Chelsea przystępowała do tego spotkania jako zespół pod wodzą Thomasa Tuchela jeszcze niepokonany. I utrzymała ten status. Przeważała przez całe spotkanie, zasłużenie wygrywając z drużyną, która mistrza sprzed roku przypomina coraz rzadziej. Dla Liverpool to miał być mecz prawdy. Ekipa Juergena Kloppa wprawdzie ostatnią potyczkę z Sheffield United wygrali (2-0), ale wcześniej doznali w lidze czterech porażek z rzędu. Zwycięstwo nad outsiderem wcale nie musiało więc oznaczać końca kryzysu, co potwierdził czwartkowy wieczór. Kontrowersyjna decyzja arbitra Londyńczycy pierwszą bramkę zdobyli w 24. minucie. Oko w oko z Alissonem Beckerem stanął wówczas Timo Werner i zdołał przechytrzyć brazylijskiego golkipera. Sęk w tym, że chwilę wcześniej znalazł się na pozycji spalonej. Tak przynajmniej uznał arbiter i gola nie uznał, choć jego decyzja wydaje się co najmniej kontrowersyjna. "The Blues" i tak jednak schodzili na przerwę z prowadzeniem. W 42. minucie z defensorów Liverpoolu zakpił Mason Mount. Mimo że był już z piłką w polu karnym rywala, wycofał się niemal na linię 16. metra i stamtąd mierzonym strzałem przy słupku otworzył wynik spotkania. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Tymczasem "The Reds" do przerwy nie oddali choćby jednego celnego uderzenia, mimo że w formacji ofensywnej wystąpili w optymalnym zestawieniu. W drugiej odsłonie Mohameda Salaha zastąpił Diogo Jota, ale i on nie zdołał sforsować muru obronnego Chelsea. Tym sposobem goście zgarnęli komplet punktów i wreszcie awansowali na czwarte miejsce w tabeli - ostatnie gwarantujące start w Lidze Mistrzów. Liverpool FC - Chelsea Londyn 0-1 (0-1) Bramki: 0-1 Mount (42.) UKiPremier League - wyniki, tabela, strzelcy, terminarz