Żelisław Żyżyński przez lata był dziennikarzem Canal+, znanym kibicom z transmisji polskiej Ekstraklasy. W tym roku wyjechał jednak na Zanzibar i został dyrektorem sportowym klubu PiliPili Dulla Boys. Sprowadził polskiego trenera Mateusza Cetnarskiego i mierzy w... puchary. Afrykańskie puchary.Radosław Nawrot: Nie byłem pewien czy odbierzesz, czy będziesz miał internet. Żelisław Żyżyński: Tu, w Jambiani nie jest tak źle, bo w hotelach mamy całkiem dobre łącza internetowe. Czasem jedynie coś przerwie, coś zerwie, ale nie jest źle. A zatem czasy, gdy mieliśmy jakieś fragmenty świata, chociażby w Afryce, bez dostępu do internetu powoli mijają? - Wciąż jeszcze są takie miejsca. Niedawno byłem na spływie kajakowym. On jest organizowany raz w miesiącu, przy pełni księżyca i prowadzi przez las namorzynowy na wybrzeżu Zanzibaru. I tam na początku internet mieliśmy, a po wejściu do lasu zasięg znikał. To ma swój urok. Zostajesz bowiem na Uzi Island, czyli cyplu na południowym-zachodzie Zanzibaru, który w czasie przypływu jest zalewany przez morze i odcinany jako wyspa. Czyli wieczorem zabiera cię dala-dala, czyli ten ich busik zapakowany często ponad miarę. Zostawia i wraca w ostatniej chwili, masz ognisko, w nocy jest spływ kajakowy, który najpierw prowadzi między wysepkami, a potem już niemal między koronami drzew, jak po polu kukurydzy. I zero zasięgu. O co w zasadzie chodzi z Zanzibarem? Dlaczego stał się taki modny i tylu ludzi tam jeździ? - Myślę, że z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że to jedno z tych nielicznych miejsc, które się otworzyły w czasie pandemii, funkcjonuje i gdzie można spędzać czas bez maseczek. Nie ma ograniczeń? - Żadnych. Tylko na lotnisku musisz być w maseczce. To znaczy, że w Tanzanii i na Zanzibarze nie ma koronawirusa? - W kontynentalnej Tanzanii - nie wiem, natomiast na Zanzibarze oficjalnie nie ma. Tanzański prezydent John Magufuli postrzegany był w Europie jako trochę wariat. Robił testy na koronawirusa papai czy kozie, wyszły pozytywne, więc stwierdził, że w tej sytuacji ludzi testować nie będzie. Tanzania przez pewien czas była zamknięta, ale już nie jest. To zresztą była strategia prezydenta, żeby kraj otworzyć, bo Tanzania żyje z turystyki i czerpie z Zanzibaru, co zresztą nie wszystkim się tu podoba. Stąd tak mocne tutaj tendencje separatystyczne. Sam Magufuli zapłacił jednak za to wysoką cenę. Zmarł 17 marca oficjalnie na zapalenie płuc, ale wcześniej nie pojawiał się przez dwa tygodnie. Zabił go COVID-19? - Są różne plotki. Mamy teraz przerwę w rozgrywkach piłkarskich, bo kończy się trzytygodniowa żałoba po jego śmierci, po której ludzie na serio płakali, bo uważali, że był to świetny prezydent. Ukrócił korupcję na tyle, na ile się zdało, zbudował sporo dróg, szpitali, uniwersytety. Pytanie, jakim jego następcą będzie pierwsza wiceprezydent, czyli Samia Suluhu, pierwsza kobieta na tym stanowisku w Afryce. Urodziła się na Zanzibarze, ale część ludzi tutaj ma do niej pretensje, że potem bliżej związała się z Tanzanią lądową. W każdym razie niezależnie od tego, czy koronawirus na Zanzibarze jest, czy nie, to go nie widać. Jeżeli założymy, że jest, to zapewne od początku epidemii. A skoro nie było tu wielu zgonów, to jednak nie działa on na społeczeństwo tak mocno jak w Europie. Tu się sporo żyje na świeżym powietrzu, restauracje są na zewnątrz, przewiewne, a zamkniętych przestrzeni jest niewiele. Klimat jest genialny, temperatura cały czas 28-32 stopnie, wietrznie, teraz zaczyna się pora deszczowa. Lekarze