Ten tekst będzie trochę osobisty, na pewno bardzo mocno subiektywny - jeśli ktoś tak nie lubi, przepraszam. Nigdy nie czułem niechęci do Michała Probierza. Po "ludzku" mam z nim jedynie dobre skojarzenia. Potrafił zadzwonić, gdy było ciężko - jeśli to czyta, wie, o którą sytuację chodzi. Niesamowicie mi wtedy zaimponował, wsparł. Z relacji innych osób wiem też, że nie byłem odosobnionym przypadkiem, jeśli chodzi o tę jego wersję. Ponieważ jestem tylko człowiekiem, a już na pewno takim, który docenia nieoczywiste, dobre, gesty - w związku z tym życzyłem mu lepiej, niż jakiemukolwiek wcześniejszemu selekcjonerowi. A każdemu życzyłem dobrze. Cieszyło mnie, gdy po santosowej smucie, zaczęło się dziać coś dobrego. Kupiłem nie tylko ofensywną wizję kadry, ale też nagłą zmianę trenerskiego wizerunku. Byłem jednym z tych, którym po kilku miesiącach zaczęło się wydawać, że - w sposób niezrozumiały, wszak nigdy nie przestawałem twierdzić, że na dzień dokonywania wyboru, Probierz nie był nawet w trójce najlepszych kandydatów - nastąpi największa pozytywna niespodzianka, jaka może się w futbolu wydarzyć. Wszystko się załamało, gdy skończył się okres, w którym Michał Probierz przestał być oceniany przez pryzmat katastrofalnej kadencji Fernando Santosa, a jedynym punktem odniesienia stała się jego własna praca. Wtedy wszystko przestało się spinać. To, że nie działało nic na boisku, było skutkiem masy irracjonalnych decyzji - począwszy od powołań, przez decyzje personalne na zgrupowaniach. Weźmy jedną z najnowszych - żółtodziób Maxi Oyedele po trzech meczach w seniorach Legii został wystawiony na pożarcie przeciw Portugalii, a kiedy teraz przyjechał na kadrę - w dobrej formie, po dobrym sezonie, z dużo większym doświadczeniem - okazał się za krótki na złapanie choćby minuty przeciwko Mołdawii i Finlandii. Sytuacje, gdy nie dało się zrozumieć, o co Probierzowi tak naprawdę chodzi, zaczęły pączkować w imponującym tempie, i doprowadziły do największego kryzysu wizerunkowego reprezentacji od czasów afery premiowej. Trener stracił kontrolę nad stylem (załamał się po Euro 2024), nad wynikami (spadliśmy z Ligi Narodów), nad sprawiedliwym traktowaniem niektórych piłkarzy. Ale też nad zdolnością do odpowiedniej oceny rzeczywistości - choć akurat w tej kwestii zawsze miał deficyt. Wszystko zaczęło się rozłazić, a jedną z dwóch osób, które nie przyjmowały tego do wiadomości, był on sam. Drugą natomiast Cezary Kulesza. Jedyny człowiek na świecie, który był w stanie zaproponować posadę Probierzowi i jedyny, który tak długo by go trzymał na stanowisku. Panowie mają ze sobą wieloletni, bardzo pozytywny przebieg, co oddane zostało po dotarciu Kuleszy do władzy. Nikt nie miał wątpliwości, że aby doszło do zwolnienia Probierza, musi nastąpić wielopoziomowe tąpnięcie. Na jednym z tych poziomów musi pojawić się presja, bo Kulesza bez presji nie zwykł podejmować trudnych decyzji. Czas na pożegnanie Michała Probierza Moje zdanie o Probierzu-człowieku nie miało powodów, by się zmienić, i nawet, jeśli selekcjoner po moich pytaniach na jego pożegnalnej (jak zakładam, choć to nic pewnego) konferencji obrazi się na mnie - to zdanie się nie zmieni. Ale w tle coraz silniej migotał neon z napisem: najważniejsze jest dobro reprezentacji. Zawsze się świecił, natomiast na dzień przed meczem z Finlandią został odpalony - i to przez samego trenera! - z takim blaskiem, że trudno było dostrzec coś