30 lipca 2014 roku. Mamy połowę lata, ciepłego nawet na Wyspach Brytyjskich, gdzie pogoda często bywa kapryśna. W większości najważniejszych europejskich lig do końca okna transferowego zostało jeszcze kilka tygodni. Tamten okres zapamiętaliśmy przede wszystkim z przenosin Roberta Lewandowskiego do Bayernu Monachium - ewentualnie np. transferu Rakiticia do Barcelony. Lecz tego konkretnego, wspomnianego wcześniej dnia, przedostatniego dnia lipca, klub zmienił inny zawodnik, chyba można rzec, że z odrobinę mniej "głośnym" nazwiskiem - choć jego transfer już przykuwał nieco uwagi. Romelu Lukaku Bolingoli, bo o nim właśnie mowa, bił wówczas rekord Evertonu pod względem wydanych na jednego zawodnika pieniędzy - "The Toffees" sięgnęli głęboko do kieszeni i wyciągnęli z nich 28 mln funtów pokazując, jaką estymą cieszy się ten gracz na Goodison Park. Lukaku w Evertonie - doskonałe wpasowanie Everton nie kupował bowiem zawodnika w ciemno - poprzedni sezon Lukaku spędził na wypożyczeniu właśnie w tym klubie i w nieco ponad 30 meczach strzelił 16 bramek. Jak na niespełna 21-latka to był naprawdę obiecujący wynik. Zresztą podobne liczby notował także sezon wcześniej na innym wypożyczeniu, w West Bromwich Albion (17 trafień). "Niebieska" ekipa z Liverpoolu wyciągnęła jednocześnie Lukaku ze swoistej beznadziei spowodowanej faktem, że w Chelsea - a więc klubie, z którym miał podpisany kontrakt - dostał zaledwie 10 szans na pokazanie się na boisku przez trzy lata. To dla belgijskiego napastnika było zdecydowanie za mało. "Nie chcę przez 10 lat siedzieć na ławce rezerwowych" - cytował słowa Lukaku siedem lat temu "The Independent". Brytyjski dziennik podkreślał przy tym, że piłkarz o transferze nawet niespecjalnie dyskutował z ówczesnym trenerem "The Blues", Jose Mourinho. To było wówczas drugie podejście szkoleniowca znanego jako "The Special One" do prowadzenia Chelsea. Co tu dużo mówić - Lukaku nie wkupił się w łaski Portugalczyka (jak i jego poprzednika, Beniteza), ale po przejściu do Evertonu ewidentnie pokazał, że Mourinho mylił się względem niego. Dołączył zresztą w ten sposób do "klubu" piłkarzy, którzy w Chelsea byli postaciami z dalszego planu, ale potem weszli na najwyższe obroty. "Mou" iskry nie był w stanie bowiem dostrzec swego czasu także w Kevinie De Bruyne i Mohamedzie Salahu. Czy się srodze pomylił, czy może faktycznie musieli oni jeszcze zebrać poważniejsze szlify w innych miejscach? Dziś w każdym razie mówią o nich wszyscy obeznani z futbolem ludzie. Nie inaczej było w przypadku belgijskiego napastnika. Pierwszy sezon jako pełnoprawny członek "The Toffees" - 48 występów, 20 goli. Kolejna kampania - podobna liczba meczy, 25 goli. W sezonie 2016/2017 zagrał 39 razy, strzelił... 26 goli. Manchester United i... kolejne spotkanie z Mourinho Stawało się coraz bardziej jasne, że Everton robi się dla niego powoli za mały. Latem 2017 roku trafił więc do Manchesteru United, stając się drugim najdroższym piłkarzem w historii "Czerwonych Diabłów" - zaraz za swoim dobrym kumplem, Paulem Pogbą. Szkoleniowcem United był wówczas nie kto inny jak... Mourinho. Doświadczenia z przeszłości nie miały więc znaczenia - a może były jedynie rozdmuchane przez media? Tak czy inaczej najbliższych kilka miesięcy było dla MU fantastyczne i tylko kosmicznie dobra postawa lokalnych rywali - City - którzy uzbierali w lidze równe 100 punktów sprawiła, że United nie sięgnęli po mistrzostwo. Swoją cegiełkę (27 trafień w ogóle, a 16 w PL) dołożył do tego oczywiście po raz kolejny snajper z Belgii. Następny sezon nie był już tak olśniewający, zarówno dla samego Lukaku (choć znajdował drogę do siatek rywali kilkanaście razy) jak i dla całego United. W grudniu 2018 Jose Mourinho został zwolniony, a pożar musiał gasić Ole Gunnar Solskjaer, Norweg, niegdyś legendarny boiskowy "Baby-face Killer" pożegnał się jednak z Romelu Lukaku już kolejnego lata. Czytając wówczas opinie krążące po forach sympatyków "Czerwonych Diabłów" można było dojść do wniosku, że część z nich co prawda nie przyjęła odejścia piłkarza z ulgą, ale w sumie całe zdarzenie uznaje za dobrą monetę, bo jednak czegoś mu brakuje - nie jest w pełni liderem, marnuje ważne sytuacje, bywa zbyt wolny - choć na marginesie trzeba zaznaczyć, że przy wzroście 191 cm i wadze około 94 kg i tak był raczej dynamiczny w ofensywie. Nowy początek Belga w Mediolanie Jeśli jednak Lukaku gubił nieustannie "to coś" na Old Trafford, to na Stadio Giuseppe Meazza znalazł wszystko, czego mu było trzeba. Trafił bowiem do Interu Mediolan, wpisując się w tradycję sprzedaży kolejnych graczy - taką samą drogę jak on przeszli z United Alexis Sanchez i Ashley Young, a być może niedługo do tego grona dołączy też Anthony Martial. W Lombardii zaczynała się właśnie era Antonio Conte, który wyprowadził "Nerazzurrich" - po latach prób - na sam szczyt. W pandemicznym sezonie 2019/2020 Scudetto przemknęło im dosłownie między palcami - Inter miał po ostatniej kolejce 82 punkty, mistrzowie z Juventusu 83... Rok później nie było już na nich mocnych - laur zwycięzców powrócił do nich po jednej pełnej dekadzie. A Lukaku? Stał się gwiazdą wielkiego formatu, walcząc wytrwale o koronę króla strzelców w Serie A. Między 2019 a 2021 rokiem tylko dwóch zawodników lepiej spisywało się pod względem goli na włoskich boiskach - Ciro Immobile i Cristiano Ronaldo. Mimo to postanowił, że zmieni otoczenie. I pomimo kiepskich doświadczeń sprzed lat zostanie ponownie piłkarzem Chelsea. W poniedziałek 9 sierpnia najpierw media okrążyła informacja, że piłkarz przeszedł już testy medyczne przed transferem, a wieczorem tego samego dnia był widziany na lotnisku w Mediolanie, gdzie wsiadł do prywatnego samolotu. Kierunek był już jasny - Londyn. Belg postanowił po raz kolejny spróbować podboju Anglii, inkasując przy okazji - jak podał dziennikarz Fabrizio Romano - w przeliczeniu około 12 mln euro za sezon. "Nerazzurri" zasilą z kolei swoje konto 115 mln euro za wypuszczenie zawodnika na Wyspy. To oznacza, że stanie się najdroższym zawodnikiem sprzedanym poza Włochy - tym razem uda mu się pobić swojego przyjaciela Pogbę, za którego "Juve" otrzymało od United "zaledwie" 105 mln euro. W momencie, gdy złoży swój podpis na umowie z "The Blues" stanie się też najdroższym piłkarzem w dziejach pod względem sumarycznej kwoty wszystkich jego transferów - jak wyliczał skrupulatnie m.in. portugalski "Record", suma ta wyniesie w przybliżeniu 327,5 mln euro. Czy Chelsea tym razem będzie szczęśliwa? Czy równie rekordowe będą jego liczby na boisku? Tym razem są na to większe szanse, bo Romelu Lukaku tym razem będzie w Anglii nieco innym zawodnikiem niż dwa, pięć, dziesięć lat temu. Belg przyczynia się do klęski urodzaju w ataku Chelsea - Tuchel, jeśli nie zrobi większych transferowych roszad, będzie musiał znaleźć w ataku kompromis między ustawianiem tam Lukaku, a m.in. Pulisica, Wernera, Havertza. Inter z kolei ma problem - po odejściu belgijskiego napastnika jego naturalnym następcą w roli lidera ofensywy miał być Lautaro Martinez. Argentyńczyka chce jednak usilnie podebrać Tottenham. Zaczęło się więc gorączkowe poszukiwanie zastępstwa - giełda nazwisk obejmuje Dżeko, Correę Zapatę czy wspominanego już Martiala. Co by nie działo się w przyszłości, kibice w Anglii - nie tylko ci sympatyzujący z Chelsea - mają prawo cieszyć się z ponownych przenosin Romelu Lukaku na Wyspy. Na pewno będzie ciekawie, w ten czy inny sposób. Kolejna próba zawojowania Stamford Bridge przez tego gracza to oczywiście swoista zagadka, ale wszystko wskazuje na to, że cała przygoda zakończy się zupełnie inaczej, niż kilka ładnych lat temu. Paweł Czechowski