Wydaje się, że Myśliwiec wszystko ma zaplanowane, choć niewiele brakowało, by zamiast trenerem został dziennikarzem. Nie dostał się na kurs trenerski i spróbował sił w mediach. Trafił na staż do jednej z krakowskich gazet, napisał kilka artykułów, ale nie zrezygnował z pierwotnych planów zawodowych. Za drugim próbą dostał się na kurs szkoleniowy i tak się zaczęło. Zaczynał od klubu w A-Klasie - Strzelca Frysztak, ale z Podkarpacia trafił do Legii. Jak? Opowiadał mi o tym trzy lata temu. "Najważniejsze było to, że wiedziałem, co chcę robić. Strzelec był dobrym początkiem, ale miał ograniczenia, bo nie było tam możliwości, by wchodzić na kolejne poziomy. Dlatego chciałem spróbować czegoś dużo poważniejszego. Decyzję o rezygnacji z pracy i wyjeździe do Warszawy podjąłem z dnia na dzień. Znajomi się trochę śmiali, gdy mówiłem o przeprowadzce, bo nie wierzyli, że mówię poważnie. Te drwiny uznałem za dodatkową motywację. Kilka dni po zamieszkaniu w stolicy poszedłem na sparing Legii z Pilicą Białobrzegi. Mieliśmy trochę szczęścia, bo furtka - przez krótką chwilę - była otwarta. Po drugiej stronie boiska był Tomasz Sokołowski, jeden z idoli z dzieciństwa. Po meczu podszedłem i spytałem, czy nie szukają ludzi do pracy. Okazało się, że właśnie otwierają program bezpłatnych staży i tak się zaczęło." W Legii Myśliwiec spędził sześć lat (2011-2017). Długo pracował z dziećmi i młodzieżą w Akademii aż w końcu w 2016 roku trener Besnik Hasi wziął go do sztabu szkoleniowego pierwszej drużyny. Został analitykiem. Świętował z klubem mistrzostwo Polski (już pod wodzą trenera Jacka Magiery) i widział z bliska występy w Lidze Mistrzów. - Tytuł zdobyłem jako analityk. Chciałbym jednak wywalczyć je także, jako szkoleniowiec - mówił. I krok po kroku realizuje ten plan. Najpierw był asystentem w Górniku Łęczna i Chojniczance. Debiut w roli pierwszego trenera to III-ligowa Lechia Tomaszów Mazowiecki. I powoli wspinał się na kolejne szczeble kariery. Druga liga to Stal Rzeszów i awans do pierwszej ligi. Teraz ekstraklasa z Widzewem. Tu nie jest łatwo, bo na razie tyle samo w lidze meczów wygrał, co przegrał, ale co najmniej trzy zwycięstwa mają większy wymiar niż tylko wygrany mecz ligowy. Pod wodzą Myśliwca Widzew wygrał najważniejsze dla kibiców tego klubu spotkania. Zaczęło się w rundzie jesiennej od Lecha Poznań. To była pierwsza wygrana zespołu od reaktywacji klubu w 2015 roku z drużyną ze ścisłej krajowej czołówki. Na zwycięstwo z tym zespołem w Łodzi czekano od 2011 roku. To był pierwszy skalp Myśliwca. Drugi to derby Łodzi i choć ŁKS jest ostatni w tabeli, to te spotkania zwykle rządzą się własnymi prawami. Widzew wygrał na stadionie rywala 2:0. Pierwszy raz od 25 lat widzewiacy wygrali obydwa mecze derbowe w jednym sezonie w ekstraklasie (w pierwszym zespół prowadził Janusz Niedźwiedź). Wreszcie trzeci skalp i najcenniejszy - Legia Warszawa. To odwieczny rywal Widzewa. I budzący jeszcze większe emocje niż ŁKS. Na wygraną czekano niemal równo 24 lata. I tak jak poprzednie zwycięstwo w 2000 roku, które udało się odnieść dzięki bramce w doliczonym czasie gry, tak tradycyjnie stało się zadość w niedzielę. Też gol padł, kiedy sędzia Szymon Marciniak coraz częściej spoglądał na zegarek. Można by dorzucić też czwarty skalp. Na wygraną z Górnikiem Zabrze też w Łodzi czekano długo, bo aż 13 lat, ale śląski klub choć bardzo utytułowany, to nie budzi aż takich emocji jak trzy wymienione wyżej. Myśliwcowi udało się to, czego nie udało żadnemu szkoleniowcowi Widzewa przez ostatnie 26 lat. W jednym sezonie pokonał ŁKS, Lecha i Legię. Poprzedni trenerem, który może się tym pochwalić jest Franciszek Smuda. To był sezon 1997/1998. Ten szkoleniowiec został w 2005 roku wybrany przez fanów królem kibiców Widzewa. "Umarł król, niech żyje król" - na to jeszcze za wcześnie w przypadku Myśliwca, ale ten trener zrobił chyba najwięcej od czasów Smudy, by zaskarbić sobie olbrzymi kredyt zaufania od kibiców Widzewa. Trzeba jednak pamiętać, że za to zwycięstwa - skalpy są takie same trzy punkty jak za inne wygrane. A zespół wciąż nie jest jeszcze pewny utrzymania.