"W ciągu 15 godzin poszukiwań z wykorzystaniem służb ratunkowych powietrznych i morskich znajdujących się na wyspach anglo-normandzkich, w Zjednoczonym Królestwie oraz we Francji, zobaczyliśmy wiele obiektów pływających na morzu. Ale o żadnym z nich nie można było powiedzieć, że należy do zaginionej maszyny. Nie odnotowaliśmy też żadnych sygnałów od osób, które były na pokładzie. Nawet jeśli wodowali, ich szanse na przeżycie, na tym etapie, są nikłe" - napisano w komunikacie. Była dokładnie 20.23 w poniedziałkowy wieczór, gdy służby nadbrzeżne w Guernesey dostały sygnał alarmowy od służb powietrznych na wyspie Jersey, że niewielka awionetka zniknęła z radarów. Jak się później okazało, niedługo wcześniej Emiliano Sala, argentyński napastnik, który właśnie przeniósł się do Premier League wyleciał z lotniska w Nantes do Cardiff. Awionetką należącą najpewniej do właściciela nowego klubu. Wizyta była dość niespodziewana, ale jeden z najlepszych strzelców Ligue1 w tym sezonie chciał jeszcze pożegnać się z byłymi kolegami i we wtorek rano wziąć udział w pierwszym treningu na Wyspach. Początkowo z informacji dziennika "L’Equipe" wynikało, że pilotem był doświadczony Dave Henderson, wykonujący takie loty od ponad 20 lat. W mediach społecznościowych można znaleźć jego zdjęcia jak lądował w Indiach, Chinach, Japonii, w Stanach Zjednoczonych, a nawet na Grenlandii. Teraz wątpliwości jest dużo więcej, bo pilot miał rzekomo przejść przez kontrolę, ale z niewyjaśnionych jeszcze powodów pozostać na lotnisku. Tak twierdzi regionalna gazeta "Ouest France". Nie wiadomo, czy to prawda. Z kolei największy argentyński dziennik "Clarin" powołuje się na facebookowy profil Hendersona, na którym zapewnia on, że żyje i że nie było go w awionetce. Na tym etapie również trudno zweryfikować te informacje. W rejon poszukiwań awionetki, w której były w sumie najprawdopodobniej dwie albo trzy osoby - informacje na ten temat są różne - zostały natychmiast wysłane dwa helikoptery i jeden statek ratunkowy. W poniedziałek akcja trwała do 2 w nocy, bez żadnego efektu. Musiała zostać przerwana z powodu "silnego wiatru, pogarszających się warunków na morzu i coraz słabszej widoczności". We wtorek od rana ratownicy wznowili poszukiwania, mając do dyspozycji jeszcze więcej sprzętu. Do godzin popołudniowych przeszukano w sumie 1850 kilometrów kwadratowych, ale też bez skutku. Nie znaleziono ani śladu życia, ani wraku, mimo tego, że warunki na morzu były bardzo spokojne. - Jeśli rzeczywiście znaleźli się w morzu, to szanse na przeżycie są żadne. Woda jest bardzo zimna. Niedawno zanurzyłem się w niej i wytrzymałem trzy minuty - mówił John Fitzgerald, szef poszukiwań z ramienia Channel Airline Airsearch w rozmowie z magazynem "So foot". "La ultima ciao". Takie było pożegnanie Władze Cardiff są tym bardziej w szoku. - Jesteśmy bardzo zaniepokojeni - powiedział prezydent klubu Mehmet Dalman. Niedługo potem walijski klub zamieścił specjalne oświadczenie, w którym przyznał, że wszyscy są w szoku po ostatnich informacjach i modlą się o lepsze wieści. "Dzisiaj to miał być jego pierwszy trening z nami. Podjęliśmy decyzję, by odwołać zajęcia. Zrobiliśmy to z myślą o drużynie, pracownikach, Emiliano i pilocie samolotu. Chcemy podziękować kibicom i całej piłkarskiej rodzinie za wsparcie w tym trudnym czasie" - napisano w mediach społecznościowych Cardiff City. Zarówno tam, jak i w Nantes, ale też w wielu innych miejscach, koledzy apelowali o modlitwę w intencji zaginionego. Wieczorem we francuskim mieście na placu Royale zebrało się ponad osób chcących oddać hołd Emiliano Sali. Klub napisał na swoim koncie twitterowym: "Jesteś więcej niż piłkarzem, Emiliano". Prezes Nantes Waldemar Kita: - Nie wiedziałem nawet, że Emiliano był w Nantes. Wciąż mam nadzieję, że to nie koniec i że on tam gdzieś jest. Myślę o jego rodzinie, o wszystkich jego przyjaciołach. Jeszcze w poniedziałek Argentyńczyk podzielił się na Twitterze zdjęciem z szatni "Kanarków" z wymownym podpisem: "La ultima ciao FC Nantes". Spokojny, nawet trochę nieśmiały, był tam powszechnie lubiany. A ten sezon był w jego wykonaniu zdecydowanie najlepszy. W pewnym momencie był nawet najbardziej skutecznym zawodnikiem ze swojego kraju w Europie, przed Leo Messim. I to w sytuacji, gdy jego styl gry nie zawsze był dobrze odbierany. Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku w wywiadzie z "So foot" Sala trochę się skarżył: "Mam wrażenie, że nie jestem oceniany na podstawie rzeczywistej wartości. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje, ale muszę bez przerwy coś udowadniać" - mówi Argentyńczyk. Sala, którego idolem był Gabriel Batistuta, przyjechał do Francji w 2010 roku, wychowany wcześniej przez szkółkę prowadzoną przez Girondins Bordeaux niedaleko Cordoby. Grał najpierw w ekipie "Żyrondystów", potem przeniósł bardziej na północ - do Orleanu, Niort i Caen. Prawdziwą przystać znalazł jednak dopiero w 2015 roku w Nantes. Aż wystrzelił w tym sezonie - już na półmetku rozgrywek miał na koncie 12 goli (niemal połowę tego, co strzelił cała drużyna), dokładnie tyle samo, ale w poprzednich dwóch całych rozgrywkach. Bronił się przed transferem I właśnie jego wysoka forma spowodowała, że bardzo poważnie zainteresowali się nim działacze Cardiff, oferując około 20 mln euro. Przebicie było ogromne, bo przed trzema laty Nantes kupiło go za milion euro. Jeszcze w ubiegłym tygodniu prezydent Kita oficjalnie przekonywał, że nie chce sprzedawać zawodnika, a gdy taka wizja była coraz bliższa, na włosku nagle zawisła dalsza praca Vahida Halilhodzicia w roli trenera. Bośniacki Francuz, mający - podobnie jak Kita - silną osobowość, do końca sprzeciwiał się sprzedaży swojego najlepszego snajpera. Nie mógł jednak wiele zrobić, gdy przedstawiciele Cardiff zaczęli znowu naciskać na transfer. Co więcej, z nieoficjalnych informacji wynika, że sam zawodnik też nie palił się do wyjazdu. Dzisiaj wszystko wskazuje na to, że nikomu nie wyszło to na dobre. Remigiusz Półtorak Zobacz wyniki, terminarz i tabelę Premier League Ligue 1: wyniki, terminarz, tabela