mówią, że większym zagrożeniem na Zanzibarze są bakterie, a nie wirusy, które szybko giną. Czytałem reportaż w "Guardianie" o epidemii w Tanzanii. Dziennikarz doszedł do wniosku, że jeżeli coś jest ukrywane, najlepiej posiedzieć trochę i poobserwować pod szpitalem i koło cmentarza. Nie zauważył tam wzmożonego ruchu. W naszych hotelach PiliPili np. wymagane są testy od przyjeżdżających, chociaż na Zanzibarze nie ma takiego wymogu. Co więcej, aby ukrócić fałszerstwa, to jeszcze wymagany jest dowód zapłaty. Trochę to brzmi jak raj, także w sensie ucieczki od choroby. - Dlatego ludzie tu przylatują. Traktują to też myślę, jak rodzaj terapii, szczepionkę zabezpieczającą przed depresją i smutkiem. Wojtek Żabiński, właściciel PiliPili, też swoje zrobił, promując to miejsce, zwłaszcza na Facebooku. A potem, ruszając jesienią z czarterami. Niektórzy pukali się w głowę, a przez te pół roku istnienia PiliPili Fly zawsze były sprzedane wszystkie bilety. Dzisiaj wiele osób spontanicznie zostaje tu na dłużej, nawet na kilka miesięcy. Szukają tu pracy. Jeden z kolegów przyjechał tutaj po tym, jak przeczytał wywiad ze mną. Doszedł do wniosku, że rzeczywiście: po co ma siedzieć w Polsce, skoro większość interesów może prowadzić zdalnie, wszystko jedno skąd. Zainwestował w nieruchomości na Zanzibarze i przyjechał. Krzysztof to w ogóle ciekawa postać. Zwykłem mówić, że dziennikarz sportowy to nie jest ktoś, kto może zmienić twoje życie, większość zawodów ma jednak większe znaczenie społeczne. A tymczasem on mi opowiada, jak zaczął biegać ultramaratony po obejrzeniu reportażu Marcina Rosłonia w Canal+Sport. Niesamowite. Facet zaczął treningi od zera: podniósł się z fotela, poszedł potruchtać pięć kilometrów, a potem przebiegł Ultra Trial Mount Blanc. I takich historii ludzkich jest więcej. Nie wiem, czy nie stworzę jakiegoś PiliPili-Booka o tych, którzy kiedyś nie wiedzieli, gdzie leży Zanzibar lub tylko marzyli o wakacjach tutaj, a teraz są tu rezydentami. W dobie home office można zresztą pracować z dowolnego miejsca na świecie, zwłaszcza że z Afryką nie ma dużej różnicy czasu. I stąd też myślę popularność Zanzibaru. Plus rozwój dzieci. Zamiast siedzieć zamknięci w domach w Polsce, na zdalnym nauczaniu, mają dzieciństwo, jak my w latach 80., na świeżym powietrzu. Mój malutki syn w Polsce często przychodził spać z nami, a tutaj już pierwszego dnia zabrał prześcieradło i śpi sobie na zewnątrz, słuchając oceanu. A ma sześć lat. Wytworzyła się w Polsce pewna moda na Zanzibar. - Wytworzyła się, głównie dzięki celebrytom. Wielu tu przyjeżdża, niektórzy na nasze zaproszenie, nie ukrywam. I niektórzy w mniej lub bardziej delikatny sposób komunikują swoją obecność, chociaż tego nie wymagamy. My korzystamy z obecności celebrytów, aby wesprzeć inicjatywy w ramach "PiliPili Pomagam", związanej z budową centrum komputerowego dla miejscowych dzieci, tworzenia dla nich możliwości uprawiania sportu czy indywidualnej pracy z nauczycielami uzdolnionych dzieci, które zazwyczaj uczą się w klasach 60- czy 70-osobowych. I ci celebryci dają na ten cel koncerty, urządzają licytacje. Ja w tej sprawie dzwoniłem do Sebastiana Świderskiego z ZAKSY, Konrada Piechockiego ze Skry Bełchatów i Dariusza Gadomskiego z Trefla - wszyscy błyskawicznie przysłali swoje koszulki, Skra przysłała jeszcze medale. Potem to licytujemy. Podczas koncertu Mezo i miejscowej gwiazdy muzycznej, który zwie się Ali Kiba, zebraliśmy np. ponad 60 tysięcy zł. Jeden z gości za wejście za kulisy "Tańca z gwiazdami" z Iwoną