Kadrowicz zdradza, jak Urban traktuje piłkarzy. "Tak samo wygląda to w szatni"
- Trener podchodzi ze spokojną głową, daje do zrozumienia, że jednym meczem nikt sobie nie zasłuży, by dobrze się o nas pisało. Że po jednym meczu mogą zrobić cię Bogiem, by po kolejnym zrównać z ziemią. Podoba mi się to, jakim realistą jest trener - mówi w rozmowie z Interią Przemysław Wiśniewski, jeden z najlepszych piłkarzy reprezentacji Polski w meczach z Holandią i Finlandią.

Reprezentacja Polski szykuje się do meczów z Nową Zelandią (9 października, Stadion Śląski) oraz z Litwą (12 października, Kowno). O tym, jak wyglądają te przygotowania oraz jaki wpływ na zespół ma Jan Urban, rozmawiamy z Przemysławem Wiśniewskim, piłkarzem wyciągniętym przez selekcjonera z jednej z ostatnich drużyn włoskiej Serie B.
Przemysław Wiśniewski: sam byłem w szoku
Przemysław Langier (Interia Sport): Będziesz w tym wywiadzie podpisany jako "reprezentant Polski". Zdążyłeś się już przyzwyczaić?
Przemysław Wiśniewski (reprezentant Polski): - Fajnie to brzmi, cały czas się przyzwyczajam. Dopiero trzeci raz jestem na kadrze, ale to cieszy.
W ostatnich latach utarło się, że najlepszymi piłkarzami reprezentacji w danych meczach są ci, którzy w nich nie grali. We wrześniu byłeś wśród tych, którzy to przełamali.
- Nie miałem za dużo do stracenia. Czasem tak jest najlepiej. Gdyby wrześniowe mecze mi nie wyszły, to wróciłbym do klubu i tam dalej grał. Cieszę się, że wyszło inaczej, że wciąż mogę tu być.
Wytłumacz to logicznie - przez lata szukamy stopera, który uzupełniłby obronę, nagle pojawia się facet z drugiej ligi włoskiej, i w najważniejszych meczach eliminacji gra, jakby to była dla niego codzienność.
- Może dlatego, że jestem taką osobą, która przed najcięższymi meczami ma spokojną głowę. Spokój mnie ratuje w takich sytuacjach, a że znam swoje umiejętności, to czemu miałbym nie wierzyć, że jestem w stanie rywalizować z najlepszymi drużynami?
Ty mówiłeś po meczu z Holandią, że w ogóle nie denerwowałeś, nawet odrobinę. Byłem trochę w szoku, bo raczej wyobrażałem sobie, że gdy debiutant patrzy na te wielkie nazwiska, gwiazdy Premier League, to raczej w głowie ma myśl, że mogą nim nieźle kręcić.
- Sam byłem zszkokowany skalą tego spokoju. W moim ciele nie było drżenia, zero stresu. Później się to fajnie przełożyło na sam mecz.
Co ci mówił Jan Urban przed tymi meczami?
- Nie było chyba jakiejś jednej konkretnej rzeczy, natomiast fakt - być może on pomógł w odnalezieniu spokoju. Znamy się od dawna, choć mieliśmy rozłąkę przez ostatnie 3-4 lata, trener dodaje pewności siebie. Ja wiem, że on wie, na co mnie stać. Do tego wszystkiego doszło przyjęcie mnie w drużynie i pomoc z jej strony. Po meczu z Holandią trener podszedł i powiedział: przyzwoity mecz, choć dłuższej rozmowy nie było.
Jaki jest Jan Urban?
Generalnie Jan Urban nie odlatuje po dobrych wynikach.
- I tak samo wygląda to w szatni. Trener podchodzi ze spokojną głową, daje do zrozumienia, że jednym meczem nikt sobie nie zasłuży, by dobrze się o nas pisało. Że po jednym meczu mogą zrobić cię Bogiem, by po kolejnym zrównać z ziemią. Podoba mi się to, jakim realistą jest trener.
Jan Urban w ogóle ma łatkę trenera, który podoba się piłkarzom. Kiedyś Aleksander Buksa, za czasów Górnika Zabrze, powiedział mi, że cechą dominującą u Jana Urbana jest uczciwość względem zawodników.
