Służby ratownicze nie mają wątpliwości - szanse na to, aby odnaleźć Argentyńczyka żywego są znikome, po tym, jak niewielka awionetka zniknęła z radarów późnym wieczorem w poniedziałek nad kanałem La Manche. Sala wracał do Cardiff z Nantes, gdzie był pożegnać się z kolegami. I nie tylko z nimi. Powszechnie lubiany, nie wyobrażał sobie, jak mówią teraz jego bliscy, żeby po 3,5 roku jeszcze raz nie zobaczyć się z tymi, z którymi był związany w klubie. Czyli prawie ze wszystkimi. Dlatego to był dość napięty dzień. Ale kiedy późnym wieczorem Sala siedział już w awionetce i mógł się odprężyć, zaczęły się pierwsze problemy. Spowodowane tym, że silnik niewielkiej maszyny Piper Malibu PA46, przeznaczonej dla dwóch-trzech osób, nie mógł normalnie odpalić. "Jeśli będą mnie szukać, wiesz, gdzie mnie znaleźć" To wtedy Argentyńczyk wysłał wiadomość do swojego wieloletniego przyjaciela z Nantes, Nicolasa Palloisa (nie tak dawno w Bordeaux grał z nim Igor Lewczuk) - u którego się zatrzymał i który podwoził go na lotnisko. Przekaz był dość znamienny, nawet jeśli opatrzony pozytywnymi emotikonami: "Jeśli będą mnie szukać, wiesz, gdzie mnie znaleźć", napisał Sala po tym, jak nagrał też wnętrze małego samolotu. Mniej więcej w tym samym czasie, najprawdopodobniej trochę wcześniej, nowy zawodnik Cardiff City wysłał inne nagranie do swoich argentyńskich kolegów. Opublikował je dziennik "Ole" po tym, jak ojciec piłkarza potwierdził, że to rzeczywiście głos syna. "Witajcie bracia, co u was? Ja jestem śmiertelnie zmęczony. Spędziłem dzień w Nantes, myślałem, że się nie skończy, tak dużo chciałem jeszcze zrobić" - słychać na nagraniu. I dalej: "Teraz jestem już w samolocie, który - mam wrażenie - jakby miał się rozpaść. Startuję do Cardiff, jutro (we wtorek) po południu zaczynam treningi z moją nową drużyną, zobaczymy, jak to będzie". Ostatnie słowa na nagraniu: "Ależ się boję..." Po tych słowach Argentyńczyk wypowiedział słowa, które nabierają dzisiaj nowego sensu, jakby się rzeczywiście bał, że może się wydarzyć coś niezwykłego. "Jeśli za półtorej godziny nie będzie ode mnie żadnej wiadomości... Nie wiem, czy wyślą kogoś, żeby nie szukać, bo mnie nie będzie. Ale ok, wiecie... Ah la la, ależ się boję...". Niedługo potem awionetka wzbiła się na pożądaną wysokość 1500 metrów, przez długie minuty wszystko odbywało się zgodnie z planem, gdy nagle pilot poprosił o zgodę na awaryjne lądowanie, będąc w pobliżu wysp Guernesey i Aurigny. Awaria maszyny? To tylko hipoteza. Faktem jest, że wtedy kontakt urwał się całkowicie, a awionetka zniknęła z radarów. Kilkunastogodzinne poszukiwania, przerwane we wtorek z powodu zapadającego zmroku, nie przyniosły żadnego efektu. Oprócz wielkiego dramatu, który dotyka argentyńskiego piłkarza i jego rodzinę, ta tragedia jest wyjątkowo nietypowa. Sala podpisał kontrakt w minioną sobotę, tak naprawdę nie chciał opuszczać Nantes, a trener "Kanarków" Vahid Halilhodzić omal nie trzasnął drzwiami, jak dowiedział się, że jego najlepszy snajper, autor niemal połowy goli w tym sezonie zostanie jednak sprzedany. Władze klubu, którego prezesem jest Polak Waldemar Kita doszły jednak do wniosku, że oferta 17 milionów euro (plus bonusy) jest nie do odrzucenia. Tym bardziej, że Sala został kupiony w 2015 roku jedynie za milion euro. Co teraz z tymi pieniędzmi za transfer, jeśli poszukiwania nie zakończą się pomyślnie? Takiego przypadku w zawodowym futbolu jeszcze nie było i jakkolwiek sprawa wymaga taktu i jest wyjątkowo delikatna, szczególnie teraz, to faktem jest, że w tle są również ogromne pieniądze. A zgodnie z przepisami - jeśli zawodnik rozwiązał kontrakt i podpisał nowy - wszelkie należności należą się poprzedniemu klubowi. Co więcej, wiele wskazuje na to, że walijski zespół powinien jeszcze zapłacić 5 procent od transakcji tym klubom, które wyszkoliły Salę; w sumie ok. 850 tys. euro. Jeśli Cardiff będzie chciało zakwestionować te zobowiązania, wtedy sprawą musi zająć się odpowiednia komisja FIFA, ale również izba ds. rozwiązywania sporów działająca przy Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej. Remigiusz Półtorak