Zakrzewski jest wychowankiem Lecha Poznań. Ma na swoim koncie blisko 120 spotkań w polskiej ekstraklasie i ponad 30 bramek. W ostatnim czasie był zawodnikiem szwajcarskiego FC Sion, a w trakcie pobytu w Szwajcarii rozegrał ponad 30 spotkań ligowych, wystąpił także w Pucharze UEFA przeciwko m.in tak znanym ekipom jak Galatasaray Stambuł. INTERIA.PL: - Wszystko wskazywało na to, że jesteś na najlepszej drodze, żeby w przyszłym sezonie znowu bronić barw klubu, którego jesteś wychowankiem. A tu nagle pojawiły się informacje, że nie będzie powrotu Zbigniewa Zakrzewskiego na Bułgarską? Ile w tych doniesieniach jest prawdy? Zbigniew Zakrzewski (napastnik, były gracz FC Sion): - Niestety, mówię tak, bo nie ukrywam swojej sympatii do Lecha Poznań, muszę potwierdzić, że w nadchodzącym sezonie nie będę bronił barw "Kolejorza". - Co takiego się wydarzyło? - Spotkaliśmy się z dyrektorem sportowym Lecha panem Markiem Pogorzelczykiem na początku grudnia ubiegłego roku i zawarliśmy dżentelmeńską umowę, że do 23 grudnia otrzymam odpowiedź odnośnie mojego zatrudnienia w Lechu. Do dzisiaj nikt z Lecha się do mnie bezpośrednio nie zgłosił, a okrężną drogą otrzymałem informację, że Lech nie jest zainteresowany moim usługami. Szkoda, że to odbywa się w takiej formie, ale rozumiem, że zarząd ma teraz na głowie ważniejsze sprawy. Nie mam zamiaru się obrażać, bowiem jest spory popyt na moje usługi w kolejnej rundzie. - Czy uważasz, że sprowadzenie kreowanego na gwiazdę Krivetsa ma tutaj jakieś znaczenie? - Według mnie, żadnego. To zawodnik ze środka pola i raczej zmiennik dla Semira Stilica. Moja rola na boisku jest zupełnie inna. Oczywiście nie jest mi obca gra na prawej pomocy, ale najczęściej występowałem na pozycji wysuniętego napastnika, skupiającego na sobie defensorów drużyny przeciwnej i robiącego miejsce dla wchodzących z boku pomocników. Tak było w przypadku, kiedy moja drużyna grała w ustawieniu 4-5-1 i z tego punktu widzenia porównałbym bardziej swoją rolę na boisku do właśnie sprzedanego Hernana Rengifo. Skoro "Renifera" w drużynie już nie ma, więc i tak Lech będzie musiał znaleźć rosłego silnego napastnika na jego miejsce i jak rozumiem będzie go szukał teraz nie w Ameryce Południowej, ale na Białorusi. Z kolei w systemie 4-4-2 robiłem miejsce dla drugiego napastnika, którego zadaniem było strzelanie bramek, a mistrzem był w tym przez wiele lat... Piotrek Reiss. - No właśnie. Część kibiców cieszyła się na kolejnego poznaniaka w drużynie, a tutaj znowu nic. Do tego przełożenie rozmów z Bosackim o nowej umowie wskazuje, że działacze raczej nie będą skłonni przedłużyć z nim kontraktu. Czy myślisz, że Lech traci swój poznański charakter? - To bardzo trudne pytanie... Jest jeszcze przecież Wilk... Nie wiem, czy Zakrzewski coś by tutaj zmienił... A jeśli chodzi o sprawę Bosackiego albo Reissa, to myślę, że obaj są na tyle doświadczonymi ludźmi, że poradzą sobie, jak nie w Lechu to na przykład w innym poznańskim klubie... - No właśnie, może bliska znajomość z Reissem i wspólne treningi w Warcie zaszkodziły ci w ponownym podjęciu pracy w Lechu? - To byłoby niedorzeczne. Piotrek cały czas cieszy się w Poznaniu ogromną sympatią i jestem pewien, że ściągnąłby na Bułgarską duże rzesze kibiców. Z kolei działacze Warty, którzy zaoferowali mi treningi zawsze z szacunkiem wypowiadają się o Lechu Poznań, więc nie widzę pola dla tego typu konfliktu. Nomen omen, cały czas namawiają mnie do gry w