Z panem Januszem spotkałem się po raz pierwszy jesienią 2017 roku u niego w Gdyni. Zbierałem akurat materiały do książki o trenerze Stefanie Żywotko. Legendarny trener z Kresów prowadził młodego, bo 20-letniego wtedy Kupcewicza w połowie lat 70. w Arce Gdynia. Był wielkim talentem To był tylko sezon, ale i dla jednego i drugiego wiele znaczył. Żywotko musiał wtedy starać się o to, żeby utalentowanego piłkarza, którego porównywano nawet z Włodzimierzem Lubańskim zatrzymać ze starszym bratem Zbigniewem w Gdyni. Nie było to łatwe, bo miał propozycje z Górnika Zabrze i Legii Warszawa. W górniczym klubie trenował nawet przez kilka dni. Ostatecznie Żywotko zatrzymał młodego Kupcewicza w Arce i na dzień dobry... posadził go na ławce rezerwowych. Prowadził go twardą ręką w trakcie sezonu 1975/76 co zaowocowało awansem do Ekstraklasy, tytułem króla strzelców dla nominalnego przecież pomocnika, jakim był Janusz Kupcewicz, a przede wszystkim debiutem w biało-czerwonych barwach młodego zawodnika. Dodajmy, że debiutem sensacyjnym, bo przecież chodziło o zawodnika z zaplecza Ekstraklasy, a tuzów w naszej reprezentacji wtedy nie brakowało, Polska była przecież w tamtym czasie piłkarską potęgą. Kupcewicz zadebiutował w meczu z Argentyną w marcu 1976 roku na Stadionie Śląskim, który biało-czerwoni przegrali 1-2. W 64 minucie zastąpił wtedy na boisku nie kogo innego, jak Zbigniewa Bońka. Kat "Trójkolorowych"! Kupcewicz pojechał w 1978 roku na mundial do Argentyny, ale w kadrze trenera Jacka Gmocha był rezerwowym. Mistrzostwa świata w 1982 w Hiszpanii też zaczął na ławce, ale kiedy naszym nie szło, to trener Antoni Piechniczek w meczu z Peru o być albo nie być postawił na niego w środku pola i nie zawiódł się. Świetny mecz z drużyną z Ameryki Południowej, którzy nasi wygrali 5-1. Potem równie dobry, a może i lepszy z Belgią w Barcelonie zakończony triumfem 3-0 po hat tricku Bońka. Janusz Kupcewicz przez starsze pokolenie kibiców został jednak zapamiętany przede wszystkim ze starcia z Francją o III miejsce, kiedy na początku drugiej połowy kapitalnym strzałem z wolnego z bardzo ostrego kąta kompletnie zaskoczył Jeana Castanedę w wygranym 3-2 spotkaniu. Było to prawie dokładnie 40 lat temu, bo w sobotę 10 lipca 1982. Nie minęło parę tygodni, a w meczu z "Trójkolorowymi" dał jeszcze większy koncert. Spotkanie rozegrane 31 sierpnia 1982 r. w paryskim Parku Książąt miało być rewanżem za spotkanie o medal na mundialu w Hiszpanii. Skończyło się na wygranej biało-czerwonych aż 4-0, a pierwszorzędne zawodny rozegrał właśnie pan Janusz zdobywając w drugiej połowie dwa efektowne gole! W ogóle spośród pięciu bramek w narodowych barwach trzy strzelił właśnie Francuzom. Oddzielał sport od polityki Często dzwoniłem do niego przy okazji gier biało-czerwonych. Zawsze miał swoje zdanie, chodził zresztą swoimi ścieżkami, nie ze wszystkimi było mu po drodze. Opowiadał ciekawie i bezkompromisowo. Przy okazji marcowych baraży do mundialu w Katarze i dyskwalifikacji Rosji mówił Interii. - Nigdy nie mieszałem sportu z polityka, ale to co się dzieje za wschodnią granicą, to jest to jakaś masakra. Są zabijane dzieci, kobiety, to co się dzieje to jest barbarzyństwo i nikt się tego nie spodziewał, co tutaj więcej powiedzieć. Takie sceny w środku Europy to coś przerażającego. Nad tym nie można przejść do porządku dziennego. Tutaj decyzja FIFA była słuszna - podkreślał. Pytałem go też wtedy o mecz z ZSRR na pamiętnych MŚ w Hiszpanii. Akurat dokładnie wczoraj minęło od niego 40 lat. Bezbramkowym remis dał nam awans do półfinału. - Jak mówię, zawsze oddzielałem sport od polityki. Grałem wtedy z kontuzją, a co do meczu to nie był jakiś brutalny. Był ostry, ale też było wiadomo o co gramy. My byliśmy po wygranej z Belgami 3-0, oni pokonali ich 1-0, więc to ostatnie spotkanie z nami musieli wygrać. Spotkanie nie było łatwe ani dla jednych, ani dla drugich, nie było jednak jakiejś brutalności czy nieprzyjemnych odzywek. Jasne, jakieś tam przekleństwa były, ale każdy w swoim języku, więc nic nie rozumieliśmy, a skupialiśmy się na graniu, a nie innych rzeczach. Zresztą sportowiec nie powinien się polityką zajmować - podkreślał Janusz Kupcewicz, który zmarł w wieku 66 lat 4 lipca, a więc dokładnie w dzień pamiętnego meczu z ZSRR w Barcelonie... Odszedł Janusz Kupcewicz - piłkarski król Trójmiasta Przerwany mecz w 77. minucie. To już się wydarzyło! Piłkarskie legendy "Orłów" - Janusz Kupcewicz