"Futbol to taka gra, w której po obu stronach biega za piłką po 11 ludzi, a w końcu i tak zawsze wygrywają Hiszpanie" - trzeba przyznać, że wymyślając ten tytuł redaktorzy dziennika "Marca" wykazali się niebanalnym poczuciem humoru. Słynne zdanie wypowiedziane kiedyś o Niemcach przez angielskiego piłkarza Gary'ego Linekera nabrało ostatnio nowego sensu. Hiszpania została właśnie pierwszym krajem, który w jednym roku zdobył mistrzostwo Europy w kategoriach wiekowych do lat 19 i 21. Kilka tygodni temu drużyna olimpijska wygrała MME do lat 21, pokonując w finale Szwajcarów 2-0, w poniedziałek po dramatycznym meczu z Czechami najlepsi na kontynencie okazali się koledzy młodsi o dwa lata. A przecież jest jeszcze kadra U-20, która znakomicie zaczęła rozgrywane w Kolumbii młodzieżowe mistrzostwa świata. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby młodzi Hiszpanie wygrali i ten turniej? Problem z flagą Tak naprawdę jednak do triumfów swojej młodzieży Hiszpanie byli przyzwyczajeni. Drużyna U-19 wygrała mistrzostwa Europy już po raz piąty, dzięki czemu trofeum w tej kategorii wiekowej przechodzi na własność hiszpańskiej federacji. Po zwycięskim finale nad Czechami nie obeszło się jednak bez skandalu. Pochodzący z Gijon piłkarz Juan Muniz okrył się flagą Asturii, którą podarowała mu matka. Kiedy chłopcy oczekiwali na odbiór trofeum, do Muniza podbiegł selekcjoner Gines Melendez zrywając z niego asturyjskie barwy. Zdaniem niektórych komentatorów telewizji hiszpańskiej, była to jedna z najbardziej kompromitujących scen w historii tamtejszej piłki. Sam piłkarz tonował wzburzenie dziennikarzy. Opowiadał, że w szatni wyściskał się serdecznie z trenerem, któremu bardzo dużo zawdzięcza "jako piłkarz i człowiek". Selekcjoner z kolei przeprosił wszystkich kibiców za swoje zachowanie, tłumacząc, że zobowiązywały go do niego wewnętrzne przepisy federacji. Pozwala ona piłkarzom na prezentowanie barw regionów na boisku, ale po odbiór trofeum mogą udać się wyłącznie z flagą Hiszpanii. 50 proc czytelników stołecznego dziennika "Marca" uważa, że gniew Melendeza był uzasadniony. Mistrzostwo Europy do lat 19 zdobyła kadra Hiszpanii, a nie Asturii. Druga połowa była jednak zdania, że regionalizmy są częścią hiszpańskiej tradycji i powinny być szanowane. Najlepszy strzelec w historii reprezentacji Hiszpanii, urodzony w asturyjskiej wiosce Tuilla David Villa brał udział w akcji, której celem była legalizacja tamtejszego języka. Opinia publiczna uważała to za coś naturalnego. Media przypomniały, że po zwycięskim finale mistrzostw świata w RPA Xavi Hernandez i Carles Puyol biegali po boisku z flagą katalońską i nikt nie miał im tego za złe. A kojarzony z Madrytem selekcjoner Vicente del Bosque ogłosił, że jego największym życiowym marzeniem jest, by mistrzowie świata zagrali kiedyś mecz na San Mames, stadionie Athletiku Bilbao. Jak wiadomo znacząca część mieszkańców Kraju Basków ignoruje zupełnie reprezentację Hiszpanii. To był powód porażek Wielu hiszpańskich fanów sądzi, że to właśnie brak jedności był przez dekady jednym z naczelnych powodów porażek drużyny narodowej. Piłkarze największych klubów: Realu Madryt, Barcelony i Athletiku Bilbao nie mogli znaleźć wspólnego języka w kadrze, więc przez 80 lat historii mundiali "La Roja" nie zdobyła na nich nawet jednego medalu. Wszystko zmieniło się w 2008 roku, kiedy pod wodzą Luisa Aragonesa Hiszpanie wywalczyli mistrzostwo Europy. Ale i tak rzesze kibiców zarzucały selekcjonerowi (w przeszłości związanemu z Atletico Madryt i Barceloną), niechęć do Realu. Miała się ona wyrażać odsunięciem od drużyny narodowej symbolu "Królewskich" Raula Gonzaleza. Absurdalność tych zarzutów udowodnił następca Aragonesa Vicente del Bosque. Urodzony w Salamance trener, przez większą część życia związany z Realem Madryt, objął kadrę Hiszpanii w 2008 roku. Nie tylko nie przywrócił Raula do składu, ale jeszcze podwoił liczbę wychowanków Barcelony w podstawowej jedenastce - z trzech (Xavi, Iniesta, Puyol) do sześciu (doszli Pedro, Pique, Busquets). A przecież podstawowym napastnikiem "La Roja" jest jeszcze David Villa, kupiony przez Barcę z Valencii za 40 mln euro tuż przed mundialem w RPA. Sukcesy kadry zabliźniły wiele ran, zahamowały falę wewnętrznych sporów i kłótni. Kiedy dwa tygodnie temu Hiszpania świętowała rocznicę zwycięstwa nad Holendrami w finale afrykańskiego mundialu, obchody przybrały rozmiary fiesty narodowej. Imieniem drużyny Vicente del Bosque nazwano ulice w wielu miastach kraju. Urodzony w prowincji Albacete zdobywca złotego gola w finale MŚ Andres Iniesta jest fetowany na wszystkich stadionach, nawet najbardziej wrogich Barcelonie. Piłkarze podarowali Hiszpanom jedność, o jakiej wcześniej nikt nie marzył. Bez kompleksu Włochów Tę jedność wciąż trzeba jednak pielęgnować. Kiedy po kwietniowej serii czterech Gran Derbi gracze Realu i Barcelony znów spostrzegli, że więcej ich dzieli niż łączy, Vicente del Bosque zagroził, iż usunie z kadry każdego, kto zechce przenieść złość z klubu do reprezentacji. Pyskaty obrońca Barcelony Gerard Pique natychmiast przestał atakować graczy Realu, a w rocznicę triumfu nad Holandią wspominał nawet z nostalgią długie, nocne rozmowy odbyte w RPA z Sergio Ramosem. 10 sierpnia "La Roja" gra towarzyski mecz z Włochami, w Bari spotkają się drużyny, które wygrywały dwa ostatnie mundiale. Po raz pierwszy Hiszpanie pojadą do Italii bez kompleksów. Nauczyli się w końcu tego, co piłkarze z Włoch umieli od dawna. W państwie zjednoczonym dopiero w 1861 roku mieszkańcy Rzymu, Neapolu, Mediolanu, czy Turynu nie zawsze się kochali, nie przeszkadzało to jednak graczom Romy, Napoli, Milanu, Interu i Juventusu zdobyć tytuł mistrzów świata cztery razy. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego