owijani wokół palca
To wszystko historie anegdotyczne, w gruncie rzeczy bez większego znaczenia, choć można się dziwić, że osoba zajmująca tak wysokie stanowisko, ma tak duży problem z publicznymi wystąpieniami. W żaden sposób nie opisują jednak pełnej osobowości Cezarego Kuleszy.
Jeden z moich rozmówców: - Ludzie bardzo niecelnie oceniają Czarka. Wielu po zetknięciu z nim widzi kogoś średnio rozgarniętego i sobie myśli: ale będę nim kręcił. Tymczasem później okazuje się, że to gracz pierwszej klasy i jeśli ktoś kimś kręci, to on innymi. Myślę, że da się to porównać trochę do sytuacji z klubami, które w wyborach w 2021 dały mu poparcie, będąc przekonanymi, że prezes jest, bo jest, ale to one będą rządzić. Wyszło zupełnie inaczej. Najzabawniejsze jest to, że nawet, gdy zostaje przyłapany na jakimś "oszustwie", jak na przykład obiecanie danego stanowiska kilku osobom, i tak uchodzi mu to na sucho. Ma w sobie coś powodującego, że ktoś "oszukany" po prostu machnie ręką. W tym kręceniu ludźmi doszedł do takiej perfekcji, że kiedyś po powrocie ze spotkania z prezydentem Dudą powiedział: ale to wszystko jest proste. Jak ja bym był w polityce, byłbym prezydentem lub premierem.
Wokół palca oplata ludzi uchodzących za znacznie inteligentniejszych i bardziej elokwentnych od niego. Na przykład Dariusz Mioduski - człowiek o wielkim obyciu międzynarodowym - widzi, że polska piłka wymaga głęboko posuniętych zmian, a mimo wszystko bardzo długo wierzył "sprzedawcy", jakim w tym przypadku jest Kulesza. Podobno twierdzi, że problem nie jest z prezesem, tylko z jego współpracownikami - w prywatnych rozmowach ma wymieniać Henryka Kulę, czy spółkę Publicon - i gdyby się ich pozbyć, to z "Czarkiem byśmy sobie poradzili". Jeśli tak faktycznie jest, nie bierze pod uwagę, że to Kulesza przyprowadził do związku Publicon, że to on dał tak dużą władzę Kuli.

To zresztą znacznie szerszy zarzut do Kuleszy. Na etapie kampanii, czy nawet pierwszych podejmowanych decyzji po zwycięstwie w wyborach, roztaczała się wizja, w której były właściciel Jagiellonii zbuduje wokół siebie grupę fachowców, którzy mają dużą autonomię w swoich dziedzinach, on sam zaś miał zarządzać wszystkimi jako głowa całej organizacji. Tymczasem ludziom, którym pewnie chciałoby się działać, bardzo szybko się odechciewa, bo raz, drugi, trzeci dostają po rękach. Bardzo szybko dociera do nich, że nie warto wykazywać żadnej inicjatywy, a znacznie bardziej opłacalnym jest po prostu być. Trwać. PZPN stał się organizacją egzystencji. Nie widać zbyt wielu pomysłów na kierunki rozwoju. Wszystko jest ograniczone perspektywą wyborów. Brak realnych wyborów powodujący brak jakiejkolwiek wewnętrznej debaty wokół polskiej piłki, jest tu znacznie większym problemem, niż sam fakt, że prezesem PZPN jest Cezary Kulesza.
Opowiada nam jedna z osób zorientowanych w sprawach PZPN: - Maciek Mateńko (wiceprezes PZPN ds. szkolenia - przyp. red.) na początku miał pęd do zmian. Szybko przeforsował brak wyników i tabel do U-11. Co prawda na zasadzie, w której PZPN kazał i reszta miała się odnaleźć w tej rzeczywistości, a jednocześnie powszechnym zjawiskiem były tajne tabele do wglądu w związkach - ale miał inicjatywę. Maciek wprowadził jeszcze turnieje jeden na jednego, ale moim zdaniem później zaczął się odbijać. Jego zapał co do reform gasł. Na moje oko Henryk Kula przeżywał, że dopuścił ten brak wyników i tabel, co wiązało się z systemowymi reformami - trzeba było wszystko reorganizować, decydować kto z kim gra i dlaczego, jak się wyłania zwycięzcę, gdy nie ma wyników. Wydaje mi się, że Kula miał żal do Mateńki i jako osoba, która decyduje o tym, co się znajdzie na zarządzie, później raczej starał się torpedować kolejne pomysły.
