Jan Urban gasi plotki ws. Lewandowskiego. "To Flick usłyszał od Roberta"
- Wydaje mi się, że Barcelona nie miała pretensji do Roberta Lewandowskiego o jego kontuzję. Hansi Flick od Roberta usłyszał to samo, co ja mówię do pana i co powiedziałem wcześniej w mediach hiszpańskich. Nie miał pretensji i nie mógł mieć. Więcej szumu w tej sprawie narobiły media, niż klub - mówi w rozmowie z Interią Jan Urban, selekcjoner reprezentacji Polski.

Przemysław Langier (Interia Sport): Gratuluję osiągnięcia barażów.
Jan Urban (selekcjoner reprezentacji Polski): - Dziękuję. Faktycznie wydaje się, że nic nam już nie grozi.
Prawdę mówiąc, trochę podpuszczałem. Byłem ciekaw, czy mi pan powie, że dopóki piłka w grze, możemy awansować bezpośrednio.
- Teoretycznie to jest możliwe, ale… bez przesady. "Hajtowy" (Tomasz Hajto - red.) mi tu zaraz powie, że wciąż gramy o pierwsze miejsce, ale to chyba dlatego, że on po prostu jest taki buńczuczny. Trzeba twardo stąpać po ziemi. Wiemy, z kim o to pierwsze miejsce rywalizujemy, i jakie cuda musiałyby się stać, byśmy ich wyprzedzili. Nie lubię sam siebie oszukiwać. Co nie zmienia faktu, że mecz z Holandią będzie super meczem po tym wszystkim dobrym, co nam się w ostatnim czasie przytrafiło.
Jan Urban nie pracuje sam
Patrząc na kadrę z boku, trudno nie odnieść wrażenia, że ona potrzebowała normalności - spokoju w środku, spokoju na zewnątrz, stabilizacji w składzie - i nagle okazuje się, że z kim ma wygrać, to wygrywa, a z kim ma mieć ciężary, to realnie walczy.
- To oczywiście też ma znaczenie, ale chyba bym tak nie upraszczał. Gdzieś w tym wszystkim była przecież też selekcja - bo były zmiany: Wiśniewski, Skóraś, Kamyk. Doprowadzenie do tej stabilizacji było trudne, bo w pierwszej fazie naszej pracy bazowaliśmy na bardzo niepewnej sytuacji naszych piłkarzy. Drugie zgrupowanie pokazało, że ta selekcja, gdy mieliśmy już większą możliwość oglądania zawodników, była bardzo udana. Poza kontuzjami w ogóle nic nie musieliśmy zmieniać.
Gdy był pan bliski decyzji o podmiance Szymańskiego na Świderskiego, został pan przy tym pierwszym. I na Litwie zagrał świetnie.
- Nie ja, tylko my. Nie udaję najmądrzejszego. Decyzje to efekt dyskusji w sztabie. Każdy ma możliwość wyrażenia swojej opinii. Tak było też w kwestii Szymańskiego i Świderskiego. Opinie były podzielone.
Było jakieś głosowanie?
- Aż tak to nie - po prostu rozmawiamy. Ale ja się liczę z tymi opiniami, mamy fajny i mądry sztab. Tak samo szanowałbym też pana zdanie - jako dziennikarza i kibica. Ma pan prawo powiedzieć, kto byłby lepszym wyborem, a ja czasem chętnie posłucham.
No to będzie pan słuchał jeszcze częściej, bo trzeba mieszać w podstawowej jedenastce przez kartki Wiśniewskiego i Slisza. Choć wydaje mi się, że tylko w tej drugiej kwestii możecie mieć różne zdanie.
- Tak? A kogo by pan wsadził do składu za Przemka Wiśniewskiego?
Pewnie Jana Ziółkowskiego.
- OK, zapisuję. Widzi pan, że lubię słuchać.
Opcją za Slisza w obecnej kadrze jest Bartosz Kapustka? Wspomniał pan po meczu z Litwą, że widzi go pan na tej pozycji.
