Powstanie jednej z najsilniejszych drużyn w historii piłki nożnej datuje się na 1949 roku, kiedy trenerem reprezentacji "Madziarów" został Gusztav Sebes. Węgier był prekursorem bardzo odważnego systemu 4-2-4, który później stał się podwalinami do futbolu totalnego holenderskiego autorstwa. Drużynę, która zyskała miano "Aranycsapat", co po węgiersku oznacza "Złota jedenastka", prowadził w 61 meczach. Węgrzy wygrali aż 54 spotkania, pięć zremisowali i dwa przegrali. O sile "Madziarów" jeszcze przed Igrzyskami Olimpijskimi w Helsinkach (1952) aż czterokrotnie przekonała się Polska. "Biało-czerwoni" przegrali wszystkie mecze, strzelając pięć bramek, a tracąc aż 24. Turniej w Finlandii, Węgrzy rozpoczęli od skromnego 2-1 z Rumunią. W kolejnej rundzie odprawili z kwitkiem Włochów, którym strzelili trzy bramki, nie tracąc przy tym żadnej. Najokazalszym zwycięstwem podczas Igrzysk okazało się ćwierćfinałowe spotkanie z Turkami, które "Madziarzy" wygrali aż 7-1. W półfinale olimpijskiej przygody na podopiecznych Sebesa czekali Szwedzi. Grający niemal u siebie Skandynawowie wcześniej pokonali Austriaków i nie zamierzali kłaść się przed rywalami zza żelaznej kurtyny. Efekt: 6-0 dla "Madziarów". W finale, w obecności 60 tysięcy kibiców Węgrzy zmierzyli się z Jugosławią. Po trafieniach Ferenca Puskasa i Zoltana Czibora, po gościach z Bałkanów nie było co zbierać i olimpijskie złoto trafiło do piłkarzy Gusztava Sebesa. Mecz stulecia Kolejnym wyzwaniem dla "Złotej jedenastki" miały być Mistrzostwa Świata w Szwajcarii, w 1954 roku. Zanim jednak "Madziarzy" wybrali się na Mundial, rozegrali "mecz stulecia" na Wembley. To właśnie tam, w listopadzie 1953 roku Węgrzy pokonali 6-3, niepokonaną u siebie reprezentację Anglii. Jakby tego było mało, Anglicy wybrali się do Budapesztu na kilka tygodni przed Mistrzostwami Świata. To właśnie tam, najbardziej utytułowana reprezentacja z Wysp Brytyjskich doznała najwyżej w historii porażki - 1-7. Mundial, na który podopieczni Sebesa przyjechali w roli faworytów rozpoczęli od pogromu Korei Południowej. Węgrzy wygrali aż 9-0, co jest najwyższym zwycięstwem w całej historii Mistrzostw Świata. W fazie grupowej, o sile "Madziarów" przekonali się również Niemcy, którzy przegrali 3-8. Ćwierćfinałowym rywalem Węgrów była Brazylia. Jednak "Canarinhos" nie zdołali sprostać oczekiwaniom swoich kibiców i przegrali 2-4. W półfinale na "Złotą jedenastkę" czekali już broniący tytułu Urugwajczycy. "Celestes" walczyli dzielnie, jednak w dogrywce polegli i ostatecznie przegrali 2-4. Cud w Bernie Finałowe spotkanie odbyło się 4 lipca w Bernie. Rywalem "Madziarów", którzy nie przegrali 31 meczów z rzędu, byli Niemcy, których zdążyli ograć w fazie grupowej. Tego dnia również zaczęli efektownie i po ośmiu minutach prowadzili 2-0 po golach Puskasa i Czibora. Na przerwę zeszli jednak remisując, a na sześć minut przed końcem meczu stracili gola, który odebrał im wymarzone Mistrzostwo Świata. Powrót do domu nie był, dla drużyny Sebesa, przyjemny. Chociaż część kibiców była im wdzięczna, to komunistyczna władza podejrzewała zawodników od nielojalność i oddanie meczu. Bramkarz Gyula Grosics został nawet uznany za zdrajcę i zdyskwalifikowany na pół roku. Nie obyło się również bez oskarżeń o przekupstwo. Madziarów do oddania meczu przekonać miały... najwyższej klasy Mercedesy. - Moim zdaniem ten przegrany finał w Bernie to był przypadek. Splot nieszczęśliwych okoliczności takich jak kontuzja, której Puskas nabawił się