Kuleszę pytamy wprost, czy po wyborach pomyśli o zmianie wiceprezesów: - Poczekajmy na decyzje, jakie zostaną podjęte przez delegatów. Nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu.
Jeden z rozmówców przekonuje natomiast, że Cezary Kulesza ma znacznie szersze horyzonty, niż się wydaje. - Jest osobą, która ma dużą wybiórczą wiedzę związaną z biologią i geografią, na zasadzie: jaka jest wielkość danego kraju. Albo: ilu mieszkańców ma dane miasto, jaka jest najdłuższa rzeka w Europie, jaka ryba jest największa w Amazonce. Nie wiem, czy to wiedza, którą jakoś utrwala, ale dość powszechne jest, że taką wiedzą Czarek potrafi błysnąć. Ktoś zastanawia się nad populacją jakiegoś miasta, a Czarek po prostu ją podaje. Później sprawdzamy i... to się zgadza.
I dalej: - Często chwali się rybami, jakie złowi, lub jakie zwierzęta są w okolicy jego posiadłości. Powtarzanie powszechnej opinii o nim, a wiemy, jaka ona jest, zupełnie nie oddaje złożoności charakteru Czarka. Absolutnie bym się z tym nie zgodził, jak to przedstawia Internet, że to facet nie wiadomo, skąd wyjęty. Natomiast jest to postać... hmm... dość dziwna. Jedna z dziwniejszych, jakie w życiu poznałem. Z jednej strony potrafi być sympatycznym, dobrym towarzyszem - i nie mówię tu o alkoholu, tylko po prostu gościem, który się dosiądzie i fajnie pogada, z drugiej jakby mu wypiąć wtyczkę, nagle potrafi się wyłączyć.
Skoro padło to słowo, pytam o alkohol. Jedna z osób nie kryje śmiechu: - Przyznam, że trochę się ubawiłem słysząc tłumaczenia o przewozie alkoholu do Kataru. Że to nie tak, że to w ramach promocji Polski. Coś tam faktycznie było przeznaczone pod "promocję", ale to prezes wystąpił w roli tego, który dzielił i rządził, Był jednoosobową komisją, która decydowała, kto może skorzystać z transportu. Chętni oczywiście byli.
Jednoosobowo - choć to nic nowego, bo żaden wcześniejszy prezes nie pozwalał sobie wchodzić w tę kompetencję - Kulesza wybiera też selekcjonerów. Raz z jego słów jednoznacznie wynikało, że ponownie zostanie nim Adam Nawałka. Otrzymał zgodę na kompletowanie sztabu, na maila podesłano mu kontrakt. Można powiedzieć, że Nawałka zaczynał weekend jako selekcjoner. Ale gdy każdy już był pewien, że kadra doczeka się wielkiego powrotu, nastąpił nagły zwrot w kierunku Czesława Michniewicza i to on w poniedziałek wyszedł na konferencję prasową. To on podpisał kontrakt, nota bene, który pierwotnie wysłano mu z... danymi Nawałki. Sama konferencja była pokazem nieprzygotowania ze strony prezesa. Kulesza wyglądał na totalnie zaskoczonego pytaniami o przeszłość nowego selekcjonera - pytaniami, dodajmy, najbardziej spodziewanymi w tych okolicznościach.
Swój kontrakt na maila miał dostać także Paulo Bento, ale i on obszedł się smakiem, bo prezesa skusiła ostatecznie wizja zatrudnienia Fernando Santosa.
Cezary Kulesza jako gracz
Z Michniewiczem wiąże się jeszcze jedna historia. Gdy - w celu weryfikacji - przytaczałem ją kolejnym rozmówcom doskonale znającym Cezarego Kuleszę, każdy zgadzał się w jednym - to tak bardzo pasuje do prezesa, że musiała się wydarzyć.
Po mistrzostwach świata w Katarze nad Polską unosiła się debata w sprawie przyszłości Czesława Michniewicza. Mimo wyjścia z grupy posada selekcjonera była bardzo mocno zagrożona - nie pomagał mu ani styl prezentowany przez kadrę, ani zdanie samych zawodników, którzy - z racji utraty zaufania po wypowiedziach Michniewicza na temat przebiegu zdarzeń w aferze premiowej - mieli oczekiwać od prezesa zmiany na tym stanowisku i wyraźnie to artykułowali. Gdy w mediach pojawiły się informacje, że na 99 proc. to koniec tego etapu, zaprzyjaźniony z trenerem Krzysztof Stanowski napisał na Twitterze, że będzie wręcz przeciwnie. Geneza tamtego wpisu była prosta - Michniewicz miał usłyszeć od Kuleszy zapewnienie, że kontrakt zostanie przedłużony.
