- Nie istnieją rozmowy o kontrakcie. I nie wiem, czy będą istnieć. To nie jest pytanie do mnie. Żeby do tego doszło, cztery podmioty muszą tego chcieć: klub, moja szatnia, społeczność i ja - te słowa wypowiedział Goncalo Feio, krótko przed rewanżowym meczem z Chelsea w ćwierćfinale Ligi Konferencji. Jego umowa z Legią Warszawa wygasa 30 czerwca tego roku. Od wielu tygodni panuje przekonanie, że nie zostanie przedłużona. Pokątnie mówi się, że prezes Dariusz Mioduski na dobre stracił do niego cierpliwość. Przede wszystkim dlatego, że Portugalczyk nie ma wyników. Ale nie tylko. Kłopoty trenera Chelsea tuż przed rewanżem z Legią. Musiał złożyć obietnice Goncalo Feio na ostatniej prostej. Szybko wpadł w koleiny wyżłobione przez rodaków Zupełnie osobna kwestia to kwestie charakterologiczne. Feio ma wybitny talent do wchodzenia w konflikty. Głośno zrobiło się o nim po incydencie w Lublinie, kiedy rzucił kuwetą na dokumenty w prezesa Motoru, Pawła Tomczyka. Trafił na tyle dobrze, że sprawą zainteresował się prokurator. W Legii portugalski szkoleniowiec w nikogo już nie rzucał, ale popadł w konflikt z członkami kierownictwa klubu. Pojawiły się niepotwierdzone informacje, że w obraźliwy sposób odnosił się do fizjoterapeuty i klubowego lekarza. Jawnie wulgarnymi gestami obrażał kibiców Brondby IF. No i ma mocno na pieńku z ekstraklasowymi arbitrami. Feio to nie pierwszy Portugalczyk w roli trenera Legii, który dał się poznać z iście łotrzykowskiego usposobienia. W latach 2018-19 drużynę prowadził Ricardo Sa Pinto. Kiedy go zatrudniano, nikogo w Polsce nie zraziło, że chodzi o człowieka, który jako zawodnik pobił selekcjonera reprezentacji swojego kraju. Efekt? Przy Łazienkowskiej został zapamiętany jako człowiek, który pomiatał ludźmi i "doszczętnie zatruł wszystko, co miało legijny charakter". Fatalnie wspominamy także byłych selekcjonerów - Paulo Sousę i Fernando Santosa. Ten pierwszy wpadł do nas na chwilę, żeby trochę podrasować CV. W 2021 roku poprowadził biało-czerwonych w finałach ME, gdzie nie przebrnął fazy grupowej. Kilka miesięcy później uciekł z posady szefa kadry, kiedy dostał intratną ofertę w piłce klubowej. Momentalnie przylgnęła do niego ksywa "siwy bajerant" i przyjęła się na dobre. O grze z Polską na Euro 2024 Santos mógł tylko pomarzyć. Już jego selekcjonerska inauguracja, wiosną 2023 roku, była zapowiedzią katastrofy, gdy na starcie eliminacyjnej kampanii przegrywaliśmy z Czechami 0:2 po 130 sekundach. Później było niewiele lepiej. Leciwy coach wytrwał na stanowisku jeszcze krócej niż Sousa. Po niespełna dziewięciu miesiącach został zdymisjonowany. Najlepszą ilustracją jego nieudanej kadencji była scena, w której biega wzdłuż linii bocznej i gorączkowo wykrzykuje wskazówki... po portugalsku. Sa Pinto, Sousa, Santos, Feio - w polskiej piłce mogli się okazać karetą króli. Żaden z nich ani przez chwilę nie stał się jednak figurą, za jaką chciał uchodzić. Trzeba jeszcze jakiś czas zaczekać na szkoleniowca, który pozwoli uwierzyć, że coś takiego jak portugalska klątwa w polskim futbolu nie istnieje.