"Wojna futbolowa" - Kapuściński wymyślił ten termin jakiś czas po jednym z najbardziej absurdalnych konfliktów w dziejach świata. Dwa małe państwa Ameryki Środkowej przez sto godzin dokonywały rzezi ostrzeliwując się i bombardując. Kapuściński był wtedy korespondentem Polskiej Agencji Prasowej w Meksyku, jak pisał w swojej książce, do wyjazdu do stolicy Hondurasu namówił go Luis Suarez, redaktor tygodnika "Siempre". Było to niedługo po porażce drużyny narodowej Hondurasu z Salwadorem w eliminacjach meksykańskich MŚ'70. Wszystko zaczęło się 8 czerwca, gdy obie jedenastki stanęły naprzeciw siebie pierwszy raz. Tłum mieszkańców Hondurasu nękał całą noc piłkarzy Salwadoru. Nazajutrz, na boisku, ci opierali się ich drużynie do 90. minuty. Wtedy Roberto Cardona zdobył bezcennego gola dla Hondurasu. Fanka drużyny z Salwadoru, 18-letnia Amelia Bolonios, która oglądała mecz w telewizji złapała rewolwer ojca i przestrzeliła sobie serce, bo jak napisał następnego dnia dziennik "El Nacional" "nie mogła znieść, że jej ojczyzna została rzucona na kolana". Podczas pogrzebu za trumną dziewczyny szedł prezydent kraju, a za nim cała przegrana drużyna, która za chwilę, w drugim meczu w San Salwadorze miała wziąć rewanż. Piłkarzy Hondurasu przywieziono na stadion "Biały kwiat" wozami pancernymi. Tłum rozwścieczonych Salwadorczyków atakował ich od samego przyjazdu. Wiedzieli, że tylko przegrana może uratować im życie. Kapitana Hondurasu wspomina nawet o domowej produkcji bombie, którą rzucono w ich kierunku, a która nie wybuchła. Po meczu zabito dwóch fanów z Hondurasu, innych pobito, spalono im samochody. Wieczorem granica obu krajów została zamknięta. To właśnie ten mecz posłużył, jako bezpośredni pretekst do wojny. Ale był jeszcze trzeci. 27 czerwca, na Estadio Azteca w mieście Meksyk, czyli obiekcie neutralnym piłkarze Hondurasu i Salwadoru zagrali decydujące starcie. Porządku pilnowało pięć tysięcy uzbrojonych policjantów. Salwador zwyciężył 3:2. Mauricio "el Pipo" Rodríguez, który zdobył decydującego gola, do dziś nie może zaakceptować jego konsekwencji. Tymczasem pułkownik Armando Velazquez ambasador Hondurasu oznajmił swoim piłkarzom, że stosunki z Salwadorem zostały zerwane i, że będzie wojna. Konflikt zaczął się 14 lipca. Kosztował życie od 3 do 6 tys osób (według różnych źródeł). Mecze drużyn narodowych, były rzecz jasna tylko pretekstem, dziś wspominający je sędziwi piłkarze obu drużyn proszą świat, by o tym pamiętał. W rzeczywistości główną przyczyną sporu byli salwadorscy chłopi, którzy przez lata osiedlali się na przygranicznych terenach Hondurasu. Honduraski rząd jakiś czas to akceptował, ale w końcu postanowił zmusić ich do opuszczenia kraju, by odzyskać ziemię. Wojskowe władze Salwadoru obawiały się powrotu dużej liczby biedaków. Po meczu w San Salwadorze honduraskie radio zaapelowało do rodaków o wypędzenie Salwadorczyków z honduraskiej ziemi. W Salwadorze doszło do masowych demonstracji przeciwko Hondurasowi. Doprowadziło to do zerwania stosunków między krajami. Wojna została zakończona 18 lipca po interwencji Organizacji Państw Amerykańskich, jednak napięcie między krajami trwało aż do 1972 roku. 30 października 1980 roku Salwador i Honduras podpisały traktat pokojowy i zagrały ze sobą mecz piłkarski. Kapuścińskiego poznałem w 1998 roku, przy okazji mundialu we Francji robiłem z nim wywiad o sile oddziaływania i magii futbolu. Przytaczał wiele niezwykłych przykładów z Afryki, Ameryki Łacińskiej, Europy i Azji. Próbował też wyjaśnić, kiedy i gdzie narodziła się w nim futbolowa pasja. Nie znał wszystkich bieżących wyników, a mimo to piłka była jedną z jego miłości. Bywała też kluczem do rozwikłania wielu zagadek świata - z pozoru nie mających z nią nic wspólnego. Z Kapuścińskim był jednak jeden problem: bardziej niż mówić, lubił słuchać. CZYTAJ I DYSKUTUJ NA BLOGU DARKA WOŁOWSKIEGO!