Kiedy jakiś czas później trener jechał do siedziby związku, był przekonany, że pozostanie na stanowisku. Tam miało jednak dojść do zaskakujących zdarzeń. Według jednej z relacji, Kulesza posadził trenera w jednym z pokojów, a członków zarządu w drugim. Michniewicza przekonywał, że w sprawie jego przyszłości w kadrze jest "na tak", ale pogada jeszcze z zarządem. Tam jednak wszystko odwracał o 180 stopni, mówiąc, że za dużo złego się wydarzyło, by nie doszło do zmiany selekcjonera. Ostatecznie Michniewicz miał usłyszeć od niego, że... był zbyt duży opór na zarządzie, by zaproponować mu nowy kontrakt. Trenera - przekonywanego wcześniej, że wszystko jest na dobrej drodze - zamurowało.
Pytam Kuleszę o tę historię. - Jestem bardzo wdzięczny trenerowi Michniewiczowi za pracę, jaką wykonał dla naszej reprezentacji. Rozstanie nastąpiło zgodnie z warunkami określonymi w umowie trenera z PZPN. Wszystko zostało załatwione profesjonalnie. Trudno komentować jakieś insynuacje i plotki z tym związane.
Próbuję też weryfikować ją w innych źródłach. - Dokładnie nie pamiętam, ale na pewno była taka sytuacja, że przed rozstaniem Michniewicz i generalnie wszyscy byli pewni, że zostanie. A jednocześnie Czarek zakulisowo dość mocno lobbował, że lepiej, by nie przedłużać. Jest mistrzem gierek polegających na napuszczaniu jednego na drugiego. Do jednego powie, że ten drugi go nienawidzi, po czym podejdzie do drugiego i powie, że ten pierwszy na niego nadaje - mówi pierwszy z rozmówców.
Inna z osób zorientowanych, co w PZPN-ie piszczy: - Pierwsze słyszę tę anegdotę, ale to jest tak bardzo w stylu prezesa, że spokojnie mogę w to uwierzyć. Zdarzało mi się być świadkiem rozmów, kiedy dwóch różnym osobom mówił dwa wykluczające się zdania. Wszystko po to, by żadna z nich nie obarczyła go winą za jakieś działanie.
- Czarek często mówi, że on nie wie, że on nie słyszał, mimo że wcześniej sam o tym dyskutował. Ludzie czasem boją się wystąpić przeciwko niemu, bo wiedzą, że jest nieobliczalny - słyszę od kolejnej osoby.
Jednocześnie Kulesza przyzwyczaił do bierności, gdy się pali. Tak było w przypadku afery premiowej i przy odbieraniu Robertowi Lewandowskiemu opaski przez telefon. Pytam go, dlaczego w przypadku głośnych sporów zajmuje wygodną pozycję obserwatora, zamiast - jako szef organizacji - gasić pożar, nim się rozprzestrzeni. - Już od czasów klubowych przyjąłem taki styl współpracy z trenerami. Oddaję dużo swobody, praktycznie nie ingeruję w ich decyzje, ale oczekuję wyników. Dopóki są wyniki, nie wtrącam się w metody. Jeśli brakuje wyników - zaczynam działać. Tak widzę swoją rolę. Naprawdę jako federacja zapewniamy każdemu selekcjonerowi przysłowiową gwiazdkę z nieba. Warunki do pracy są na najwyższym poziomie. Organizacyjnie, logistycznie zawsze wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku. Dając takie warunki oraz bardzo dużą swobodę w działaniach mam prawo oczekiwać wyników i nie muszę angażować się w metody danego trenera.
Program? Po co to komu
Gdy jednego ze współpracowników Cezarego Kuleszy ostatnio zapytałem, jakie sukcesy miał prezes w mijającej kadencji, usłyszałem, że "bardzo duże". Po konkrety odesłał do związkowych relacji z corocznych Walnych Zgromadzeń. - Sportowo nie obronił się projekt z Michałem Probierzem, ale poza tym trudno się doczepić - mówi. Żeby być uczciwym, przytaczamy niedawną wypowiedź dla Interii Wojciecha Cygana, kojarzonego raczej z byciem w opozycji do prezesa.
