Polski Związek Piłki Nożnej chwali się finałem PP na lewo i prawo. Bilety są w bardzo okazyjnej cenie (po 20 zł), w decydującym meczu zmierzą się czołowe drużyny w Polsce, a dodatkowym magnesem jest Stadion Narodowy. Nic dziwnego, że wejściówki w większości rozeszły się na pniu. Finał PP w tej formule zostanie rozegrany po raz trzeci. Wcześniej podejmowano różne próby jego reanimacji - dwumecz, jeden mecz. Na Stadionie Śląskim, ale też na dużo mniejszym obiekcie w Bełchatowie. I tak przed grubo ponad dekadę, w której działy się różne dziwne rzeczy. Zagrożona nagroda główna W 2008 r. zdecydowano się na finał w Bełchatowie. Mieście, gdzie od lat niepodzielnie rządzi siatkówka, a piłka nożna spada zdecydowanie na drugi plan. To właśnie tam zjechali kibice Legii i Wisły, by dopingować swoje zespoły. Na trybunach było raptem pięć tysięcy widzów (niewiele, biorąc po uwagę, że w poniedziałek ma być ponad 50 tys. widzów), ale to nie liczba, ale ich zachowanie urągało randze nie tylko finału PP, ale jakiegokolwiek innego meczu. W 77. minucie arbiter musiał przerwać spotkanie, bo na trybunach doszło do zamieszek. Palono i rzucano race, przewracano reklamy, wyrwano chorągiewki, zaczęła się bijatyka. Musiała interweniować policja, a to wszystko działo się w okolicach samochodu, który był... nagrodą dla najlepszego zawodnika finału. - Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd. Jest nam bardzo przykro, nie chcieliśmy takiego finału Pucharu Polski - podsumował jeden z komentatorów spotkania. Zrywanie medali Cztery lata wcześniej też doszło do haniebnych wydarzeń. Drugi mecz finału między Legią a Lechem odbył się na stadionie przy ul. Łazienkowskiej. Gospodarze wygrali 1-0, ale w Poznaniu przegrali 0-2, więc w stolicy świętował Lech. Gdy piłkarze z Poznania odbierali medale, pseudokibice z Warszawy zrywali im je z szyi... Niebezpiecznie było też w 2011 r. Finał został rozegrany w Bydgoszczy, zmierzyła się w nim Legia z Lechem. Wygrała Legia, ale piłkarze długo nie mogli się cieszyć pucharem, bo na trybunach zaczęła się zadyma. Zaatakowano nawet jednego z kamerzystów, którego kopnięto w plecy. Piotr Jawor