Pavlović wyłożył 20 tysięcy. I my te pieniądze dobrze tu wydamy, pomogą bardzo miejscowym dzieciakom. W Polsce trwa teraz dyskusja o tym, że takie wyjazdy celebrytów na ciepłe wyspy jak Zanzibar, ze szczuciem zdjęciami na Instagramie, są nie fair w sytuacji pandemicznej, gdy mówi się, by właśnie nigdzie nie wyjeżdżać. Co o tym myślisz? - Myślę, że to kwestia komunikacji. To częściowo chyba ludzka zazdrość i wkurzenie na to, co się dzieje w kraju. Przecież ludzie, którzy nie są żadnymi celebrytami i przyjeżdżają tutaj, bo od dawna o tym marzyli i zbierali pieniądze, też wrzucają zdjęcia na swoje media społecznościowe. Spotykają się wtedy z wieloma przyjaznymi reakcjami, że super iż udało im się choć na chwilę wyrwać, nieco odpoczęli i odstresowali się. A na celebrytów patrzy się inaczej. To trochę polskie, takie ściąganie w dół, bo ktoś się wybił. Wiele osób sporo poświęca, by tu przyjechać, inni przyjeżdżają na dłużej, z gotowym planem na siebie, z wynajęciem domu i życiem. Trudno takich ludzi oceniać negatywnie, przecież każdy żyje jak chce. Nie jestem epidemiologiem, ale na Zanzibarze czuję się bezpieczniej niż przedtem w Polsce, gdy w czasach epidemii szedłem na zakupy. W czasach tak wielkiego zdołowania w Polsce, takie dwa tygodnie oddechu, wyczyszczenia głowy naprawdę pomaga. Niedawno miałem okazję zrobić wywiad z Urszulą Dudziak, która jest genialną kobietą i regularnie nagrywa tu swoje Instagramy i Tic Toki, chociaż ma już 78 lat. Mówię o tym, bo sama ten wiek ochoczo podkreśla, mówiąc że jest młodą kobietą z dość długim stażem. Ona ma tu sporo takich spotkań motywujących, na których też pokazuje, jak sama znalazła się w Stanach blisko dna, opuszczona przez męża, z dwójką dzieci. A teraz jest szczęśliwa i czerpie z życia garściami. Jak tu do niej mieć pretensje? Może to kwestia tego, kogo się lubi, a kogo nie. Ten, którego się lubi, ma prawo korzystać z życia, ten drugi - nie. Kiedy tu jestem, staram się czytać o tym, co w Polsce jak najmniej. To, co się w niej dzieje, mnie dołuje, a życie na Zanzibarze ciągnie mnie do góry. Nie dziwię się więc, że sporo ludzi uznaje, iż warto przyjechać choć na trochę, odpocząć od pandemii, lockdownu, od wszystkich zmartwień. Moim największym zmartwieniem było zdrowie 86-letniego taty, ale ma już za sobą dwie dawki szczepionki. Przymierza się do przyjazdu tutaj. I powtarza: nie przyjeżdżajcie na razie do Polski, nie ma to sensu. Afryka ma swoje prawa. Napisałeś na Twitterze o meczu, który trwał krócej, bo sędzia uznał, że za późno go rozpoczął. Przypomniałem sobie, jak w Etiopii poszedłem na mecz, który miał się rozpocząć o godz. 17, a ruszył trzy kwadranse później. - O tak, mecze ligowe zaplanowane na godz. 16 rozpoczynają się tutaj nie wcześniej niż o 16.30. Sędziowie docierają najczęściej o 16.15, drużyna gości - różnie. Zapytam cię jako byłego dziennikarza telewizyjnego - jak to transmitować? - Na szczęście to druga liga, transmisji nie ma. Poza tym tutaj czas się liczy inaczej, bo od szóstej. Czyli jeżeli ktoś umawia się z tobą na piątą, to znaczy, że musisz dodać pięć do sześciu, czyli spotykasz się o jedenastej. Kiedyś się tak umówiłem - facet mówi, że o piątej. Ja pytam, czy na pewno, bo będzie jeszcze ciemno. A on, że na pewno i że "hakuna matata". Dopiero ktoś mi uściślił, że "your time is eleven AM". I to wcale nie jest potoczne, bo nawet w gazetach godzinę meczu podaje się według czasu suahili. Na biletach podobnie - podają godzinę 10 - saa kumi, czyli będzie to 16. Zostałeś dyrektorem sportowym miejscowego