Piękne, jasne obuwie nigdy nie dotknęło jednak murawy. Nie pomogło Wiktorowi w zdobyciu kolejnych bramek, które uwielbiał celebrować w stylu Cristiano Ronaldo. Trzy tygodnie po rozpakowaniu korków do Ukrainy wtargnęły bowiem oddziały rosyjskiej armii, a piłkarz-amator porzucił uporządkowane życie na emigracji i rzucił się na ratunek ojczyźnie. Śnieżnobiałe buty już na zawsze pozostaną śnieżnobiałe. Przede wszystkim fair Wiktor Poloński od blisko dekady mieszkał i pracował w Polsce. Uwielbiał amatorsko grać w piłkę, szybko łapał dobry kontakt z nowymi kolegami, dzięki czemu odnalazł się w kilku różnych drużynach. W trzech ostatnich sezonach rywalizował w Etnolidze - rozgrywkach dla imigrantów z całego świata, które odbywają się w Warszawie. Trafił do Çarşı - zespołu, którego kapitanem jest Turek, Hakan Demir. - Mieliśmy wcześniej w drużynie innego Ukraińca o imieniu Oleg. Powiedział mi, że ma kolegę, który mógłby wzmocnić naszą kadrę. Ucieszyłem się, powiedziałem, że chętnie go przyjmiemy. W ten sposób dołączył do nas Wiktor, który szybko stał się ważnym członkiem zespołu. Pomagał nam na boisku, ale był też świetnym kolegą w szatni - wspomina w rozmowie z Interią Hakan Demir. Wiktor był typem zawodnika, którego każdy trener chce mieć w zespole. Potrafił odnaleźć się na każdej pozycji, nie narzekał, dawał z siebie wszystko dla drużyny. Był przy tym pełen szacunku dla rywali, a przede wszystkim dla zasad fair play. - Kiedyś zagrał piłkę ręką, a sędzia tego nie zauważył. Wiktor sam podszedł do arbitra i przyznał się do przewinienia. Dostał czerwoną kartkę, ale pozostał dzięki temu w zgodzie z samym sobą i zyskał szacunek rywali - przypomina Eduard Wachidow, który zna Polońskiego z czasów wspólnej gry w amatorskiej lidze Ukraińców w Polsce. Kiedy pytamy kolegów z drużyny, ale także rywali Wiktora o to, jakim był człowiekiem, najczęściej słyszymy jedno: dobrym, z ogromnym sercem. "Ja muszę" "Ja muszę" - te dwa słowa stały się mantrą, którą Wiktor wypowiadał raz po raz. Kiedy z rozkazu Władimira Putina rosyjska armia bestialsko napadła Ukrainę, Poloński od razu podjął decyzję o powrocie do ojczyzny. "Ja muszę" słyszeli koledzy z drużyny, przyjaciele, członkowie rodziny, a nawet właścicielka mieszkania, które mężczyzna wynajmował w Warszawie. Wszyscy odradzali mu wyjazdu, ale decyzja już zapadła. I nie było odwrotu. - Wiktor był człowiekiem słowa. Jeśli coś zadeklarował, to tak musiało być - wyjaśnia Igor Bakun z Białorusi, który również miał okazję poznać Polońskiego na boisku. W marcu Wiktor był już w Ukrainie, a śnieżnobiałe korki musiały ustąpić miejsca ciężkim, czarnym traperom. O drużynie jednak nie zapomniał. Nawet w okopach interesował się losem swoich przyjaciół z boiska, z którymi pozostawał w regularnym kontakcie. - Pytał nas o postępy w lidze. Opowiadaliśmy mu, co u nas słychać, ale przede wszystkim pytaliśmy o sytuację na froncie. Zawsze powtarzał, że jak tylko pokonają okupantów, wróci do Warszawy i znów będziemy cieszyć się wspólną grą - mówi Demir. Niespełna 48 godzin W warszawskim mieszkaniu śnieżnobiałe korki leżały w ciszy i bezruchu. Jakiż to kontrast dla scen, który rozgrywały się ledwie kilkaset kilometrów dalej... Wiktor doświadczał właśnie najgorszych dni swojego życia, ale jednocześnie wiedział, że postępuje słusznie. Opowiadał kolegom o wojnie, a zdjęcia regularnie umieszczał też na Instagramie. Cieszył się każdym małym sukcesem armii i swojej jednostki. - W kwietniu 2022 roku napisał mi: "Hakan, jesteśmy bardzo wdzięczni Turkom za Bayraktary". Odpowiedziałem: "Wiktor, urodziły nas różne matki, ale jesteśmy braćmi. Wspieramy się do końca. Nie mogę dać ci drona, ale moje serce jest zawsze z tobą" - przywołuje wspomnienia turecki kapitan drużyny. To była ostatnia korespondencja, którą wymienili. Niespełna 48 godzin później przyjaciele Wiktora dowiedzieli się o jego śmierci. Drużyna gra razem do końca Kremlowski despota właśnie zakończył przedwcześnie życie kolejnego niewinnego człowieka. Wiktor zginął, bo był patriotą. Ruszył do Ukrainy, aby bronić kraju i najbliższych, a sam zapłacił najwyższą możliwą cenę. - Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie mieliśmy obaw, kiedy wyjeżdżał. Na wojnie zawsze trzeba liczyć się ze śmiercią. To nigdy nie jest jednak łatwe do zaakceptowania. Przeżyliśmy ogromną tragedię - opowiada Wachidow. W obliczu dramatycznych wydarzeń drużyna Wiktora pokazała, co to znaczy grać razem do końca. Przyjaciele z boiska natychmiast zorganizowali zbiórkę pieniędzy na rzecz rodziców mężczyzny. - Trudno opisać słowami to, co wtedy się działo. Kiedy przekazaliśmy pewną sumę rodzicom Wiktora, jego mama długo nie potrafiła się uspokoić. Płakała i stała jak wryta. Zdołała tylko wydukać, jak bardzo nas kocha i nam dziękuje - odtwarza wydarzenia Hakan Demir. Pamięć o Wiktorze kultywowana była również przy okazji meczów Etnoligi. Koledzy zarządzali minutę ciszy, a także prezentowali koszulkę z numerem 33 na plecach. *** Rany przyjaciół Wiktora wciąż są świeże, a wspomnienia o nim to jak sól sypana w rozdarte tkanki. - Kiedy rozmawiamy, robi mi się słabo. Nadal nie mogę pogodzić się z tą stratą. Tak bardzo chciałbym jeszcze choć raz zagrać z Wiktorem w piłkę, nawet się pokłócić, bo zawsze był emocjonalny w czasie gry. Nigdy nie zdążyliśmy się pożegnać. Marzę o tym, aby mocno go przytulić i podziękować za wszystko. Wierzę, że kiedyś spotkamy się w niebie i wspólnie pokopiemy piłkę - kończy wyraźnie wzruszony Hakan. A śnieżnobiałe korki na zawsze pozostaną śnieżnobiałe... Jakub Żelepień, Interia