- Na pewno jest wśród piłkarzy, którzy mogą grać "na szóstce". Ale kandydatów może być dużo - ja bym wolał mieć jednego pewniaka, a na dziś tak nie jest. Cały czas przyglądamy się, dużo meczów jeszcze do powołań. Sam jestem ciekaw, czy trafimy z decyzją, bo obecnie nie ma odpowiedzi na pytanie, kto tam zagra. Oprócz Bartka w październiku w kadrze był jeszcze Kuba Piotrowski. Rzeczywiście nie zagrał najlepszego spotkania z Nową Zelandią, natomiast ja zdaję sobie sprawę, w jakich okolicznościach grał - dopiero co urodziło mu się dziecko. To wszystko na pewno wpłynęło na niego. Z jednej strony pozytywnie, bo to ogromna radość, z drugiej - mógł się czuć po prostu zmęczony. Przed meczem trochę podróżował. W samym meczu było dużo zmian w składzie i to też nie wpływa na płynność gry. Mecz był rwany, szarpany.
Naturalnym kandydatem byłby Kuba Moder, ale on jeszcze teraz nie wróci. Jaka jest jego sytuacja zdrowotna?
- Z tego, co wiem, poszedł w inne miejsce poszukać swojego problemu. Tam spróbowali innych metod. Zaczął treningi z drużyną, ale nawet gdyby zaczął trenować normalnie, to potrzebuje normalnego okresu przygotowawczego. Na listopadowe zgrupowanie nie mógłby być gotowy, choć każdy wie, że gdy będzie zdrowy, wróci do kadry. Na najbliższe mecze - można powiedzieć - jest skreślony, ale kolejne powołania dopiero w marcu.
Jeśli mówimy o tej pozycji, ciekaw jestem pana zdania o Tarasie Romanczuku.
- Jest w szerokiej kadrze. Wiemy, że grał nawet z Holandią na mistrzostwach Europy. Na dziś był czwartym lub piątym zawodnikiem, bo takie decyzje podjęliśmy. Czy to jest moment, by powoływać go teraz i nie powoływać na następne zgrupowanie? Musimy się nad tym zastanowić. Staramy się patrzeć globalnie, nie tylko tu i teraz.
Pan generalnie - z tego, co widzę - unika zadaniowych powołań na jedno zgrupowanie. Że dziś ktoś jest, ale zaraz znów go nie ma.
- Staram się unikać. Z jednej strony to miłe dla kogoś, że przyjedzie na reprezentację, z drugiej może zdawać sobie sprawę, że jest tym czwartym i gdy ktoś z pierwszej trójki się wykuruje, to zaraz znów go nie będzie. Wolę tak nie działać. To ten sam mechanizm, co z odsyłaniem piłkarzy na trybuny - dlatego nie chcę powoływać dużej kadry.
Czy Jan Urban oglądał Santiago Hezze?
To jeszcze jedno nazwisko defensywnego pomocnika. Ostatnio był pan w Barcelonie na meczu z Olympiakosem. Od razu pojawiły się domniemania, że było to związane z Santiago Hezze i jego ewentualną grą dla Polski. Pana wizyta była jakkolwiek związana z tą sprawą?
- Miałem pewne sprawy do załatwienia i rzeczywiście wykorzystałem okazję, by być na tym meczu, a przy okazji faktycznie przyjrzeć się temu zawodnikowi. Ale to tyle - nie było żadnej rozmowy w tej sprawie. Sam temat znamy od dawna, nie jest zresztą jedyny, bo piłkarzy rozsianych po świecie i w teorii mogących starać się o polski paszport, jest wielu.
A jak konkretnie wygląda sytuacja Hezze?