- Nie uważam, że ostatnie cztery lata były całkowicie stracone dla polskiej piłki. Wiele rzeczy się udało. Mogę mówić o piłce profesjonalnej, bo jest mi do niej najbliżej - oprócz zmian czysto regulacyjnych, które ułatwiały funkcjonowanie klubom walczącym w europejskich pucharach, jak choćby likwidacja gry w 1/32 finału Pucharu Polski, jak uporządkowanie kwestii z przekładaniem meczów przez te kluby, czy też istotne i ważne zmiany w statucie Ekstraklasy, mieliśmy choćby stworzenie kursów specjalistycznych dla dyrektorów sportowych, dyrektorów akademii - co wpłynęło na to, że ci ludzie zaczęli ze sobą współpracować, czego efektem pośrednim było choćby odmrożenie wewnętrznego rynku transferowego. Była dobra współpraca ze spółką Ekstraklasa, z Pierwszą Ligą Piłkarską, wsłuchiwanie się w głosy klubów. Była wreszcie ciężka praca w samych klubach, która w efekcie spowodowała m.in. rekordowe przychody, oglądalność i frekwencję na stadionach. Udało się także mocniej zainteresować kluby szkoleniem czy to pozyskując dodatkowe środki z Ministerstwa Sportu i Turystyki, czy też wracając do projektu współpracy z Double Pass i audytowania akademii klubowych, organizacji kursów czy warsztatów, a przez to implementacji dobrych praktyk w szkoleniu dzieci i młodzieży. Cieniem zapewne kładzie się temat przepisu o młodzieżowcu i czasu, przez jaki się ciągnął, ale osobiście uważam, że przykładaliśmy do niego zbyt wielką wagę w stosunku do tego, jakie on ma znaczenie dla polskiej piłki w ogóle. Ważniejsza dla całości była kwestia przychodowa, umów sponsorskich - a tu została wykonana ogromna praca, również z udziałem prezesa Kuleszy. Pytanie oczywiście o to, jak te środki potem wydajemy - mówił w rozmowie ze mną wiceprezes PZPN ds. piłki profesjonalnej.
Cezary Kulesza o zwlekaniu ze sprawą przepisu o młodzieżowcu: - Nie chodziło o to, żeby tylko ten przepis zlikwidować. To byłoby przysłowiowe "wylanie dziecka z kąpielą". Ten przepis nie był w całości zły. Trzeba było przeprowadzić bardzo dokładną ewaluację tego jak przepis funkcjonował, jakie korzyści z niego wynikały oraz gdzie były jego niedoskonałości. To wszystko wymagało czasu. Taka analiza została zrealizowana, na jednym z posiedzeń zarządu przedstawił ją Marcin Dorna i na tej podstawie wypracowaliśmy nową formułę - Młodzieżowiec 2.0. Ostatecznie z nowej formuły są zadowolone zarówno kluby jak i PZPN.
Gdy w środowisku chcę porozmawiać stricte o programie Cezarego Kuleszy, słyszę zdanie, że gdyby go spytać o treść tego programu, prezes zapewne nie umiałby powiedzieć, co w nim się znalazło. Kuleszy trudno się dziwić - taka specyfika wyborów w PZPN. Program nie jest w nich istotny, a już na pewno nie najistotniejszy, mimo iż ważnym jest, by jednak go mieć. Trochę sztuka dla sztuki, ale przecież brak sprowadziłby się do oczywistej dyskusji, że "wybieramy prezesa bez programu".
W czasie kampanii z 2021 roku Cezary Kulesza spotkał się z przedstawicielami różnych akademii piłkarskich, dzięki czemu mógł iść przekaz, że wreszcie ktoś zajmuje się najważniejszymi sprawami. Natomiast gdyby ktoś tam przyszedł, zwróciłby uwagę, że zainteresowanie przyszłego prezesa tematem było średnie - rolę osoby, która była w to realnie zaangażowana, przejął Sławomir Kopczewski, prezes Podlaskiego ZPN.
- Jestem pewien, że Czarek nie wie, co było w jego programie. Z jednej strony wynika to z jego ADHD i braku umiejętności skupienia się, z drugiej z tego, że dobrze zna zasady tej gry. Decyzja o wyborze prezesa PZPN zapada w oparciu o relacje z delegatami, nie o program - słyszę.