klubu Dulla Boys. Jak wam idzie? - Jesteśmy w drugiej lidze, na razie nie rozgrywamy meczów z powodu żałoby po śmierci prezydenta, ale niebawem zmierzymy się w pucharze Zanzibaru z ekipą z ekstraklasy. Wiążemy duże nadzieje związane z pucharem, bo przez niego można już wejść do pucharów afrykańskich. Pod wodzą Mateusza Cetnarskiego wygraliśmy trzy kolejne spotkania, potem był awans w pucharze i pechowa porażka. Dobrze gramy, nadzieje są spore. Ano właśnie. Zanzibar osobno wystawia swe drużyny w pucharach, niezależnie od Tanzanii. - I dlatego to dla nas szansa. Był taki moment, że Zanzibar był przyjmowany w struktury CAF i FIFA, ale około 2005 roku odrzucono jego kandydaturę. Wpłynęła na to Tanzania, bowiem kandydowanie Zanzibaru jako osobnej federacji do struktur piłkarskich na świecie wywołało spore tarcia. Porównanie, które - przy zachowaniu wszelkich proporcji - przychodzi mi do głowy to Hiszpania i Katalonia. Zanzibar jednak bierze udział w rozmaitych rozgrywkach jako osobna drużyna. Ligi są jednak osobne? - Tak, osobne, a może dojść do sytuacji, że osobną ligę będzie miała Pemba. Zanzibar to bowiem duża wyspa Unguja i mniejsza Pemba oraz kilka drobnych wysepek. Pemba chciałaby mieć swoją ligę, a następnie rozgrywać z ekipami z Unguja jakieś finały o mistrzostwo Zanzibaru. Związek zanzibarski nie chce jednak do tego dopuścić. Ten związek jest bardzo źle zarządzany, każdy to tu przyznaje. Doszło nawet do afery po naszym meczu. To był zresztą pierwszy mecz, na którym byłem. W pewnym momencie zacząłem łapać się za głowę. Sędzia nad niczym nie panował, odbywało się polowanie na kości, nasz jeden piłkarz dostał czerwoną kartkę, bo był bliski wytargania sędziego za ucho. Ostatecznie na sędziego rzucili się rywale, którzy przyjechali tu ze stolicy Stone Town i słyną z najgorszych kibiców na wyspie, najbardziej zagorzałych. Zanzibarscy ultrasi? - Ultrasi, a nawet trochę hoolsi. Przyjechali z własnymi flagami, bębnami, kilkadziesiąt osób. Zrobiło się straszne zamieszanie, ci kibice zaczęli biegać po boisku. Mam to zresztą nagrane i pokażę tę sytuację w pierwszym odcinku serialu dokumentalnego o PiliPili Dulla Boys. Prowadziliśmy 2-0, przy wyniku 2-2 sędzia zszedł z boiska w 89. minucie, bez odgwizdania końca meczu. Wpisał do protokołu, że czuł się zagrożony, chociaż tu nigdy niebezpiecznie na meczach nie było. Kiedyś pojechaliśmy na wyjazd do Kinyasini, gdzie jest bardzo szowinistyczna publiczność i po wygraniu 2-0 dostaliśmy od niej brawa. Zaproponowano nam, byśmy tam grali mecze domowe, bo miejscowym ludziom brakuje ładnego futbolu, a oni potrafią go docenić. W każdym razie związek podjął decyzję, że ukarze obie drużyny obustronnym walkowerem, bo kibice gości źle się zachowywali, a my nie zapewniliśmy odpowiedniego bezpieczeństwa. Ten zespół gości Jangombe Boys wywiesił wtedy transparent pod siedzibą związku, głoszący, że federacją rządzi szatan i futbol na Zanzibarze ginie. I po tych wydarzeniach doszło do dymisji szefów zanzibarskiej federacji, ale nie pozwolili nam dograć tej brakującej minuty. Ani powtórzyć całego spotkania, o co apelowaliśmy. Let football win. Strona federacji zanzibarskiej nie działa, więc naszą tabelę znamy z tego, że ktoś prowadzi zapiski. Dzwonimy i ustalamy wyniki. Sytuacja jest więc dziwna. A jednak mimo tej dziwnej sytuacji możesz zostać dyrektorem klubu, który zagra w afrykańskich pucharach. - Plany mamy szerokie. Nie chcę być dyrektorem sportowym, który ściąga do zespołu bardzo dobrych piłkarzy po wyłożeniu kilku tysięcy