Wicelider Premier League, który był zdecydowanym faworytem spotkania na Wembley, rozpoczął spotkanie lepiej od rywali. Na bramkę obrońcy trofeum czekali wprawdzie do 39. minuty, ale wydawało się, że podopieczni Francuza Arsene'a Wengera kontrolują wydarzenia na boisku. Tymczasem dziewięć minut po przerwie Szczęsnego zaskoczył Jamajczyk Garath McCleary. Po jego strzale Polak odbił wprawdzie piłkę, ale sędziowie uznali, że zrobił to zza linii. Powtórki pokazały, że była to prawidłowa decyzja. Do końca regulaminowego czasu gry wynik nie uległ zmianie, choć obie ekipy miały swoje szanse - m.in. w 84. minucie, kiedy w słupek trafił Walijczyk Aaron Ramsey, oraz chwilę później, gdy Rosjanin Paweł Pogrebniak zamiast podawać do dobrze ustawionego partnera oddał strzał prosto w ręce Szczęsnego. Sanchez ustalił wynik w doliczonym czasie pierwszej połowy dogrywki. Wówczas błąd popełnił dobrze spisujący się do tego momentu australijski bramkarz Reading Adam Federici, który przepuścił piłkę między nogami. W ubiegłym sezonie "Kanonierom" również nie wystarczyło 90 minut, by awansować do finału. Wówczas po dogrywce remisowali z Wigan 1:1, ale ostatecznie wygrali w rzutach karnych. Angielskie media zaobserwowały także ciekawą zależność: za każdym razem, gdy Arsenal eliminował rywala z zaplecza ekstraklasy w półfinale FA Cup, sięgał później po trofeum. Tak było w 1998, 2003 i 2014 roku. W niedzielę o 16 o drugie miejsce w finale powalczą Liverpool i Aston Villa. Żadna z ekip nie zachwyca szczególnie formą w trwającym sezonie Premier League, ale podczas gdy "The Reds" marzą jeszcze o pierwszej czwórce (tracą do niej cztery punkty), drużyna z Birmingham musi jeszcze martwić się o utrzymanie. Początek starcia na Wembley o godzinie 16. Zobacz raport meczowy