Dariusz Dziekanowski: Tydzień hańby polskiej piłki
Powoli opada kurz po niezwykle burzliwym tygodniu w polskiej piłce nożnej. Chociaż słowo „burzliwym” nie oddaje dobrze tego co się przez te kilka dni działo. To była katastrofa, wręcz hańba. Trudno sobie przypomnieć inny taki czas, który zostawił tak ogromny niesmak w ustach polskich kibiców, ale też z politowaniem i niedowierzaniem patrzyła na nas Europa. Nie tylko kraje, z którymi rywalizujemy w eliminacjach mundialu 2026.

Nie będzie przesadą powiedzieć, że nazwisko Robert Lewandowski elektryzuje kibiców na całym świecie. Jest to więc wstyd na skalę globalną. Nie chcę pastwić się nad byłym już selekcjonerem Michałem Probierzem. Jeśli ten twierdzi, że po tym wszystkim, co zrobił, ma się dobrze, to niech mu tak będzie. Jeśli uważa, że kompromitacja w roli selekcjonera pozwoli mu płynnie przejść do świata celebrytów, to nie wyprowadzajmy go z błędu. A może teraz przed nim wielka kariera w golfie? Trzymam kciuki, byle tylko trzymał się z dala od piłki, tej nożnej.
Generalnie nikt uczestniczący w tym zgrupowaniu, a także niektórzy, którzy w nim nie uczestniczyli (obok Roberta Lewandowskiego choćby Kamil Glik), nie uszedł bez szwanku. Takiej komedii pomyłek, farsy nie wymyśliłby nawet najsłynniejszy filmowy reżyser, czy autor komediowych sztuk teatralnych. Humor absurdu jest domeną Brytyjczyków, ale w naszym wykonaniu nie była to zaplanowana gra aktorska, tylko rzeczywistość. Niestety.
Można wytykać błędy poszczególnym aktorom tej tragikomedii, ale nie dajmy schować głowy w piasek temu, który nad tym wszystkim miał piecze, czyli prezesowi PZPN Cezaremu Kuleszy. Probierzowi podziękujmy, że podał się do dymisji, czy raczej został do niej przez zmuszony, ale jeśli kibice usłyszeli "A", to chętnie usłyszeliby "B". Tym drugim krokiem byłaby dymisja prezesa PZPN. Prezesa i wszystkich jego zauszników, którzy głowy z piasku nigdy nie wyjmują, czyli Dyrektor Sportowy PZPN Marcin Dorna, czy wiceprezes do spraw szkoleniowych Maciej Mateńko. Przydałoby się w PZPN jakieś ciało doradcze z prawdziwego zdarzenia, ale takowe przy Kuleszy nie ma szans powstać, bo to jest człowiek, który nie liczy się ze zdaniem doradców, on potrzebuje współpracowników-potakiwaczy.
System, w którym prezes PZPN ma prawo samodzielnie podejmować decyzje w kwestii wyboru i zwalniania selekcjonera, jest systemem chorym, dysfunkcyjnym. Ostatni tydzień, to właśnie owoce funkcjonowania tej jedno-władzy. Mówi się, że są ludzie, którzy będąc na najwyższych stanowiskach, nigdy nie otoczą się inteligentniejszymi do siebie współpracownikami, bo się ich po prostu boją. Cezary Kulesza i jego grono jest tego modelowym przykładem.
Niestety, po raz czwarty ten sam człowiek będzie decydował o tym, kto zostanie następnym selekcjonerem. I będzie miał problem, bo w gronie medialnych kandydatów nie ma takiego, który spełniałby oczekiwania prezesa. Każdy z grona Jan Urban, Adam Nawałka, Jacek Magiera czy Marek Papszun wymaga pewnych wysokich standardów pracy, wymaga pewnej niezależności. I jeśli któryś z nich zostanie wybrany, to będzie musiał przyjąć do wiadomości, że jest zdany sam na siebie, że nie może liczyć na wsparcie szefa.
Że szef będzie mu tylko patrzył na ręce i wytykał błędy. Mieliśmy już z tym do czynienia za kadencji Leo Beenhakkera, kiedy przed meczem z Portugalią gotowa była jego dymisja, kiedy dziennikarze mieli już gotowe artykuły o jego końcu. Stało się inaczej, dzięki niezwykłemu zaufaniu i wysiłkowi zawodników. Nowy selekcjoner reprezentacji Polski (stawiam na Urbana) znajdzie się w analogicznej sytuacji.
Polska reprezentacja była przez ostatnie półtora roku, jak klub morsów, do którego na siłę zostali zapisani wszyscy członkowie. Piłkarze udawali, że morsowanie to ich hobby, robili dobrą minę i niby chętnie wskakiwali do lodowatej wody. A tak naprawdę robili to z zaciśniętymi zębami. Nowy trener musi ich teraz zabrać do znacznie cieplejsze wody. Takiej, do której naprawdę lubią wchodzić i przebywać. De facto wszyscy powinniśmy wyjść z tej lodówki, do której nas wsadzono.