poza tym napisem. "Najważniejsze jest dobro reprezentacji". Czasem w imię wyższej sprawy niż osobista sympania, trzeba działać. Wykonując swoją pracę, nieszczególnie ważną, jeśli chodzi o znaczenie dla świata, lecz dla kogoś na tyle sensowną, że postanowił mi za nią płacić, zawsze działam w zgodzie z własnym sumieniem. Dlatego już w czasie meczu z Finlandią wiedziałem, co to będzie oznaczać - wywieranie presji, by dla dobra reprezentacji doszło do zmiany selekcjonera. Nie przypominam sobie sytuacji, w której szedłem na konferencję prasową z tak jasno zdeklarowanym pytaniem o dymisję, jak we wtorkową noc. Miałem świadomość, że bez tej presji nie wydarzy się nic dobrego dla kadry, dlatego zadałem trzy pytania: · O dymisję · O to, jak Probierzowi spina się narracja, że dla dobra drużyny doprowadził do ewakuowania się z niej najlepszego strzelca w historii, ale nie poda się do dymisji, mimo iż jako trener przegrał wszystko, poza barażem o Euro i doprowadził do gigantycznego kryzysu wizerunkowego · O to, jakie w swoim uznaniu dał argumenty Cezaremu Kuleszy, by zostawił go na stanowisku Niestety, zgodnie z tym, co się spodziewałem, słowa o dobru reprezentacji, jako najważniejszym składniku wszystkich decyzji, brzmią pięknie, dopóki nie dotkną selekcjonera. Stał się znów jedynym człowiekiem, który widzi jeszcze jakikolwiek sens w dalszej misji, mimo że w szatni nie ma już piłkarzy, a zgliszcza, o które sam pieczołowicie zadbał. Jedynym, bo wierzę, że dzięki presji, której celem jest - a jakże - dobro reprezentacji, ten drugi, Cezary Kulesza, przyjmie do wiadomości, że to koniec. Że dalej nic nie ma poza dalszym cierpieniem wszystkich. Dlatego właśnie gratuluję sobie oraz innym kolegom dziennikarzom, bo wierzę, iż reakcja prezesa PZPN, który na moje oko w swoim tweecie zapowiedział zwolnienie Probierza, nieprzypadkowo miała miejsce właśnie po konferencji prasowej. A jeśli i tak mu chodziło to po głowie, to także dzięki presji wywieranej przez ostatnie dni, gdy wszyscy zgodnie uznali, że sposób załatwienia sprawy z Lewandowskim, był upokarzający, niegodny, niepotrzebny w tym konkretnym czasie i wpływający na mentalny bajzel, którego efekty widzieliśmy we wtorek na boisku. Pozwolę sobie mieć opinię, że Kulesza nie zwolniłby Probierza, gdyby nie wyraźne artykułowanie wszystkich wad obecnego selekcjonera. Wciąż nie wiadomo, czy zwolni, natomiast wierzę w swoją zdolność do odczytywania komunikatów, w których coś przekazuje się między wierszami. Opozycja jest beznadziejna Cezary Kulesza to osobna historia. Też nie zrobił nic dobrego dla polskiej piłki przez ostatnie cztery lata. On trwał. Był. Rozmawiał z podobnymi do siebie. I nie zmieniał nic na lepsze. W nagrodę otrzymał najgorszą opozycję świata, która ani nie miała na siebie pomysłu, ani nie umiała się ze sobą dogadać, ani na dobrą sprawę nie istniała nigdzie poza własną świadomością. Wszyscy jesteście odpowiedzialni za to, gdzie dziś jest polska piłka, wy - opozycjoniści - nawet bardziej od Kuleszy. Kulesza nie potrafi być inny, a trudno od kogoś wymagać nagłej zmiany osobowości. Wy natomiast - światli ludzie, ze świadomością, jak jest źle - nie potrafiliście wykrzesać w sobie na tyle odwagi, by choć móc przypuszczać, że polską piłkę stać na coś lepszego, niż jeden kadydat i wybory przez aklamację. A tak znów jesteśmy zdani na Cezarego Kuleszę. I na jego wybór selekcjonera, co nigdy nie było jego konikiem.