Parada uliczna po awansie to już niemal tradycja w tym znanym przede wszystkim ze swoich plaż i położonym nad kanałem La Manche mieście, jednym z najpopularniejszych kąpielisk w Wielkiej Brytanii. Popularni "The Cherries" przebyli bowiem długą drogę by po raz pierwszy w 116-letniej historii klubu zagrać w najwyższej klasie. A duży wkład w ten sukces miał bramkarz Artur Boruc. W lutym 2008 roku klub, grający wówczas w League One, trafił bowiem pod zarząd komisaryczny z długiem sięgającym 4 mln funtów. Ówczesny i zarazem obecny prezes klubu Jeff Mostyn wspomina, że w tym trudnym okresie nie było go stać nawet na priorytetowy znaczek pocztowy, nie mówiąc o nowych piłkarzach. Problem był jednak tylko teoretyczny, bo klub i tak obłożony był zakazem transferowym. Sam Mostyn z własnej kieszeni wyłożył wówczas 750 tys. funtów, by zespół mógł przetrwać najtrudniejszy okres. W kolejnym sezonie, po spadku do League Two, klubowi realnie groziła likwidacja, ale dzięki ofiarności kibiców udało mu się przystąpić do rozgrywek, choć z aż 17 ujemnymi punktami na starcie. Pomimo tego zespół utrzymał się w najniższej profesjonalnej lidze w Anglii, a już rok później cieszył się z niespodziewanego awansu do League One. To wtedy narodziła się tradycja triumfalnych parad ulicami nadmorskiego miasta. Kolejna miała miejsce w 2013 roku, kiedy klub zapewnił sobie awans do angielskiej drugiej ligi - Championship. Był to już jednak zupełnie inny klub niż jeszcze pięć lat wcześniej. W listopadzie 2011 roku właścicielem połowy udziałów został bowiem rosyjski biznesmen Maksim Demin. Zapłacił za nie poprzedniemu właścicielowi, lokalnemu biznesmenowi z branży budowlanej, 850 tys. funtów. Popularna wśród kibiców historia mówi, że na mecz zaprosił Demina właśnie poprzedni prezes po tym, jak zbudował Rosjaninowi dom w mieście. Deminowi tak spodobała się atmosfera na stadionie, że postanowił zainwestować w klub. Sam właściciel nigdy tej anegdoty nie potwierdził. Z prostej przyczyny - nigdy dotychczas nie rozmawiał bowiem z angielskimi mediami. Drugą połowę udziałów Demin odkupił dwa lata później. Media szacują, że w klub zainwestował póki co około 7 mln funtów. Demin jest wśród rosyjskich oligarchów inwestujących w Wielkiej Brytanii postacią wyjątkowo tajemniczą. Wiadomo o nim właściwie tylko tyle, że na stałe mieszka w Szwajcarii, a majątek zbił na handlu paliwami i chemikaliami. W Wielkiej Brytanii posiada zarejestrowane dwie firmy działające w tym sektorze. Pisząc o Bournemouth nie można nie wspomnieć o Arturze Borucu. Choć polski bramkarz jest tylko wypożyczony z Southampton, to swoją postawą na boisku i poza nim zdążył zaskarbić sobie sympatię kibiców. Ci, tuż po zwycięstwie z Boltonem, którym drużyna praktycznie zapewniła sobie awans, głośno skandowali jego nazwisko. Wkład Boruca w awans jest niepodważalny. W tym sezonie "The Cherries" stracili 45 goli, co jest drugim najlepszym wynikiem w lidze, a polski bramkarz w 16 meczach zachował czyste konto. Po sezonie Polak będzie tzw. wolnym zawodnikiem i nie zdecydował jeszcze, gdzie będzie kontynuował karierę. Jak powiedział PAP Andy Mitchell z lokalnej gazety "Bournemouth Echo", nic jeszcze nie zostało w tej sprawie przesądzone. "Póki co z klubu nie płyną żadne sygnały co do możliwości podpisania z Borucem nowego kontraktu, ale Polak zbierał wiele pochwał ze strony trenera i sztabu szkoleniowego za swój wkład w grę obronną. Na pewno będzie więc poważnie przymierzany do obsady bramki w kolejnym sezonie" - ocenił. W Bournemouth nikt nie ma jednak wątpliwości, że od strony sportowej za sukcesami klubu stoi zaledwie 37-letni menedżer Eddie Howe. Stery objął jeszcze w styczniu 2009 roku i uratował klub przed spadkiem z League Two pomimo 17-punktowej straty na starcie rozgrywek. Był wówczas najmłodszym trenerem we wszystkich profesjonalnych klubach angielskich. Uratowanie drużyny przed spadkiem, a następnie niespodziewany awans do League One sprawiły, że Howe'em zaczęły interesować się wyżej notowane zespoły. Zadeklarował on jednak pozostanie w klubie, w którym wcześniej spędził ponad 10 lat jako zawodnik. Pomimo tego zdecydował się jednak na przenosiny do Burnley, gdzie pracował do października 2012 roku. Po odejściu z klubu z powodów osobistych, wrócił do Bournemouth, by zapewnić prowincjonalnemu klubowi dwa kolejne awansy. Tym razem również deklaruje, że zostanie w klubie i nie ma powodu, by mu nie wierzyć. Ma bowiem szansę przejść do historii klubu jako pierwszy menedżer, który poprowadzi "Wiśnie" w Premier League. Howe zapewnił, że w ekstraklasie nie zamierza zmieniać drastycznie stylu gry drużyny. "Jeśli zagwarantujecie mi sukces, jeśli zmienimy styl na bardziej bezpośredni i oparty na długich podaniach, wówczas jestem gotów to zrobić, ale jestem przekonany, że takiej gwarancji nie dacie" - odpowiadał na pytania dziennikarzy. Zauważył, że jest świadomy ryzyka, jakie będzie wiązało się z podjęciem próby zdominowania gry w meczach z takimi drużynami, jak Chelsea, Arsenal czy Manchester City. "Według mnie, najlepszą drogą do przetrwania w Premier League jest robienie tego, co wychodzi nam najlepiej, czyli utrzymywania się przy piłce i kontrolowania wydarzeń na boisku" - powiedział. Sukcesy Howe'a odniesione w Bournemouth przyniosły mu tytuł menedżera dekady w The Football League, a po meczu z Boltonem Gary Lineker nazwał go angielskim "The Special One" nawiązując do popularnego pseudonimu Jose Mourinho. Howe'a chwalą również angielscy dziennikarze. Jest przykładem futbolowego technokraty, który nagrywa i analizuje każdą sesję treningową oraz przywiązuje ogromną wagę do statystyk. Nie boi się również zmian i ciągle wprowadza nowe elementy do codziennych treningów, co nie pozwala piłkarzom popaść w rutynę. Awans do Premier League to dla klubu nie tylko wyzwanie sportowe, ale również organizacyjne. Grający na mogącym pomieścić 12 tys. widzów stadionie Dean Court zespół będzie bowiem podejmował czołowe drużyny świata. Prezes Mostyn jest jednak przekonany, że Bournemouth stać dłuższy pobyt w elicie. "Myślę, że uda nam się przetrwać. Nasz styl gry może wnieść wiele nowego do Premier League, a patrząc na kluby, które w poprzednich latach awansowały do ligi, uważam, że nie stoimy na gorszej pozycji niż każdy z nich" - podkreślił w rozmowie z radiem BBC. Jego zdaniem, po tym co klub przeszedł w ostatnich latach, nic już nie będzie w stanie pokonać hartu ducha pracowników i piłkarzy. Z Londynu - Marcin Szczepański