na początku spotkania - mówi Michał Listkiewicz, były prezes PZPN-u, sędzia międzynarodowy, a z wykształcenia hungarysta. Całemu "cudowi w Bernie" pikanterii dodaje fakt, że angielski sędzia prowadzący finału Mundialu nie uznał bramki na 3-3, dopatrując się pozycji spalonej Puskasa. Po feralnym turnieju "Aranycsapat" rozegrała jeszcze kilkanaście meczów. W październiku 1956 roku, na Węgrzech wybuchło jednak antykomunistyczne powstanie. Kluczowi zawodnicy magicznej drużyny - Puskas, Czibor i Kocsis wykorzystali chaos w kraju i udali się za granicę, aby w Hiszpanii kontynuować swoje kariery. To właśnie to wydarzenie, uznaje się za koniec "Złotej węgierskiej jedenastki", która na stałe zapisała się w historii futbolu. - Myślę, że dominacja Węgrów trwałaby jeszcze przynajmniej pięć lat. Gdyby nie pozaboiskowe sprawy, sądzę, że w 1958 roku zdobyliby Mistrzostwo Świata - dodaje Listkiewicz. Członkowie "Aranycsapat": Gyula Grosics - bramkarz, nazywany był "czarną panterą". W reprezentacji rozegrał 86 spotkań. Po zakończeniu kariery został trenerem, ale nie szło mu to najlepiej. Najdłużej, trzy lata pracował w Kuwejcie, gdzie pełnił rolę selekcjonera reprezentacji. Zmarł w wieku 88 lat, w czerwcu 2014 roku. Mihaly Lantos - lewy obrońca. W kadrze zadebiutował, w wygrnaym 8-2 meczu z Polską. Dla drużyny narodowej rozegrał 52 spotkania. Po zakończeniu przygody z futbolem, został przy piłce nożnej. Pełnił rolę trenera. W latach 1977-1980 prowadził Videoton. Zmarł jako 61-latek, w grudniu 1989 roku. Gyula Lorant - stoper. W reprezentacji zagrał 37 razy. Do wybuchu powstania był piłkarzem Honvedu Budapeszt. Następnie został uznanym trenerem. W rodzimym kraju prowadził Honved, a za granicą pracował między innymi w Bayernie Monachium, FC Kaiserslautern oraz PAOK-u Saloniki. Zmarł w maju 1981 roku, w wieku 58 lat. Jeno Buzanszky - prawy obrońca. Dla drużyny narodowej rozegrał 48 meczów. Przez niemal całą karierę piłkarską związny był z FC Dorogi, które teraz gra na stadionie jego imienia. Trzykrotnie był również trenerem tego klubu. Był ostatnim żyjącym członkiem "Złotej jedenastki", zmarł w styczniu, mając 89 lat. József Zakarias - środkowy pomocnik, czasami także obrońca. W reprezentacji rozegrał 35 meczów, ostatni w pechowym finale Mundialu w 1954 roku. Dzień wcześniej miał złamać zakaz opuszczania pokoju i spędzić noc z hotelową pokojówką. Jako piłkarz najdłużej związany był z Mateoszem Munkas i Voeroesem Lobogo. Po zakończeniu kariery, przez siedem lat pracował z reprezentacją Gwinei. Zmarł jako 47-latek, w listopadzie 1971 roku. József Bozsik - środkowy pomocnik. W kadrze wystąpił 101 razy, a całą karierę klubową poświęcił Honvedowi Budapeszt. Po zakończeniu kariery był jego trenerem, a w 1974 roku przez krótki czas był selekcjonerem węgierskiej reprezentacji. Zmarł na niewydolność serca w maju 1978 roku, w wieku 52 lat. Zoltan Czibor - skrzydłowy. Dla "Madziarów" zagrał 43 razy. Kiedy wybuchło powstanie był piłkarzem Honvedu Budapeszt. Wraz z Puskasem i Kocsisem wykorzystał zamęt w kraju i czmychnął za granicę. Najpierw był piłkarzem Romy, ale jego docelowym przystankiem była Barcelony. W katalońskich barwach grał przez prawie cztery lata. Potem próbował swoich sił w Szwajcarii, Austrii oraz Stanach Zjednoczonych, ale furory nie zrobił i powrócił do kraju. W przeciwieństwie do kolegów, nie zdecydował się na karierę trenerską. Odszedł w wieku 68 lat, we wrześniu 1997 roku. Laszlo Budai - skrzydłowy, czasem napastnik. W