- Wiem dokładnie tyle, co pan - że kiedyś w mediach pojawiła się informacja o braku zainteresowania z jego strony. Natomiast jeśli mamy mówić o piłkarzach, których można naturalizować i dołączyć do kadry, kolejność jest inna. Najpierw chciałbym być przekonany, że taki piłkarz prezentuje poziom reprezentacyjny i że warto o niego walczyć. Pchnięcie tego dalej nie jest największym problemem. Rozmową z piłkarzem mogę się zająć ja, może to być dyrektor reprezentacji, prezes PZPN, dyrektor Marcin Dorna, sekretarz generalny - ale najpierw bądźmy pewni, że chcemy danego zawodnika. Wtedy ustali się odpowiednią strategię dalszych działań. Czasem też można okrężną drogą się dowiedzieć, co on sądzi o tym temacie. Obecnie nie zaprzątam sobie tym głowy, choć dużo tego typu tematów znamy. Są wśród nich takie, że nie trzeba byłoby spełniać nawet żadnych formalności, tylko po prostu powołać.
Co z kontuzją Roberta Lewandowskiego?
Jeśli mówimy o wizycie w Barcelonie, to jest tam temat, który zaprząta panu głowę bardziej niż Santiago Hezze. Jak przebiega rehabilitacja Roberta Lewandowskiego?
- Robert ma wszystko pod kontrolą. Sam byłem zaskoczony, że po meczu z Litwą czeka go przerwa w grze. Jeśli rozmawiamy o kontuzji mięśniowej, to ona faktycznie wymaga kilku tygodni leczenia, ale przede wszystkim nie pozwala na dalszą grę w meczu. Setki razy widzieliśmy obrazki, w których piłkarz sprintuje, nagle staje, łapie się za nogę i opuszcza boisko. To, że Robert coś tam poczuł i zabezpieczył sobie nogę bandażem, to normalna rzecz.
Będzie dostępny na listopad?
- Wszystko wskazuje, że tak.
Pojawiły się plotki, że w Barcelonie byli źli na niego.
- Wydaje mi się, że nie. Hansi Flick od Roberta usłyszał to samo, co ja mówię do pana i co powiedziałem wcześniej w mediach hiszpańskich. Nie miał pretensji i nie mógł mieć. Więcej szumu w tej sprawie narobiły media, niż klub.
Jak Jan Urban buduje reprezentację
Jest pan na stanowisku od trzech miesięcy. Zdążyło pana coś już zaskoczyć? Coś, czego pan się kompletnie nie spodziewał, a się zdarzyło?
- Tak, ograniczony wybór zawodników na samym początku. Zdawałem sobie sprawę, że część piłkarzy nie gra w klubach, ale zaczęło to dotyczyć nawet pewniaków, jak choćby Jan Bednarek, który nawet nie pojechał na obóz z Southampton i wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak to się skończy. Innych ciężko było zweryfikować, mieli wolne, ligi nie wystartowały, pojawiło się dużo niepewności. To jest reprezentacja Polski - nie możemy iść tu na ilość, tylko na jakość. Dlatego nie zawsze zgadzam się z mediami, które wskazują, że któregoś piłkarza warto powołać. Ja nie chcę robić tak, że dziś powołam czterech nowych piłkarzy, a na kolejne zgrupowanie już nie, za to wezmę czterech następnych. Nie przekonuje mnie to, bo często mówimy o przypadkach, w których byliby to piłkarze bez większej szansy na grę. Przyjadą, zobaczą, jak to funkcjonuje, wyjadą z kadry bez zaliczenia minut. Wolę powołać i dać szansę wejścia, a aktualnie doszliśmy do sytuacji, w której trudniej wskoczyć do składu.
Czyli znalazłem rozjazd w pana spojrzeniu na budowanie reprezentacyjnej kadry, a tym, jak to widzą media, kibice, eksperci. Pan chce piłkarzy, którzy dają niemal gwarancję przyjazdu na kilka kolejnych zgrupowań. My - jako media - oceniamy często tu i teraz. "Jest w formie, to sprawdźmy w kadrze".
- I też macie rację! Bo piłka nożna jest na tu i teraz. Ale idąc tylko i wyłącznie tą drogą, zmian w kadrze byłoby bardzo dużo. Chodzi o próbę poszukania balansu. Nie może być tak, że oceniamy przydatność na bazie jednego meczu, bo jak by to wyglądało, gdybym miał odstawić dobrego piłkarza tylko dlatego, że mu ostatni mecz nie wyszedł? I co w zamian - kolejny zawodnik? I później znów? Jeśli wiemy, że on potrafi grać w piłkę, to dajmy mu kolejną szansę.
