Na jednym z portali społecznościowym Mesut Oezil powiesił fotografię tłumu fanów Arsenalu ubranych w koszulki z numerem 11. Ozilmania ogarnia The Emirates, jako nadzieja na powrót wielkich czasów. Po traumatycznym starcie sezonu drużyna Arsene’a Wengera zaliczyła serię zwycięstw, które usadowiły ją na szczycie tabeli. Jose Mourinho przewidywał, że po sprowadzeniu Niemca z Realu Madryt, "Kanonierzy" mogą się włączyć nawet do walki o mistrzostwo Anglii. 160 minut gry wystarczyły, by Mesut zaliczył trzy asysty zostając pod tym względem najlepszym graczem ligi. Faktyczną siłę Arsenalu z Ozilem trudno jednak ocenić. Drużyna nie mierzyła się dotąd z nikim z potentatów. Chyba, że za takiego trzeba będzie z czasem uznać Tottenham, któremu nie zaszkodziła gigantyczna zawierucha towarzysząca odejściu Garetha Bale’a. Drużyna Andre Villasa-Boasa poległa na The Emirates, ale poza tym gra bardzo skoncentrowana. A ponieważ za astronomiczne pieniądze z transferu Walijczyka klub kupował tego lata jak szalony, można przypuszczać, że zespół będzie wyłącznie mocniejszy, gdy nowi zostaną w niego wkomponowani. Na szczycie tabeli Premier League mamy więc dwa kluby z Londynu, zamiast z Manchesteru. Dwa kluby, których aspiracje w ostatnich latach mogły sięgać, co najwyżej czwartej pozycji. Nie ma wystarczających powodów, by wieszczyć zmianę układu sił w Premier League, może jednak zespoły drugiego planu łącznie z Liverpoolem będą tym razem mniej bezradne wobec trójki faworytów? Zwycięstwo nad Fulham ukoiło nieco nerwy Jose Mourinho. Portugalczyk miał za sobą traumatyczny tydzień. Ligowa porażka z Evertonem, a potem wręcz klęska z FC Basel w Champions League na Stamford Bridge, nadszarpnęły nadzieje, że jego drugi pobyt w Chelsea może być kopią pierwszego. Większość ekspertów w Anglii uważało, iż najgorszy sezon w karierze "The Special One" to przede wszystkim efekt paskudnej atmosfery wytworzonej wokół niego w Madrycie. Miłość fanów Chelsea wydaje się bezgraniczna, tyle, że potrzebuje zwycięstw. Jedno jest oczywiste: nikt w Londynie nie będzie rozliczał Portugalczyka ze stylu gry. Za pięć dni Mourinho czekają derby Londynu, w których stanie naprzeciw swojego byłego asystenta Villasa-Boasa. Nowy menedżer United David Moyes był wściekły, gdy spojrzał na terminarz tego sezonu. Broniący tytułu Manchester mierzył się już z Chelsea, Liverpoolem i Manchesterem City - największy problem, że osierocona przez Aleksa Fergusona drużyna zdobyła w nich zaledwie jeden punkt. Ósme miejsce w tabeli nie jest oczywiście adekwatne do siły MU, żaden rywal nie miał tak trudnego startu. Porażkę na Anfield można uznać za pechową, ale wczorajsze derby Manchesteru okazały się dla mistrzów niemal katastrofą. Na Etihad Stadium zmierzyli się dwaj najwięksi faworyci ligi, jedni osłabieni brakiem Robina van Persiego, drudzy Davida Silvy. Drużynę Moyesa można traktować jako ostatni wielki bastion wyspiarskiej piłki. Szkot posłał do boju aż sześciu reprezentantów Anglii, u Chilijczyka jedyny stanął w bramce. Boisko przyznało jednak rację obcokrajowcom przybywającym do Premier League, by uczynić z niej najwspanialsze rozgrywki na świecie. W 50. min było 4-0, honoru mistrzów bronił Wayne Rooney, jedyny zdaniem Moyesa jego gracz, który tego dnia nie zasłużył na porażkę. Dla Pellegriniego praca w City to pierwsza okazja na trofea w europejskiej części jego kariery. Dotąd pracował tylko rok w wielkim klubie, ale konflikt z Florentino Perezem o Arjena Robbena i Wesleya Sneijdera legł u podstaw słabego sezonu w Realu i jego szybkiej dymisji. Chilijczyk chciał zatrzymać obu Holendrów w stolicy Hiszpanii, ale to bez znaczenia, że czas przyznał mu rację. W Hiszpanii zapracował na opinię trenera, który wielkich rzeczy potrafi dokonywać wyłącznie w małych klubach. Z Villarreal dotarł do półfinału Champions League, z Malagą do ćwierćfinału. Przebogaci szefowie City uznali jednak, że im to wystarczy. Kiedyś w Madrycie Mourinho pozwolił sobie na niezbyt elegancki przytyk wobec Pellegriniego. Gdy nieuważny dziennikarz porównał go do poprzednika, powiedział: "Jednego możecie być pewni, kiedy opuszczę Real, na pewno nie pójdę do Malagi". Dziś obaj spotykają się w Premier League, po raz pierwszy na równych prawach. City ma nawet większe możliwości finansowe od Chelsea. Latem Pellegrini kupował jednak graczy takich, jak on sam. Wydawało się, że nikt inny nie zapłaciłby tyle za Fernandinho, Alvaro Negredo, czy Jesusa Navasa. Wczoraj cała trójka zagrała jednak znakomicie. Póki co City wygląda na zespół bardziej kompletny niż Chelsea. Dyskutuj z autorem na jego blogu Premier League - zobacz wyniki, strzelców, składy, terminarz i tabelę