reprezentacji rozegrał 39 spotkań. Reprezentował barwy m.in. Ferencvarosi oraz Honvedu. Po zakończeniu zawodowego uprawiania sportu chciał zostać trenerem, jednak pracował jedynie w niżej notowanych rodzimych klubach. Zmarł jako 54-latek, w lipcu 1983 roku. Nandor Hidegkuti - cofnięty napastnik, kat Anglików z 1953 roku. Kadrę reprezentował 69 razy i strzelił dla niej 39 goli. W karierze klubowej najbardziej związany był z MTK Hungarią oraz Voeroesem Lobogo. Mając 37 lat, w 1959 roku rozpoczęł udaną karierę trenerską. Pracował między innymi w Fiorentinie, Gyori FC, MTK Hungarii, Stali Rzeszów oraz egipskim Al-Ahly. Zmarł w lutym 2002 roku, mając 79 lat. Sandor Kocsis - napastnik. W druzynie narodowej rozegrał 68 meczów i strzelił 75 bramek. Przed powstaniem w 1956 roku grał dla Ferencvarosi i Honvedu Budapeszt. Wyemigrował do Szwajcarii, a następnie do Hiszpanii. W Barcelonie występował przez siedem lat. W 1966 roku został ciężko ranny w wypadku samochodowym w wyniku czego amputowano mu obie nogi. 22 lipca 1979 roku dowiedział się, że ma nowotwór, co skłoniło go do samobójstwa. Wyskoczył z okna szpitala w którym przebywał i odszedł na zawsze w wieku 49 lat. Ferenc Puskas - napastnik. Najlepszy strzelec w historii Węgier. W 85 spotkaniach, które rozegrał dla kadry, zdobył 84 gole. Był legendą Honvedu Budapeszt, w którym grał aż do ucieczki z kraju w 1956 roku. Osiem lat spędził jeszcze w Realu Madryt. W Hiszpanii skłoniono do gry dla reprezentacji tego kraju, ale przygoda zakończyła na ledwie czterech meczach bez choćby bramki. Jako trener pracował m.in. dla Panathinaikosu Ateny, Deportivo Alaves oraz Cerro Porteno. Był również selekcjonerem reprezentacji Arabii Saudyjskiej i Węgier. W 2001 roku, na pięć lat przed śmiercią, jego imieniem nazwano stadion narodowy w Budapeszcie. Odszedł w listopadzie 2006 roku, mając 79 lat. Od sześciu lat FIFA przyznaje nagrodę imienia Puskasa dla strzelca najładniejszej bramki roku. Zapomniani bohaterowie? A skądże! Wspomnienie "Złotej jedenastki" na Węgrzech wciąż jest żywe.- Mimo, że członkowie zespołu już nie żyją to kult wciąż istnieje. Co ciekawe, pomimo, że "Złota jedenastka" była starsza od naszych "Orłów Górskiego" to pamięć wydaje się żywsza. Naszemu młodemu pokoleniu trzeba przypominać kim byli Andrzej Szarmach czy Jan Domarski, natomiast na Węgrzech znają nazwiska wszystkich zawodników "Aranycsapat" - przekonuje były szef PZPN-u. - Istnieje nawet specjalna fundacja im. Puskasa, której honorową patronką aż do śmierci była wdowa po nim. Węgierski rząd przekazał nawet miejsce na siedzibę dla organizacji. W większych miastach istnieją nawet specjalne sklepy, w których można kupić repliki koszulek z 1954 roku, a także wino ze "Złotą jedenastką" - dodaje Listkiewicz. Węgrom daleko obecnie do czasów świetności. Nasz rozmówca przekonuje, że przez najbliższe pięć lat raczej nie mają szans, aby nawiązać do wspaniałych wyników z lat 50. - Prędzej w dalszej przyszłości. Widać, że coś w tym temacie się ruszyło. W ciągu kilku lat dwukrotnie wzrosła liczba zarejestrowanych piłkarzy. Jeszcze nie dawno było ich 120 tysięcy, dzisiaj jest 250. Rozwija się także infrastruktura, powstały dwa nowe stadiony, a wkrótce powstać ma również nowy Stadion Narodowy im. Puskasa. - mówi były znakomity arbiter. - Trzeba przyznać, że władza prężnie wspiera futbol. Firmy inwestujące w budowę mniejszych, lub większych obiektów mogą liczyć na ulgi podatkowe - kończy Michał Listkiewicz. Autor: Kamil Kania