- To prawda. Wydaje mi się, że bierze to się z tego, że Jan Urban też w przeszłości był piłkarzem i zna futbol od tej strony. Też miał w swojej karierze wielu trenerów i latami mógł wyciągać wnioski, jakie podejście do zawodników jest odpowiednie, a jakie nie. Piłkarz lubi tę uczciwość, a trener Urban taki jest, że mówi wprost o swoich odczuciach. Nie tworzy kwadratowych jaj, nie kombinuje, nie mówi nic za plecami zawodnika, a takie sytuacje - że piłkarz dowiaduje się czegoś o sobie z relacji innej osoby - w piłce się zdarzają. Trener Urban rozmową z samym zawodnikiem zastępuje mówienie o zawodnikach do innych. Bardzo tym zyskuje.
Jak wygląda odprawa u Jana Urbana?
- Przede wszystkim nie są za długie, ale za to treściwe. Trener mówi, na co zwracać uwagę u przeciwnika i jak powinniśmy się zachowywać w określonych sytuacjach. W reprezentacji nie ma za dużo czasu na trening, więc odpowiednią odprawą można nieco nadrobić. Później pozostaje już tylko przerzucić to na boisko.
W Polsce zawsze tak dużo mówi się o atmosferze, że przybrała ona niemal memicznych kształtów. Ja mam wrażenie, że Jan Urban to wyczuwa, ale jednocześnie od początku mówi zdanie: kurczę, ale ta atmosfera naprawdę ma przełożenie na boisko. Powiedz mi szczerze z perspektywy piłkarza: atmosfera może wygrywać mecze?
- Tak. Jeśli masz załagodzone wszystkie spory i nie ma żadnych problemów w drużynie, to cieszysz się na sam przyjazd. Nie wiem, jaka była wcześniej atmosfera w kadrze, ale odkąd tu jestem, dało się wyczuć, że jest po prostu dobrze. W mediach sporo pisało się o złej krwi, natomiast ja jej już zupełnie nie widzę.
Bo trzeba było ją posklejać. Nie ma co udawać, że w czerwcu było wszystko w porządku.
- Patrząc na to z boku, powiedziałbym, że sposobem na posklejanie była rozmowa. Trener potrafi to robić. Ma przede wszystkim normalne podejście do każdego zawodnika, nie ma dla niego znaczenia, czy przyjeżdżam ja z Serie B, czy Robert Lewandowski. To w sumie też się sprowadza do tej uczciwości względem piłkarzy.
Transfer jeszcze nadejdzie
Wracając do ciebie. Wrzesień to był szczyt twojej formy, czy czujesz, że jesteś cały czas na tym samym poziomie?
- Szczerze? Mam wrażenie, że rosnę. Wiadomo, wyniki w klubie się nie zgadzają, nie za bardzo nam na ten moment idzie, ale po powrocie z reprezentacji czułem, że indywidualnie wykres mojej formy zwyżkuje. Czuję się bardzo dobrze i mam nadzieję, że to będzie trwało długo.
Patrząc na tabelę Serie B, widzimy Spezię na ostatnim miejscu w tabeli. Jedno pytanie samo się tu nasuwa. Czemu ty nie grasz wyżej?
(dłuższe myślenie) - Też chciałbym to wiedzieć… Było dużo rozmów, ale ostatecznie zostałem w Spezii. Na dziś mogę jedyne, co mogę, to robić wszystko, by dobrze się tam prezentować. Dobrze by było wygrzebać się z problemów w klubie, a później? Zobaczymy. Myślę, że nadejdzie ten czas, by pójść wyżej.
Mówiłeś w jednym z wywiadów, że klub stawiał latem zaporowe warunki. Ile miałby kosztować Przemysław Wiśniewski?
- Takiej wiedzy nie mam. Wolę o tym nie myśleć, było-minęło. Jakieś sygnały do mnie spływają, że ktoś jest zainteresowany, choćby pod kątem następnych okien transferowych, ale nie na zasadzie, że myślę już tylko o tym. Przede wszystkim sam sobie muszę pomóc odpowiednio dobrą grą, zwycięstwami.
Jakie miałeś latem opcje na stole?
- Przede wszystkim z Włoch, z Serie A. Ale nie mogę mówić o nazwach klubów.
