Mówili, że kiepsko gra głową, że nie wykorzystuje warunków fizycznych (185 cm wzrostu) i w jego ofensywnym repertuarze brakuje uderzeń "z główki". Ta teoria legła w gruzach 12 lipca 1998 roku w finale mistrzostw świata, kiedy Zizou dwukrotnie pokonał w ten sposób brazylijskiego bramkarza Claudio Taffarela zapewniając gospodarzom tytuł mistrzów świata. Od tego momentu w reprezentacji Francji Zidane był nietykalny. Po transferze do Juventusu Turyn Zizou nie mógł uciec od ciągłych porównań z Michelem Platinim. W 1998 roku wreszcie przebił w czymś swojego genialnego poprzednika - obecny prezydent UEFA poprowadził Francuzów najwyżej do trzeciego miejsca na mundialu. Na status futbolowego bożyszcza Zidane zapracował również wśród kibiców Realu Madryt. 15 maja 2002 roku francuski pomocnik poprowadził "Królewskich" do dziewiątego, ostatniego, tytułu najlepszej drużyny Europy. W finale Ligi Mistrzów z Bayerem Leverkusen Zizou zdobył genialną bramkę i został wybrany najlepszym zawodnikiem spotkania. W 45. minucie Santiago Solari dograł na lewe skrzydło do rozpędzonego Roberto Carlosa, Brazylijczyk popędził ile sił w nogach i rzucił piłkę na piętnasty metr, gdzie czekał na podanie Zidane. Francuz huknął z woleja obok bezradnego Hansa Joerga Butta, a hiszpański komentator krzyczał wniebogłosy "błogosławiona matka, która go urodziła!" Matka zawodnika lub, jak głosi inna wersja, siostra niespodziewanie stała za ostatnią odsłoną rozgrywanego przez 18 lat piłkarskiego spektaklu Zizou (kolejno w Cannes, Bordeaux, Juventusie i Realu). 9 lipca 2006 roku w finale mistrzostw świata w Berlinie Zidane najpierw wprowadził francuskich kibiców w ekstazę wykorzystując rzut karny, a następnie został wyrzucony z boiska po uderzeniu z byka Marco Materazziego. Mistrzami świata po serii rzutów karnych zostali Włosi, a zrozpaczony Zidane nie przyszedł nawet odebrać pamiątkowego medalu. Dla Zizou występ w berlińskim finale był ostatnim w karierze. Wcześniej, 7 maja pożegnał się z kibicami Realu. Płakał, kiedy skandowali jego imię. Marzył, żeby odejść jako mistrz globu, piękną klamrą spinając mundiale z 1998 i 2006 roku. Nie udało się, bo instynktownie zareagował na powtarzające się prowokacje Materazziego (miał obrazić matkę lub siostrę Zidane’a) i huknął Włocha w klatkę piersiową. Z początku rozgoryczeni utratą szansy na drugi tytuł w ciągu ośmiu lat Francuzi nie kryli frustracji, ale z czasem zaczęli coraz śmielej bronić swojego bohatera. Kolega Zizou z boiska, Lilian Thuram: "Taki piłkarz jak Materazzi jest chorobą, nie powinien istnieć, przyczynia się do negatywnego wizerunku futbolu". Zidane’a broni także włoska publicystka Rina Gagliardi. "Zizou nie powinien odpuścić nikomu, tak jak nie odpuścił Materazziemu. To prawda, uderzenia Zizou z byka nie są wcale eleganckie (to nie był pierwszy taki występek - przyp. red), ale po cichu można powiedzieć, że ten syn biednej dzielnicy ma godność, by bronić swego, co warte jest nawet utraty tytułu mistrza świata". Liczne interpretacje zachowania piłkarza w pamiętnym finale przedstawił włoski dziennikarz sportowy mieszkający w Hiszpanii Luca Caioli w książce pt. "Zinedine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie" wydanej w Polsce z początkiem listopada nakładem wydawnictwa SQN. Autor bestsellerowych biografii Leo Messiego i Cristiano Ronaldo snuje opowieść o karierze i życiu Zizou wokół finału niemieckiego mundialu. Przypomina dokonania Francuza i drogę na piłkarski szczyt, kreśląc przy tym sylwetkę Zidane’a - człowieka. Człowieka skromnego, honorowego, pozbawionego gwiazdorstwa. Zizou wychował się w biedzie i nie zapomniał o tym, kiedy został milionerem. Kariera Zidane'a to cenny dowód na to, że można zostać wielką gwiazdą bazując na talencie, ciężkiej pracy i poświęceniu. Bez ciągłych skandali i przemieniania życia prywatnego, za sprawą tabloidowych mediów, w reality show. Rysa na wizerunku Zizou, w postaci Materazziego, jeszcze, dowodzi Caiola, zwiększyła popularność piłkarza. Tego dnia Zidane zstąpił z piłkarskich niebios, żeby kontynuować życie wśród zwykłych śmiertelników. Autor: Dariusz Jaroń