Z dostępnych na razie informacji opublikowanych przez AAIB (Air accidents investigation branch), czyli brytyjskie Biuro Wypadków Lotniczych wynika, że pilot najprawdopodobniej nie próbował i nie miał szans na jakiekolwiek awaryjne lądowanie na morzu. Jednym z głównych wątków, które są badane przez śledczych, jest to, czy niespełna 60-letni David Ibbotson miał ważną licencję na wykonywanie komercyjnych lotów, takich jak ten ostatni. Wszystko wskazuje na to, że nie - przekonują śledczy. To już ponad miesiąc po fatalnym locie. Przypomnijmy, 21 stycznia Emiliano Sala - argentyński piłkarz, który dwa dni wcześniej zmienił francuskie Nantes na walijskie Cardiff - wrócił jeszcze do kolegów, aby się z nimi pożegnać. W drodze powrotnej, nad kanałem La Manche, z niewielką awionetką Piper Malibu został utracony kontakt i dopiero po wielu dniach odnaleziono jej wrak ma dnie morza. Z jednym ciałem w środku, właśnie 28-letniego Argentyńczyka Emiliana Sali, który od ośmiu lat występował we Francji, a w tym sezonie spisywał się nadzwyczaj dobrze. Co dokładnie działo się w ostatnich minutach lotu, który zacząć się w Nantes późnym wieczorem, o 19.15, już po zapadnięciu zmroku? Pilot prosił o pozwolenie na niższą wysokość. Potem lot w kształcie litery S Zgodnie z planem podróży David Ibbotson miał lecieć na wysokości 6 tysięcy stóp, ale zaraz po starcie poprosił o 5,5 tys., czyli około 1600 metrów. Po trzech kwadransach, o godzinie 20.02, Brytyjczyk - który sterował małym samolotem także w czasie pierwszego lotu dwa dni wcześniej, do Francji - poprosił o możliwość zniżenia wysokości, ponieważ pogarszała się widoczność. U genezy tej prośby leżały informacje z centrum meteorologicznego na znajdującej się po drodze wyspie Guernsey. Kontrolerzy z wyspy Jersey wydali zgodę, dlatego awionetka obniżyła wysokość do 5000 stóp, czyli do 1524 metrów. Gdy po chwili padło kolejne pytanie o dalsze zniżanie maszyny, odpowiedź Ibbotsona była negatywna. Wręcz przeciwnie, chciał wrócić do poprzedniego poziomu, na co też dostał zgodę. Problem w tym, że po chwili sytuacja jeszcze raz się powtórzyła - znowu prośba o pozwolenie na niższą wysokość i znowu zgoda, tym razem - według uznania pilota. To ostatnia wymiana informacji z wieżą kontrolną. Awionetka leciała wtedy z prędkością 324 km na godzinę. Ważne jest jednak to, że raz się zniżała, potem podnosiła, by znów drastycznie opadać i ostatniej chwili podjąć próbę wzniesienia. Radary wychwyciły ją najpierw na wysokości 3900 stóp (ok. 1190 m), potem 1600 stóp (mniej niż 500 m), by jeszcze raz stwierdzić, że awionetka nieznacznie się podniosła - do 2300 stóp, czyli ok. 700 metrów. Na tym kontakt się urwał. Co więcej, tor lotu - w założeniu prosty - wyglądał według raportu niemal dokładnie w kształcie litery S. Przynajmniej w ostatniej fazie. Od momentu pierwszej prośby o zniżenie wysokości wszystko trwało ok. 14 minut, bo awionetka spadła do wody najprawdopodobniej o godzinie 20.16 czasu brytyjskiego. Wrak maszyny na dnie - 30 metrów od miejsca, gdzie wychwyciły go radary W tym momencie pojawia się następne istotne spostrzeżenie ekipy badającej przyczyny katastrofy - maszyna została znaleziona na dnie morza, na głębokości 67 metrów, zaledwie trzydzieści metrów od miejsca, gdzie po raz ostatni wychwyciły ją radary. 24 kilometry na północ od wyspy Guernsey. Wiele wskazuje więc na to, że samolot runął do wody nagle, a uderzenie było bardzo mocne. Może o tym świadczyć również stan znalezionego samolotu, rozkawałkowanego na trzy części, z silnikiem w innym miejscu. Nie udało się dotychczas odnaleźć urządzenia z planem lotu. Na pokładzie był też system ELT (Emergency locator transmitter), który powinien automatycznie przekazywać informacje w razie brutalnego zderzenia z powierchnią. Ale pod wodą są one nie do wychwycenia. Przypomnijmy, ciała pilota Davida Ibbotsona dotychczas nie odnaleziono. Jego rodzina ma nadzieję, że poszukiwania zostaną wznowione w tym tygodniu. Aby to stało się możliwe, konieczne było uruchomienie publicznej zbiórki, tak jak w przypadku Sali. Coraz bardziej narasta też spór między klubami Cardiff i Nantes o pieniądze. Walijczycy z Premier League - mimo tego, że termin pierwszej z trzech rat już upłynął (druga miała być w przyszłym roku, ostatnia za dwa lata) - nie wpłacili jeszcze nic. A koszt tego tragicznego transferu - do FC Nantes, którego prezesem jest Polak Waldemar Kita - to 17 milionów euro. Najwięcej w historii francuskiego klubu. Dlatego na dzisiaj wszystko wskazuje na to, że sprawa skończy się przed odpowiednimi instancjami Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej. Do wyjaśnienia pozostaje też, kto był właścicielem feralnej awionetki. Początkowo media wskazywały na niejakiego Williego McKaya, szkockiego pośrednika, który brał udział w transferze Emiliana Sali do Cardiff. Szkot jednak broni się, twierdząc, że maszyna należała do spółki znajdującej się w angielskim Derbyshire, a jej szefową jest pewna Brytyjka, dotychczas nieujawniona. Choć i tak bardziej intrygujące wydaje się, dlaczego za sterami awionetki nie siadł ostatecznie niejaki David Henderson, z którym początkowo kontaktował się McKey. Henderson z niewyjaśnionych powodów powierzył ten lot innemu pilotowi. Mimo wielokrotnych prób kontaktu z nim przez dziennikarzy brytyjskich i francuskich, dzisiaj milczy. Remigiusz Półtorak