Andrzej Klemba, Interia: Jest pan ambasadorem charytatywnego meczu gwiazd polskiej i francuskiej piłki, który ma przekonać dzieci do futbolu. Kiedy pan zaczynał grę w piłkę, nie trzeba chyba było najmłodszych do tego zachęcać? Coś się wydarzyło przez te 30 lat? Grzegorz Krychowiak: Możliwości, które mają teraz dzieci, są dużo większe. Tablety, komputery i smartfony dają mnóstwo przyjemności. Wydaje mi się, że w tak młodym wieku nie rozumieją dokładnie, co znaczy piłka nożna i ile może sprawić radości. To nie chodzi o absolutnie o kwestie finansowe, tylko taką podstawową rzecz, że możesz robić to, co kochasz. Chęć, żeby wybiegły na boisko, jest bardzo ważna, ale najważniejsza jest przyjemność z tej gry. Mam nadzieję, że podczas meczu gwiazd kontakt ze znanymi zawodnikami, którzy osiągnęli w piłce nożnej bardzo dużo, zachęci dzieci do futbolu. Taki cel sobie postawiliśmy. Pana kariera zbliża się do końca. Grał pan w ponad dziesięciu zagranicznych drużynach, w siedmiu krajach. Był klub, który pan wspomina najlepiej i taki, po którym czuł pan największy niedosyt? - Cała kariera nie tylko piłkarska, ale również w innych sportach, składa się z dobrych i złych momentów. To tworzy piłkarza. Trzeba przeżyć te trudne chwile, żeby docenić te najlepsze. I rzeczywiście, teraz kiedy jestem starszy, cenię te fantastyczne momenty. Popełniałem też błędy, bo każdy je robi, ale wydaje mi się, że jakbym jutro skończył karierę, to byłbym bardzo spełnionym człowiekiem. Gra w Sevilli i dwa triumfy w Lidze Europy to szczytowy moment w karierze? - Tak. To był najlepszy czas w mojej karierze. W bardzo krótkim czasie, bo w zaledwie dwa lata osiągnąłem bardzo dużo. Kiedy to wspominam, to naprawdę tylko same pozytywy. Transfer do Paris Saint-Germain był złym pomysłem? Trafił pan wtedy właśnie z Sevilli do jednego z najbogatszych klubów świata, był, zdaje się, wtedy najdroższym polskim piłkarzem, ale tam się nie udało. - Nawet ta przygoda z PSG jako zawodnikowi, jako człowiekowi, bardzo dużo mi dała, bo poznałem futbol z innej perspektywy. Nie jako piłkarz, który systematycznie gra i odgrywa bardzo ważną rolę, ale jako zawodnik rezerwowy walczący o skład. To też bardzo uczy i daje do myślenia. Sto meczów w reprezentacji to ogromny dorobek. Jest jakiś mecz, który tkwi wciąż w panu zadrą? - Nie wiem, czy można nazwać to darem, ale mam taką cechę, że bardzo szybko zapominam o tych trudnych momentach. Nieważne co byś zrobił, to za trzy dni masz kolejny mecz. Możesz się wtedy zrewanżować. Wspominam kadrę bardzo dobrze. Sto meczów w koszulce z orzełkiem, miałem szansę reprezentowania kraju w Europie i na świecie. Jestem dumny z tego, co osiągnąłem, a ta okrągła cyfra występów sprawia mi ogromną przyjemność. Euro 2016 to był najlepszy występ kadry w pana czasach. Byliście spełnieni, czy jednak ten mecz z Portugalią zabolał? - Każdy sportowiec byłby spełniony, jakby coś osiągnął. Dojście do ćwierćfinału było dobrym wynikiem, ale na koniec dnia tak naprawdę nic nie osiągnęliśmy. Odpaść w ćwierćfinale czy nie wyjść z grupy, to jest właściwie to samo. Niewiele jednak brakowało, żebyśmy coś osiągnęli podczas tego Euro, więc pozostaje niedosyt. To był bardzo udany turniej i dla takich momentów się gra w reprezentacji. Jako zawodnik wykonujesz pracę, czerpiesz z tego przyjemność, ale rozumiesz, że jeszcze większą radość sprawiasz bliskim, kibicom i dla tych emocji miałem szczęście występować w kadrze narodowej. Jak Pan podchodził do krytyki, bo wspomnę choćby tę czerwoną kartkę w meczu ze Słowacją podczas Euro 2020? Bolało, motywowało, czy się tym pan tym nie przejmował? - Kiedy jest się sportowcem to jest taki cały pakiet, który trzeba po prostu zaakceptować. Kiedy wszystko wychodzi, jest super. Wydaje mi się, że nawet w obecnych czasach w życiu codziennym, nieważne co byśmy zrobili, to i tak znajdzie się ktoś, kto będzie nas krytykował. Kiedy coś nie idzie, pojawiają się krytyczne komentarze i po prostu trzeba ją zaakceptować. Zwłaszcza po takich momentach, jak się dostaje czerwoną kartkę. Jeżeli chcesz funkcjonować, zwłaszcza jako sportowiec, musisz się zupełnie od tego odciąć. Michał Probierz pracuje z reprezentacją ponad półtora roku. Udało się zbudować zespół na eliminacje do mistrzostw świata? - Trudno mi powiedzieć, bo nie śledzę aż tak dokładnie meczów, żeby móc mówić, czy jest progres. Oczywiście znam wyniki, ale nie styl, bo nie oglądam spotkań. Najważniejsze jest to, żeby awansować na każde kolejne mistrzostwa świata czy Europy. Żeby podtrzymać to, co zostało zbudowane przez ostatnie lata w kadrze. Reprezentacja Polski powinna być na każdym takim turnieju. A tam walczyć o najwyższe cele, na początku o wyjście z grupy a później każdy mecz jest już jak finał. Widzę wielu zawodników utalentowanych w tej drużynie. Kończy się pana kontrakt z Anorthosis Famagustą. Co dalej? Pojawiły się pogłoski o Legii, ale co mógłby dać panu powrót do polskiej ligi? - Rzeczywiście nie mam nic do ugrania w Ekstraklasie. Jeżeli bym przyszedł do polskiej ligi, to tylko z czystej przyjemności gry w piłkę i z ambicji. Zobaczymy, jak to się potoczy. Sytuacja jest dynamiczna. Dzisiaj dostałem propozycję z Widzewa, więc zobaczymy. Nigdy nie wiadomo, jak to się skończy. Ostatnio w pańskich media społecznościowych przeważają filmy związane z modą. To już jest ten kierunek po zawieszeniu butów na kołku? - To tylko świadczy, że ta kariera jest już na ostatniej prostej. Rozmawiał Andrzej Klemba