dolarów, by pozamiatać tę ligę. Zrobiłem więc kilka transferów, ale z okolicy i bardziej po to, by wzmocnić rywalizację o miejsce w składzie. Najwięcej za jednego piłkarza zapłaciliśmy 500 tysięcy szylingów tanzańskich, czyli 220 dolarów. To był nasz gruby transfer, ale tylko jeden taki przeprowadziliśmy. Nie chcemy z Mateuszem i Dullą rozbijać ciekawej, miejscowej drużyny. Chcemy im pomóc. To skąd chcesz brać piłkarzy? - Nasza drużyna jest młoda, głównie w przedziale 18-23 lata. Na nich się opieramy. Mamy drużynę juniorów Makunduchi, oni trenują jednak na takim kartoflisku, że trudno ich nawet ocenić. Dlatego sprawą najwyższej wagi dla nas jest zrobienie tu sztucznej i równej murawy. Poszukanie równiejszego boiska do trenowania wymaga bowiem wyprawy do innej miejscowości, a to też kosztuje, bo pakujemy się w dala-dala, i wynająć boisko. A wasz główny stadion? - Jest bardzo ładny, otoczony palmami, ale boisko też jest nierówne. Teraz, gdy będzie kilka dni opadów, zastanawiamy się czy nie zrobić jakiegoś wyrównywania gruntu ciężkim walcem. Sztuczna murawa jest jednak dla nas bardzo ważna i to nasze marzenie. To pozwoli szkolić chłopaków, a oni naprawdę dużo potrafią. Mateusz Cetnarski jako trener pokazał im, jak wyprowadzać piłkę, jak się ustawiać, wymaga tego od nich. Oni mówią, że dzięki temu mają frajdę, bo nie wiedzieli, że piłka może być nie tylko kopaniną. Czują, że grają w piłkę naprawdę. A możliwości mają ogromne. Na tutejszych plażach jest bardzo dużo dzieci i chcemy je szkolić, o to w tym projekcie naprawdę chodzi. To się łączy z tą akcją "PiliPili Pomagam". Naszym celem jest stworzenie akademii piłkarskiej, która dla miejscowych dzieci będzie stanowiła świetną odskocznię od codziennego życia. Tak, by mogli trenować jak ich rówieśnicy w Europie. A jak trenerem Dulla Boys został Mateusz Cetnarski, piłkarz ligowy o przeszłości w reprezentacji Polski, Śląsku Wrocław, Widzewie Łódź, Cracovii czy Koronie Kielce? - Dałem na Twitterze ogłoszenie, ponieważ miejscowy trener się do niczego nie nadawał. Już po godzinie treningu to wiedziałem, ale uznałem że obejrzę trzy treningi i dwa mecze. To wystarczyło. W przerwie drugiego meczu ja motywowałem chłopaków i mówiłem, jak grać, by wyciągnąć z 0:2 i skończyło się 2:2. Wolałbym ściągnąć trenera stąd, ale nie znam tego rynku trenerskiego, więc pomyślałem o szkoleniowcu z Polski. Ogłosiłem więc, że chętnie zatrudnię trenera klasy A z językiem angielskim. Nagle na mailu miałem ponad 60 ofert z Polski, w tym kilka bardzo poważnych nazwisk, wyobraź sobie. Czyje na przykład? - No właśnie tego nie mogę ci powiedzieć, bo RODO itd. Powiem jednak, że zgłosiło się trzech ludzi ze sztabów trenerskich drużyn w Ekstraklasie, dwóch byłych reprezentantów Polski, a także trener cenionego poza granicami Polski, aczkolwiek nie był to Henryk Kasperczak. Od razu zaznaczam. Miałem też dwa zaskakujące nazwiska, bo znałem je, ale nie kojarzyłem ich z trenerką. Okazało się, że mają wszystkie papiery i chcieli wrócić do trenowania. Do tego przyszło wiele ofert od trenerów z trzeciej, czwartej ligi, niższych klas. To była oferta w stylu: "Rzuć wszystko i przyjedź na Zanzibar"? - Właśnie taka. Z trójką chętnych prowadziłem bardzo zaawansowane rozmowy, gdy nagle zobaczyłem, że Mateusz Cetnarski nie ma klubu, bo rozwiązał kontrakt z Koroną Kielce. Potem dowiedziałem się, że wysypał mu się kontrakt na Cyprze z powodu koronawirusa, więc zadzwoniłem do Mateusza, którego znam i robiłem o nim pierwszy materiał telewizyjny, gdy wchodził do