Ze wspomnianym Kopczewskim wiąże się jeszcze jedna historia, niespecjalnie dla niego przyjemna. W przeddzień poprzednich wyborów wciąż ważyło się stanowisko wiceprezesa PZPN ds. szkolenia. Kulesza nigdy wprost nikomu tego nie obiecał, ale ze względu na długoletnią współpracę, zęby na tę posadę ostrzył sobie prezes Podlaskiego ZPN. Papiery miał - w Jagiellonii pracował jako szef akademii, do tego był w znakomitej komitywie z Kuleszą. Był zatem pewien, że wszystko zmierza w kierunku realizacji jego ambicji. Dość niespodziewanie w mediach zaczęły się jednak pojawiać przecieki, że Kulesza rozważa postawienie na Zbigniewa Bartnika. Wtedy Adam Kaźmierczak, baron z Łódzkiego ZPN, miał ruszyć do przyszłego prezesa, by spytać, o co w tym wszystkim chodzi. Po chwili wrócił do swoich kompanów - w tym Kopczewskiego - z informacją, że można być spokojnym. Że Bartnik nie dostanie tego stanowiska.
Dzień później, już po wygranych wyborach, Kulesza zaskoczył wszystkich wskazując jeszcze inną osobę, którą dosłownie wyciągnął z kapelusza - Macieja Mateńkę z Zachodniopomorskiego ZPN. Okazało się, że kandydaturę Kopczewskiego zablokował Henryk Kula, twierdząc, że Podlaski ZPN jest zbyt mały, by mieć i prezesa, i wiceprezesa. Kula - osoba kluczowa dla Kuleszy w kontekście zbudowania poparcia - miał zbyt wielką moc, by jego zdanie zepchnąć na margines. Kaźmierczak podobno usłyszał wówczas argumentację o zbyt małym Podlaskim ZPN, jednak też nakaz, by informację zatrzymać dla siebie. I mimo wiedzy nie pisnął słówka. Stąd gigantyczne zaskoczenie na twarzy Kopczewskiego przy ogłoszeniu Mateńki. Nie dość, że poczuł potężny strzał w twarz, to jeszcze w momencie, gdy nic się nie dało już zrobić. Gdyby usłyszał o takim pomyśle dzień wcześniej, prawdopodobnie wraz z kilkoma innymi prezesami ZPN-ów pracowaliby nad Kuleszą przez całą noc. Działacz z Białegostoku miał przeżyć to wszystko bardzo mocno.
Kuleszy trzeba oddać, że w ostatnich czterech latach w jednym PZPN na pewno poszedł do przodu - to piłka kobieca. Po części zapewne wynika to ze zwyczajnej opłacalności. UEFA przywiązuje bardzo dużą wagę do tego sektora futbolu, za co nagradza federacje spełniające określone wymogi. PZPN wszedł w te tryby, utworzył departament, który założenia UEFA od dłuższego czasu realizuje. Z dobrym efektem dla samej piłki kobiecej - w ciągu ostatniej kadencji reprezentacja Polski pierwszy raz w historii awansowała na mistrzostwa Europy. Zaliczyła także dwa awanse do Dywizji A Ligi Narodów (przedzielone jednym spadkiem).
A po co Cezaremu Kuleszy prezesura? - To pewnie kwestia chciejstwa i naturalnej łatwości w wygrywaniu. Na Podlasiu osiągnął wszystko - pieniądze, sukces biznesowy, sukces z klubem. Kiedy pojawiła się szansa, by wygrać wybory na prezesa PZPN, że istnieje korytarz, który prowadzi do tego zwycięstwa, trudno było nie podjąć wyzwania. To był wybór: albo zostaję na tym samym poziomie, albo przy bardzo sprzyjających okolicznościach robię krok dalej - słyszę.
Następny krok niemal na pewno zostanie wykonany w poniedziałek. W wyborach na prezesa PZPN Cezary Kulesza osiągnął perfekcję, której nie udało się dotknąć nawet Zbigniewowi Bońkowi - doprowadził do sytuacji, w której nie ma żadnego kontrkandydata. Już sam ten fakt pokazuje, jak bardzo ludzie mylą się w ocenie jego osobowości. Znacznie bardziej skomplikowanej, niż komukolwiek się wydaje.


