Po porażce w ostatniej kolejce Wisła znalazła się w strefie spadkowej. Rozsierdzeni kibice domagali się rozmowy z prezesem Jarosławem Królewskim, który musiał się przed nimi tłumaczyć. Słowa słowami, ale najlepiej do fanów trafić wynikami. W Łodzi krakowianie rozpoczęli rozgrywanie zaległych meczów, których z powodu występów w europejskich pucharów trochę się nazbierało. Gdyby wygrali trzy zaległe spotkania, awansowaliby ze strefy spadkowej do barażowej. Tyle że już pierwsza przeszkoda była trudna. ŁKS po słabym początku sezonu wygrał cztery mecze z rzędu, a do tego w trzech nawet nie stracił gola. Mecz w Łodzi był sentymentalnym powrotem dla Kazimierza Moskala, który jeszcze w poprzednim sezonie prowadził łodzian. Zresztą jest tu mile wspominany, bo dwa razy wprowadził ŁKS do ekstraklasy. I przed spotkaniem kibice przypomnieli trenerowi, że darzą go wielkim szacunkiem - skandowali jego nazwisko. Na tym sentymenty się skończyły, a łodzianie już w dziewiątej minucie pokazali, że są w formie. Dobrze rozegrali rzut rożny. Dośrodkował Kamil Dankowski, a z bliska głową trafił Andreu Arasa (piata bramka w sezonie). Wisła nie potrafiła zareagować. Nawet jak przedostała się pod pole karne rywali, to akcja zwykle kończyła się stratą lub niecelnym podaniem. Dopiero w 24. minucie udało się oddać strzał Angelowi Rodado, ale Aleksander Bobek dobrze zareagował. To jednak ŁKS był lepszy i poszedł za ciosem. W 28. minucie z lewej strony świetnie dośrodkował Arasa, zza pleców obrońców Wisły wyskoczyło dwóch ełkaesiaków, a gola zdobył Stefan Feiertag. Dopiero druga stracona bramka nieco przebudziła gości. Strzelali Patryk Gogół czy James Igbekeme, ale efektów nie było. Trener Moskal ze zmianami nie czekał jednak nawet do przerwy i już w 40. minucie zdjął Gogóła i Piotra Starzyńskiego. Weszli Oliwier Sukiennicki i Karol Dziedzic. Zmiany niewiele wniosły, bo nadal lepiej w piłkę grał ŁKS. Dwa razy strzelał Antoni Młynarczyk, a Wisły nie potrafiła odpowiedzieć. A uderzenia Igbekeme czy Alana Urygi nie mogły zagrozić łodzianom. W końcu mocny strzał oddał Marc Carbo, ale nad bramką. W 64. minucie ŁKS był blisko trzeciej bramki. Strzał z linii pola karnego Mateusza Wysokińskiego odbił bramkarz Wisły, a Feiertag nie zdołał dobić. Jak się okazało w tej akcji ręką piłki dotknął Sukiennicki i sędzia po analizie VAR podyktował rzut karny. Z jedenastu metrów pewnie trafił Michał Mokrzycki. Wiślacy starali się choćby o honorową bramkę i atakowali, ale bliżej gola byli gospodarze. W 87. minucie potężne uderzenie Rodado świetnie odbił Bobek. A po chwili fatalnie spudłował Łukasz Zwoliński. Udało się w doliczonym czasie, kiedy trafił Uryga.