To w drugą stronę - ktoś po październiku wpadł w tak zwaną selekcję negatywną?
- Zawsze są takie sytuacje, że ktoś nie wykorzystał szansy. Ale jak znam samego siebie - ja tak szybko nie skreślam. Tylko, że to reprezentacja Polski, tu są potrzebne najwyższe umiejętności, więc prędzej czy później dojdzie do sytuacji, w której z kogoś zrezygnuję. Tylko nie mylmy tego ze skreśleniem na zawsze. Będę obserwował takiego piłkarza w klubie - jak zareagował, czy wskoczył na wyższy poziom, czy zmienił drużynę. Niektórzy najwyższy pułap kariery osiągają w późniejszym wieku. Czasem trzeba mieć trochę szczęścia. Jak mi się pojawi jakiś lewy obrońca, to będzie miał większą szansę na powołanie, niż jeszcze lepszy od niego piłkarz, ale z pozycji, którą mam bardzo mocno obsadzoną. Zdarza się, że jest overbooking i się nie da.
Z tą lewą obroną to ja mam wrażenie, że to był jeden z głównych tematów po pana nominacji, ale dziś zjechał na bocznicę. Okazało się, że nie musimy grać tak, jak pan zakładał, bo punktujemy w ustawieniu bez lewej obrony.
- Zgadzam się. Z prowadzeniem drużyny jest tak, że trzeba jak najlepiej wykorzystać jak najlepiej potencjał zawodników, których się ma do dyspozycji. Jeśli mamy takich, którzy najlepiej funkcjonują w obecnym systemie, nie róbmy nic na siłę. Ale ja nie kłamałem mówiąc, że chciałbym grać czwórką, tylko w praniu wyszło, że to nie jest dobry moment. Może dojdziemy do momentu, że ktoś się pojawi i wrócimy do czwórki, choć na dzień dzisiejszy jest, jak jest…
Na jedno z moich pytań na konferencji prasowej, odpowiedział pan, że czasem ma wrażenie, że patrzy na zawodników innym okiem niż dziennikarze, bardziej wymagającym. To kwestia stabilizacji w kadrze - żeby się panu wszystko nie rozjeżdżało po jednym meczu?
- Nie, chodziło mi o umiejętności. Być może to ja stawiam zbyt wysoko poprzeczkę. Choć niektóre pozycje w reprezentacji mają na tyle niską konkurencję, że na moje oko za łatwo trafić do kadry.
To dobry punkt wyjścia, by porozmawiać o liderach kadry. Gdy siedzieliśmy tutaj ostatnim razem, dwa miesiące temu, mieliśmy podobne spojrzenie - nie było ich zbyt wielu. Coś się zmieniło? Gdyby dziś musiał być znów grany temat opaski, miałby pan szerszy wybór niż wtedy?
- Nie, decyzja byłaby taka sama. Pod tym względem nic się nie zmieniło. (dłuższe zastanowienie) Patrzę do góry, szukając kogoś w głowie… Ktoś by się może znalazł, gdyby była potrzeba dokooptowania, ale obecnie jej nie ma.
Oskar Pietuszewski w kadrze?
Niedawno pan powiedział, że w kadrze młodzieżowej nie widział pan piłkarzy z potencjałem na powołanie w październiku. Coś się zmieniło po 6:0 ze Szwecją?
