12 razy gorsi od Hiszpanów, 11 razy od Anglików i Włochów, sześć razy od Niemców i Holendrów, cztery razy od Portugalczyków - na tym samym poziomie, co Szkoci, Rumuni i Serbowie. Wystarczy ta nieznośna wyliczanka, by uzmysłowić sobie jak bardzo mizerne dokonania klubów francuskich w Pucharze Europy, nie przystającą do futbolu Kopaczewskich, Platinich, czy Zidane'ów. Gdy 16 grudnia 1954 roku, na łamach wielkiego sportowego dziennika "L'Equipe" Jacques de Ryswick proponował zorganizowanie "klubowych mistrzostw Europy" nie mógł przypuszczać, że na pierwszy triumf jego kraj poczeka niemal cztery dekady. Na pierwszy i ostatni, bo Olympique Marsylia pod kierunkiem skompromitowanego później aferą korupcyjną Bernarda Tapiego, jest do dziś jedynym "Trójkolorowym" zdobywcą trofeum, które do życia powołali Francuzi. Kluby z Francji docierały do finału sześć razy, Stade de Reims już w pierwszej i czwartej edycji, przegrywał jednak zawsze z Realem Madryt. Złota główka Basile'a Bili'ego w 44. minucie finału z Milanem 26 maja 1993 roku była wyrwą w fatalnej tradycji. Drużyna z Barthezem, Anglomą, Desaillym, Deschampsem, Boksicem, Voellerem i Abedim Pele, nie mogła być nawet faworytem monachijskiego meczu skoro za przeciwnika miała Milan (z Rijkaardem, van Bastenem, Baresim i Maldinim). Kupiony z Marsylii Jean-Pierre Papin był zaledwie rezerwowym, wszedł w 55. min, ale triumfu rodakom wyrwać nie zdołał. Pamiętam doskonale wzruszenie Tapiego na konferencji prasowej, który przed meczem dawał swojej drużynie zaledwie 25 procent szans. Dla mnie był to pierwszy finał Champions League oglądany z trybun. Upadek był jeszcze bardziej spektakularny. Od 1989 do 1993 roku Marsylia była pięć razy mistrzem Francji, jej potęgę złamała afera korupcyjna, po której klubowi odebrano tytuł i zdegradowano. Kolejnym hegemonem został dopiero Olympique Lyon - do ery Jeana-Michela Aulasa nieznaczący we Francji prawie nic. W 1987 roku nowi inwestorzy postanowili stworzyć potęgę. Po sześciu latach drużyna awansowała do Ligue 1, a po kolejnych dwóch do europejskich pucharów. W tamtych czasach piłkarzem Lyonu był polski obrońca Jacek Bąk, którego sprzedano, gdy nadchodziły dla klubu największe dni. Od 2002 do 2009 roku Lyon był mistrzem Francji siedem razy - takiej serii nie miał przed nim nikt. Został przyjęty do elitarnej grupy G-14 z wszystkimi europejskimi kolosami, a trzy lata temu zadebiutował na giełdzie, gdzie wartość akcji wyceniono na 100 mln euro. Szkółka Olympique wydała na świat całą rzeszę niezwykłych talentów: Lacombe, Giuly, Beznema, Govu. W Lyonie grał też kiedyś Jean Tigana, którego zatrudnił ówczesny trener Aime Jacquet. Przez dwa lata barw klubu bronił Manuel Amoros, potem Abedi Pele, niedawno Sylvain Wiltord. Choć kluby Ligue 1 żyją ze sprzedaży graczy, wszyscy w Europie wiedzą jak ciężko pertraktuje się z Lyonem. Klub jest na tyle bogaty, że właściwie nie musi sprzedawać piłkarzy. Florent Malouda i Michael Essiene odeszli do Chelsea, Mahamadou Diarra i Karim Benzema do Realu Madryt, Eric Abidal do Barcelony - wszyscy jednak za sumy ośmiocyfrowe i tylko ten ostatni z jedynką na początku. Benzemę oddano tego lata za 35 mln euro, na jego miejsce przyszedł jednak Lisandro Lopez z FC Porto za 24 mln. Do Galatasaray odszedł napastnik Keita (18 mln), zastąpił go Gomis z Saint-Etienne za 13 mln. Gdy dodać do tego zakup brazylijskiego pomocnika Bastosa za 18 mln i obrońcę Aly Cissokho za 15 mln, przekonamy się, że sprzedaż Benzemy, który miał słaby poprzedni sezon, nie było pomysłem księgowego. Klub pozwolił też odejść za darmo jednej ze swoich legend - Brazylijczykowi Juninho Pernambucano. Zmiany były konieczne - po siedmiu latach Lyon stracił tytuł mistrzowski i szefowie musieli reagować. Przy okazji stało się to, na co już nikt nie oczekiwał. Drużyna, która nawet w szczytowych latach nigdy nie odniosła sukcesu w Champions League, tym razem przebiła się do półfinału, pokonując najpierw nowy klub Benzemy, a potem mistrza Francji Bordeaux. Na drodze do finału stoi Bayern Monachium, który jest jak najbardziej w zasięgu Lyonu. Drużyna Claude Puela ma już w rozgrywkach międzynarodowych duże doświadczenie, gra w nich nieprzerwanie od dekady, więc był czas nabrać europejskich manier. Lyon nie posiadł wszystkich argumentów, ale ma ich dość dużo, by rozprawić się z największym kompleksem francuskiej piłki. Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim! Czytaj również: Bayern Monachium - od zera do bohatera