Wstrząsające kulisy dramatu. Ginęli jeden po drugim. Polak odszedł pierwszy
Pierwszy zginął Kazimierz Deyna, jeden z najwybitniejszych graczy w historii polskiego futbolu. Uderzył w tył zepsutej ciężarówki na autostradzie w kalifornijskim San Diego. Do kolejnego dramatu doszło 50 godzin później pod malutką wsią w Polsce o nazwie Babsk. Po czołowej kraksie w samochodzie spłonął Gaetano Scirea, mistrz świata z reprezentacją Włoch. Pierwsze dni września 1989 roku okazały się do cna tragiczne.

W czwartek przed południem z Hiszpanii dotarły tragiczne wieści. W wypadku samochodowym zginął Diogo Jota, gracz Liverpoolu i reprezentacji Portugalii. Miał zaledwie 28 lat. Raptem 11 dni wcześniej wstąpił w związek małżeński. Osierocił trójkę dzieci.
Druga ofiara to młodszy brat piłkarza, Andre Silva, również czynny zawodnik. Sportowy świat pogrążył się w głębokim smutku. Zewsząd płyną poruszające kondolencje.
Mroczne dni września 1989 roku. Tragiczne 50 godzin, ofiarami Deyna i Scirea
W takich chwilach nie sposób nie wspomnieć tych, którzy stracili życie w podobnych okolicznościach. Najtragiczniejszy pod tym względem do dzisiaj pozostaje wrzesień 1989 roku. W wypadkach drogowych zginęli Kazimierz Deyna i Gaetano Scirea. Ich śmierć dzieliło raptem 50 godzin.
Deyna zginął 1 września na autostradzie pod San Diego w Kalifornii. Około godz. 1:25, kierując samochodem osobowym, uderzył w tył zaparkowanej na pasie awaryjnym ciężarówki. Doznał bardzo licznych i rozległych obrażeń, zidentyfikowano go na podstawie sygnetu i prawa jazdy. Miał 41 lat.
Był pod wpływem alkoholu, znacznie przekroczył dozwoloną prędkość. Oględziny miejsca zdarzenia nie wykazały śladów hamowania. To dlatego pojawiła się teoria o rzekomej śmierci samobójczej. Spekulacje nigdy nie zostały jednak oficjalnie potwierdzone.
Scirea, z reprezentacją Włoch mistrz świata z 1982 roku, zakończył żywot na polskiej ziemi. Do wypadku z jego udziałem doszło 3 września pod Babskiem, na trasie z Łodzi do Warszawy. Wcześniej gościł na meczu ŁKS-u jako wysłannik Juventusu Turyn, by podglądać Górnika Zabrze - najbliższego przeciwnika w europejskich pucharach.
Była 12:50, gdy Fiat 125 ze Scireą na tylnym siedzeniu wyprzedzał tira. W trakcie manewru zderzył się czołowo z Żukiem. Trzy osoby z samochodu osobowego spłonęły, kierowca i dwóch pasażerów. Nie wiadomo, czy były do końca przytomne.
Ocalał tylko trzeci pasażer, Andrzej Zdebski. Przez niemal trzy dekady stronił od mediów. Krążyła legenda, że tylko po jego stronie udało się otworzyć drzwi. On sam po latach wyznał, że uratowały go niezapięte pasy - wypadł przez przednią szybę, potem ktoś odciągnął go na bok.
Scirea miał 36 lat. Osierocił syna. Fani Juventusu odwiedzają miejsce jego śmierci do dzisiaj.