- Nic. Potocznie mówi się, że kadra U-21 to zaplecze pierwszej reprezentacji, natomiast ja uważam, że przepaść jest ogromna. Każdy kto się trochę zna na piłce, dostrzega tę różnicę. W większości przypadków młodzieżowiec, który ma poziom predysponujący do gry wyżej, po prostu jest już w reprezentacji. Na dzień dzisiejszy zawodnikiem, który jest bliżej, jest Oskar Pietuszewski. Mamy go na radarze, obserwujemy, ale i uważamy, że jego kariera rozwija się bardzo dobrze. Jednocześnie nie jestem przekonany, że dokładnie w tym momencie jest mu potrzebna "zmiana szkoły". Jeśli się na to zdecydujemy - będzie z nami. Natomiast jest inne pytanie: czy będąc z nami, grałby tyle, co w młodzieżówce? Dyskusyjne. Zobaczymy, czy dostanie powołanie. Dziś mogę powiedzieć jedno, a jutro zmienić zdanie. Może się zdarzyć, że ktoś dozna kontuzji, a Pietuszewski będzie w ogromnym gazie. Wtedy pójdę do Jurka Brzęczka i powiem mu: sorry, ale muszę ci go zabrać.
Jak zareaguje? Zaraz ma mecz z Włochami.
- Szczęśliwy by pewnie nie był, bo chce powalczyć w tym meczu, a w dalszej perspektywie o igrzyska olimpijskie, ale generalnie Jurek jest pierwszy, który mówi, że najważniejsza jest pierwsza reprezentacja.
Jak się słucha Adriana Siemieńca, Łukasza Masłowskiego, czy pana, to można odnieść wrażenie, że wszyscy chcą studzić głowę Oskara Pietuszewskiego. To ten typ zawodnika, który bez chłodnego chowu mógłby odlecieć?
- Nie wiem, ja nigdy nie zamieniłem z Oskarem słowa. Natomiast ja jestem naprawdę pod dużym wrażeniem tego, jak on się prezentuje. Bardzo mocno mu kibicuję. Proszę sobie wyobrazić sytuację, że na boku nie mamy kim zagrać. Wtedy powołujemy Pietuszewskiego, ale taka sytuacja obecnie nie ma miejsca.
Jedną sprawą mnie pan zaskoczył - byłem przekonany, że pozycja bramkarza jest zabetonowana na korzyść Łukasza Skorupskiego, jednak na konferencji przed meczem z Litwą powiedział pan, że będziecie się na bieżąco przyglądać bramkarzom. Co by się musiało stać, by doszło do zmiany jedynki?
- Łukasz musiałby nie grać w klubie lub bardzo obniżyć loty. Na tym polega rywalizacja - jak ktoś przez dłuższy czas jest w słabszej formie, a ten drugi w wysokiej, to powinna nastąpić zmiana. Natomiast mnie cieszy, że od lat w kadrze bramkarze utrzymują stały, bardzo wysoki poziom. A skoro jest podobny, to zmiana może być - jeśli nastąpi to, o czym wspomniałem.
Polska w pierwszym koszyku barażów?
Wyszliśmy od barażów, więc chciałbym nimi zakończyć. Śledzi pan kwestię rozstawień i ma swoje preferencje, na kogo woli trafić, a kogo uniknąć?
- Wiem, co tam jest grane, jeśli chodzi o koszyki. Aktualnie wskoczyliśmy do pierwszego, bo wypadła z niego Walia. Dla mnie to ważne, by zostać tu, gdzie jesteśmy. Śledzimy to na bieżąco, jest dużo zmiennych. Nie na wszystko mamy wpływ, bo jeśli Dania przegra ze Szkocją i spadnie na drugie miejsce w swojej grupie, to z automatu będzie w pierwszym koszyku.
Jeśli nie będzie niespodzianek tego typu, żeby utrzymać się przed Walią musimy co najmniej zremisować z Holandią i wygrać z Maltą. Zastanawiam się, czy takie rzeczy w jakikolwiek sposób wpływają na przygotowania do meczu, czy zupełnie się o tym nie myśli.
- Myśli się, jest to w podświadomości. Ja to śledzę, jestem dobrze zorientowany - Walia zagra z Macedonią i może się zdarzyć, że wypadnie poza czołową dwójkę. Mogę powiedzieć, że ważne jest dla mnie utrzymanie pierwszego koszyka.
To samo mi mówił niedawno Cezary Kulesza. Czyli będzie zadowolony.
- Czasem rozmawiamy i chyba jest zadowolony. Raczej ma ku temu powody.