rundzie wiosennej w ich barwach. - Jakie masz teraz plany? Gdzie będziemy oglądali Zbigniewa Zakrzewskiego na wiosnę? Mówi się o Łodzi, Krakowie, Białymstoku, Bełchatowie a nawet Warszawie? Media donoszą, że rozmawiasz z Odrą Wodzisław, a twoi koledzy podpowiadają nam, że możesz wylądować u Jurija Szatałowa w Polonii Bytom. - Naprawdę jestem pod wrażeniem ilości informacji jakie udało wam się zdobyć (śmiech). Mogę potwierdzić, że z większości tych miejsc było zapytanie, jeśli chodzi o moją grę. Natomiast obecnie prowadzę rozmowy z dwoma klubami, z którymi także zawarłem umowę dżentelmeńską o zachowaniu poufności. Żeby zaspokoić jednak ciekawość pana i kibiców, czytelników INTERIA.PL, powiem tylko, że jeden z nich jest w czołowej piątce ekstraklasy, a drugi w czołowej piątce pierwszej ligi. - Czyli jednak Bełchatów? I ponowna współpraca z Rafałem Ulatowskim... - Naprawdę nie chcę komentować konkretnych propozycji. I tak powiedziałem już bardzo dużo. Dodam tylko, że chcę znowu posmakować gry w europejskich pucharach, tak jak miałem to okazję zrobić w trakcie pobytu w szwajcarskim FC Sion. A współpraca z takim trenerem jak Rafał Ulatowski, to zarówno duże wyzwanie, jak i przyjemność. - Nie będzie ci szkoda, że nie zagrasz dla fantastycznych kibiców na Bułgarskiej? - Zachowałem się fair wobec władz Lecha, a także wobec kibiców "Niebiesko-białych". Mogłem już dawno temu podpisać umowę z nowym klubem, ale naprawdę chciałem zagrać przy Bułgarskiej. Jestem w bardzo dobrej kondycji fizycznej. Mam swoją kartę w ręku, więc nie trzeba za mnie płacić miliona złotych. Ale być może klub nie widzi mnie w swojej strategii "kupić-sprzedać". Przecież już raz na mnie zarobił około 400 tysięcy euro, więc jest duże prawdopodobieństwo, że taka możliwość drugi raz się nie zdarzy. Najlepszych zawodników, którzy ściągną na trybuny komplet kibiców i zapewnią sportowy wynik. A jeśli chodzi o frekwencję na trybunach, to proszę mi wierzyć, tam gdzie być może przyjdzie mi grać, również stadion nie świeci pustkami... - Powiedz jeszcze kilka słów o przyczynach swojego rozstania ze Szwajcarami. - W trakcie mojego dwuletniego pobytu przewinęło się przez drużynę chyba z dziesięciu trenerów, z których każdy miał inną koncepcję gry. Ten który mnie widział w drużynie FC Sion, prowadzi teraz inny zespół szwajcarskiej ekstraklasy, ale Sion nie chciał wzmacniać swojego rywala i oddawać mnie za darmo. W tej sytuacji najlepiej było rozwiązać kontrakt i w spokoju przygotować się do rundy wiosennej. Nie żałuję jednak nawet przez chwilę tego, że wyjechałem. To była dla mnie świetna lekcja życia i futbolu. - Czego chcesz życzyć poznańskim kibicom piłki nożnej, co chcesz im od siebie przekazać za naszym pośrednictwem? - Pięknej piłki i dużo emocji w 2010 roku. Oby polski futbol zbliżył się do tego, który miałem okazję z bliska obserwować w Szwajcarii. W trakcie pobytu w Szwajcarii bardzo dużo się nauczyłem. Miałem możliwość grać przeciwko najlepszym europejskim klubom i zawodnikom, a zmagania ligowe z takimi ekipami jak FC Zurich czy Bazylea, to duża lekcja futbolu i bezcenne doświadczenie. A wszystkim pasjonatom piłki w Wielkopolsce życzę, aby za rok, dwa w ekstraklasie grały dwie poznańskie drużyny ,a Lech nie tylko awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów lub nawet Ligi Europejskiej, ale - tak jak FC Zurich - wygrał z Milanem na San Siro. Cuda się zdarzają (uśmiech). W Poznaniu rozmawiał: Łukasz Klin