Od "afery taksówkowej" minęło 10 lat, lecz dopiero teraz - przy okazji wydania biografii Sławomira Peszki pt. "Peszkografia" - na jaw wychodzą szczegóły zdarzenia, po którym "Peszkin" wyleciał z reprezentacji Polski. Sam piłkarz przyznaje, że w życiu popełnił wiele błędów, ale nie żałuje prawie niczego. Może właśnie za wyjątkiem swojego zachowania z tamtej pamiętnej nocy. "Jest jedna historia, która zmieniła moje życie. To blizna na zawsze. Gdybym dostał bilet na lot wehikułem czasu albo szansę od złotej rybki na jedno życzenie, to bez zastanowienia cofnąłbym się do szóstego kwietnia 2012 roku. Wiecie, co bym wtedy zrobił? Nic. Po prostu nie odebrałbym telefonu. Ale odebrałem. A wszystko, co wydarzyło się później, to wielkie g***o, o którym chciałbym zapomnieć" - rozpoczyna powrót do wspomnień dotyczących skandalu. "Peszkografia". Ze Smudą wielkiej miłości nigdy nie było… Sławomir Peszko opisuje kulisy afery taksówkowej. Zaczęło się od telefonu od Marcina Wasilewskiego Sławomir Peszko pamięta ten dzień dobrze. Zaczęło się od propozycji złożonej mu telefonicznie przez Marcina Wasilewskiego. Kolega podpytał o plany i zaproponował spotkanie w Wielką Sobotę, na dzień przez Wielkanocą. Zobaczyli się tuż po meczu Werderu Brema i pojechali na kolację do restauracji w Kolonii. Później dołączyli do Lukasa Podolskiego, który w towarzystwie innych piłkarzy imprezował w jednym z najmodniejszych klubów w mieście. Zamówili drinki i dobrze się bawili. Około północy "Poldi" oświadczył, że wraca do domu. Gdyby "Peszkin" i "Wasyl" wzięli z niego przykład, wieczór skończyłby się przyjemnie. Ale oni ani myśleli tak szybko kończyć zabawy. Padł pomysł, by pojechać do dyskoteki znajdującej się... około 50 kilometrów dalej. Panowie złapali taksówkę i pojechali w kierunku sąsiedniego miasta. Jednak w połowie drogi do Peszki zaczęła wydzwaniać jego żona. Nie dawała mu spokoju i przypominała, że obiecał powrót do domu maksymalnie koło północy. Początkowo nie chciał jej posłuchać i planował dojechać na dyskotekę. Ale Anna nie dawała za wygraną. "W końcu mnie złamała. – K***a, 'Wasyl;, wracamy, bo mnie Ania z****e – nie zostawiłem wątpliwości, dlaczego nasz wieczór już się kończy. – Chciałem ten klub zobaczyć… – jęczał Marcin, ale decyzja była już podjęta, więc wzruszył tylko ramionami" - wspomina Sławomir Peszko w swojej książce. Poprosił kierowcę, aby zawrócił i zawiózł ich do domu. Podał dokładny adres. Po drodze zatrzymali się jeszcze na stacji benzynowej, gdzie obaj piłkarze zaopatrzyli się w kilka puszek whisky z colą. "Po zmieszaniu tej dawki z tym, co wypiliśmy wcześniej, byliśmy już nieźle narąbani i zaczęliśmy przysypiać. Marokański kierowca postanowił to wykorzystać i zamiast zjechać w kierunku domu prosto z autostrady, popędził do ścisłego centrum Kolonii, z którego startowaliśmy" - wspomina "Peszkin". Mimo stanu wyraźnej nietrzeźwości sportowiec szybko zorientował się, w czym rzecz. Czuł, że kierowca chce ich oszukać. Po chwili atmosfera - jak się zdawało - uspokoiła się. Lecz nagle kierowca niespodziewanie zatrzymał auto, zgasił silnik i wyskoczył z pojazdu. Jednocześnie zatrzasnął kluczykiem drzwi. Peszko i Wasilewski byli skonsternowani. Nie wiedzieli, co się dzieje i gdzie pobiegł taksówkarz. Moment później obaj piłkarze zauważyli za sobą policyjne światła. Wówczas "Peszkin" wpadł - jak sam teraz ocenia - na najgłupszy możliwy pomysł i krzyknął do kolegi, by zaczęli uciekać. "Później akcja przypominała scenariusz kiczowatego gangsterskiego filmu. Szarpnęliśmy za klamki, wyskoczyliśmy z auta i zaczęliśmy biec. Udało mi się pokonać jakieś trzy metry, zanim kilku potężnych drabów powaliło mnie na ziemię i zakuło w kajdanki. Poderwali mnie w powietrze i właściwie zanieśli na komisariat, który był dosłownie obok. Ten cwany Marokańczyk zamiast zadzwonić na policję, pojechał z nami pod posterunek i zaczął wołać o pomoc, jakbyśmy obdzierali go ze skóry. A to on chciał obedrzeć nas z kasy" - opisuje w "Peszkografii". Peszko szczerze o problemach polskiej piłki. "U nas z niczym nie ma umiaru" Peszko trafił do celi. Podolski "poruszył niebo i ziemię, by wydostać go zza krat" Zawieziono ich na komisariat i poddano badaniu alkomatem. U Peszki stwierdzono półtora promila, co w sumie go zdziwiło, bo spodziewał się... wyższego wyniku. Tak czy inaczej został wtrącony do małej celi, nikt nie chciał słuchać jego wyjaśnień. Wykrzykiwał, że jest piłkarzem, płaci podatki, że chce zadzwonić. Bez odzewu. W końcu położył się na brudnym materacu i spróbował zasnąć. Ledwo zamknął oczy, a obudzili go policjanci, którzy obwieścili, że wychodzi. Oddali mu jego zabrane wcześniej rzeczy i, ku zaskoczeniu sportowca, nie podsunęli żadnego protokołu do podpisania. Dziś wie, dlaczego cała historia skończyła się właśnie w taki sposób. Sławomir Peszko zaskakuje. "Chciałbym tam jeszcze wrócić"