Początki po kontuzji były ciężkie
Masz w sobie wewnętrzne poczucie, że gdyby nie zerwane więzadło dwa lata temu, dziś byłbyś w klubie z górnej połówki tabeli Serie A?
- Taka myśl bardzo długo we mnie siedziała. Jestem pewny na 100 procent, że gdyby nie kontuzja, dziś byłbym w zupełnie innym miejscu w karierze. W tamtej sytuacji starałem się - mimo wszystko - szukać też pozytywów. Mogłem ponaprawiać kilka rzeczy w swoim ciele, a transfer? Jeszcze nic nie jest stracone.
Jak mentalnie sobie poradzić z taką sytuacją? Ty miałeś już zmieniać klub, a tu nagle zerwane więzadła.
- Początki były bardzo ciężkie. Faktycznie było tak, że dostałem informację, że niedługo będę mógł podpisać kontrakt z nowym zespołem. Wyjechałem na obóz i dosłownie drugiego dnia na treningu podczas kontaktu w walce o piłkę, moja noga nienaturalnie się wygięła, coś strzeliło, i już wiedziałem, że jest źle. Trafiłem "w dobrym momencie", bo akurat moja żona zaszła w ciążę. To dało jeszcze większą motywację do powrotu, bo bardzo zależało mi na tym, by mój syn mógł jeszcze zobaczyć tatę na boisku.
Kontuzja w jakiś sposób zmieniła cię jako człowieka, jako piłkarza?
- Jako człowieka - raczej nie. Jako piłkarza - na pewno. Mam zupełnie inne postrzeganie treningu. Wcześniej po prostu przychodziłem na zajęcia, robiłem swoje i wracałem do domu. Teraz wiem, że trzeba zrobić coś ekstra. Dołożyć jakieś cegiełki przed lub po treningu, żeby utrzymywać formę i minimalizować szanse na inne urazy.
Lekarze określają cię jako fenomen? Patrząc na twój wzrost, wagę i historię kolana, to wydaje się niemożliwe, jak szybkim jesteś piłkarzem.
- Miałem to od dziecka. W pewnym momencie bardzo szybko urosłem - a szybkość została. Później dochodziły kilogramy - i wciąż nic się nie zmieniało. Gdy przyszła kontuzja, mogłem się zastanawiać, czy nie będzie przełożenia na ten gaz, ale po powrocie wyszedłem na boisko i… nic się nie zmieniło. Jak to możliwe? Nie wiem, żaden lekarz się na ten temat nie wypowiedział. Mogę się tylko cieszyć, że jest, jak jest.
Zdarza ci się grać z jakąś blokadą psychiczną? Myśląc o kolanie?
- Nie, właściwie to nigdy jej nie miałem. Czasem przychodziły myśli, czy w podobnej sytuacji do tej, w której zerwałem więzadła wsadzać nogę, ale ostatecznie nie odpuszczałem.
Czujesz się pewniakiem do jedenastki?
- Nie wiem, jaki będzie skład. Mamy mocnych stoperów - Kędziorę, Ziółkowskiego. Licząc ze mną i wyłączając z tej dyskusji nasz duet z Porto, to mamy trzech stoperów i tylko jedno miejsce. Nie mogę być pewny, że zagram.
Myślę, że ty wiesz, że zagrasz. Września nie da się wymazać…
(śmiech) - Niby tak… Zobaczymy, jaki trener będzie miał pomysł. Nie jest powiedziane, że nie zostaną wprowadzone jakieś nowe schematy, bo od tego jest mecz z Nową Zelandią. Na pewno zostaną sprawdzeni też nowi piłkarze, tak więc spokojnie.
Przystępujecie do tych meczów z taką myślą, że o ile we wrześniu graliście o to, by nie zakończyć tych eliminacji przedwcześnie, o tyle teraz gracie o podtrzymanie kredytu zaufania u kibiców?
- Naród ma się cieszyć - to podstawa. Ale z Litwą nie będzie łatwo, trzeba będzie pokazać charakter. Wiemy to po ich meczu z Holandią. Z drugiej strony zaprzepaszczenie tego, co wypracowaliśmy we wrześniu, nie byłoby mądre…