Ekstraklasy z GKS Bełchatów razem z Dawidem Nowakiem jako tacy zmiennicy. Właśnie pod muzykę do filmu "Zmiennicy". Wiedziałem, że Mateusz Cetnarski był zawsze nieco innym piłkarzem niż pozostali, takim nieco hippi. Zadzwoniłem do niego, a on po rozmowie poprosił o czas na zastanowienie. Potem mi powiedział, że zawsze chciał pojechać do Afryki i pomagać tu dzieciom. Przyjechał na próbę i został. Będziemy mu tu robić kurs trenerski. Zaangażował się całym serduchem, chłopcy go kochają. Z wzajemnością. Zmieniamy ten zespół. Kiedyś Dulla Boys mieli problemy z żywnością, z transportem. Nie mieli napojów, jedzenia, a teraz każdy przed meczem dostaje pakiecik żywnościowy, a po meczu od razu dostają przygotowane posiłki. To pomaga uniknąć kontuzji mięśniowych. Kiedyś schodzili z boiska, pili mało, nie jedli, wsiadali do autobusu, jechali godzinę i wracali do domu. Ubawiło mnie, gdy powiedziałeś, że tabelę znasz z notatek. Wiesz, na którym jesteście miejscu? - Wiem. Po trzech zwycięstwach z rzędu i wygraniu meczu pucharowego przegraliśmy wyjazdowy mecz 1-2. Mateusz Cetnarski nie chciał burzyć tego, co powstało, więc sam wszedł do gry dopiero po przerwie i strzelił gola na 1-2. Przegraliśmy jednak pierwszy mecz i jesteśmy na miejscu szóstym na dwanaście drużyn. Do końca mamy 7 spotkań. Może to pierwszy polski piłkarz, który strzelił gola na Zanzibarze? - To bardzo prawdopodobne, bo tutaj wszystko jest bardzo sformalizowane. Nie możesz na Zanzibarze zrobić biznesu bez tysięcy papierków, więc nie sądzę, aby wcześniej ktoś tu z Polski grał. Wymaga to wielu formalności. Mamy 11 punktów straty, ale próbujemy się odwoływać od dawnej porażki z liderem rozgrywek, gdyż w tym meczu grał nieuprawniony zawodnik. Nasze chłopaki od razu go rozpoznały, zrobiliśmy mu zdjęcia, on nawet został wpisany do protokołu pod prawdziwym nazwiskiem. Byliśmy pewni, że nasze odwołanie da skutek, ale zostało odrzucone. Bez podania uzasadnienia, więc nie wiemy, czy mieli wątpliwości czy to on, czy też, czy może mógł grać. Złożyliśmy powtórną apelację. Jeśli ją uwzględnią, będzie pięć punktów straty do lidera i cztery do drugiego miejsca. Żeby było ciekawiej, lada dzień może zapaść decyzja o zakończeniu rozgrywek ligowych, bo zaczyna się ramadan i pora deszczowa. Zostanie wtedy tabela obowiązująca obecnie. Słyszałem jednak, że zanzibarski związek wystąpił do ministerstwa z prośbą o to, by pozwolono nam grać w ramadanie, po zmroku, codziennie po kilka meczów, na sztucznej płycie w Stone Town. Teraz się to decyduje. Wszystko to pokażemy i opowiemy w serialu na YouTube, który powinien być gotowy w ciągu miesiąca. Ruszy też PiliPili TV, którą organizuję, z programami o piłce, o turystyce, o gotowaniu z udziałem naszych świetnych kucharzy z PiliPili a także tych znanych z polskiej TV, jak choćby Joseph Seeletso i Tomek Purol. Z tego bogactwa warzyw, owoców morza, przypraw można sporo przyrządzić. W Polsce branża hotelowa i gastronomiczna leży, a u nas rozkwita. Dlatego przybywają. W PiliPili TV będą także wywiadami z celebrytami, którzy wyjaśnią, dlaczego tu przyjeżdżają. A co znaczy Dulla Boys? - Dulla to zdrobnienie od Abdalla, czyli od imienia człowieka, który drużynę założył. Fantastyczny facet, przyszedł do nas z prośbą o sponsorowanie piłkarzy, teraz nam pomaga. To jego chłopcy. Teraz zespół będzie się nazywał PiliPili DB. Abdullah chciał nawet zrezygnować z umieszczania jego imienia w nazwie, ale powiedziałem, że w żadnym wypadku. Zostaje PiliPili Dulla Boys Jambiani FC. Rozmawiał Radosław Nawrot