Mogłaby to być opowieść o tym, jak futbol uczy pokory możnych tego świata. W styczniu 2011 roku, gdy oligarcha Sulejman Kerimow, który dorobił się na ropie, gazie, metalach szlachetnych i nawozach sztucznych kupował klub Anży z rodzinnego Dagestanu, "Forbes" umieścił go na 118. miejscu listy najbogatszych ludzi na ziemi wyceniając majątek Rosjanina na sześć miliardów euro. Sprowadzenie starszawego Roberto Carlosa nie było światową sensacją, rozgłos przyniósł Anży transfer Samuela Eto’o z Interu Mediolan, którego Kerimow zwabił do Moskwy 20 mln euro rocznych zarobków. Do dziś żaden piłkarz nie dorobił się wyższej pensji. Anży to był malutki klubik liczący ledwo 20 lat. Do chwili, gdy kupił go Kerimow zagrał tylko jeden mecz w europejskich rozgrywkach, przegrywając 27 września 2001 roku w eliminacjach Pucharu UEFA z Glasgow Rangers 0-1. Rozegrano wtedy tylko jedno spotkanie, na neutralnym gruncie w Warszawie, ze względu na napięcia w sąsiedniej Czeczenii. Dekadę później posiadacz gigantycznej fortuny Kerimow, który cudem wrócił do życia po ciężkim wypadku samochodowym w swoim ferrari, postanowił uczynić z Anży europejskiego kolosa. Jego plan był jednak oryginalny, nawet jak na rosyjskie standardy. Sprowadzane z całej Europy gwiazdy takie jak Eto’o, Willian, Traoré, Lassana Diarra, Kokorin, Żirkow, Denisow, czy Samba mieszkały i trenowały w Moskwie, a tylko na mecze u siebie latały do oddalonego o 2000 km Dagestanu. Budżet klubu w 2012 roku sięgnął 180 mln dolarów. Kerimow obiecał, że kosztem 200 mln wybuduje w Machaczkale stadion na 40 tys. widzów, tak, by drużyna mogła grać w Lidze Mistrzów. Do Dagestanu miały latać Barcelona, Real Madryt, Manchester United i Bayern Monachium. Złotousty Roberto Carlos, który został na jakiś czas trenerem Anży opowiadał, że Kerimowa stać nawet na zakup Leo Messiego. Z największymi inwestycjami czekano jednak do chwili aż drużyna zakwalifikuje się do Champions League. 177,5 mln euro wydane na transfery przez trzy lata, nie zapewniły jednak klubowi spodziewanego sukcesu. W lidze rosyjskiej konkurencja, także pod względem finansowym, jest ogromna. Kerimow nie jest przecież jedynym oligarchą, któremu zamarzył się szybki sukces w futbolu. Pieniądze i plany Kerimowa zwabiły do Moskwy Guusa Hiddinka, który po fatalnym starcie sezonu został zwolniony dwa tygodnie temu. Kolejny Holender - Rene Meulensteen wyleciał z posady wczoraj. Najważniejszą informacją jest jednak to, że Kerimow przewartościował swój stosunek do piłki. Anży ma wyprzedać drogie gwiazdy, postawić na własną szkółkę piłkarską redukując budżet o 100 mln dol. Widać piłkarze i trenerzy o znanych nazwiskach doprowadzili Rosjanina do przekonania, że gra w zaspakajanie ich kaprysów nie ma sensu. Futbolu w Dagestanie się na nich nie zbuduje. Czy powinniśmy się martwić? Anży wchodzi raczej w czas normalności. Eksperyment Kerimowa był dziwaczny, niektórym wydawał się może fascynujący, wygrani okazali się jednak przede wszystkim piłkarze, którzy na boisku niewiele wygrali. Kiedy w 2004 roku Eto’o przychodził do Barcelony wypowiedział słynne zdanie, że będzie biegał jak czarny, by żyć jak biały. Przy okazji wygrał potem Champions League aż trzy razy (dwa razy z Barcą, raz z Interem). W Anży zdobył bramkę już w debiucie, ale wyjazd do Dagestanu okazał się dla Kameruńczyka niczym więcej niż luksusową emeryturą. Oligarchowie wydający na futbol setki milionów euro mieli z grubsza dwie strategie. Jedni, jak Roman Abramowicz, czy ostatnio właściciel Monaco Dmitrij Rybołowlew kupowali znane kluby za granicą. To opcja łatwiejsza, którą kopiowali szejkowie z Manchesteru City i Paris Saint Germain. Właściciel Chelsea nie musiał budować klubu od nowa i latami czekać aż drużyna awansuje do Champions League. Do światowej czołówki wszedł z marszu, choć na tytuł nr 1 w Europie klub z Londynu czekał dziewięć lat. Ci spośród oligarchów, którzy uparli się, by wielki futbol budować w Rosji, czy na Ukrainie mają trudniej. W ubiegłym roku głośny na całą Europę był konflikt w Zenicie Sankt Petersburg, bo jego rosyjscy liderzy nie chcieli zaakceptować sprowadzanych za dziesiątki milionów i sowicie opłacanych zagranicznych gwiazd. Uważali, że Hulk i Witsel nie są warci wielkich pieniędzy. Wielkie marzenia przepadły więc już w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Trudno powiedzieć, by bogate kluby ze Wschodu zupełnie nie liczyły się w Europie. CSKA Moskwa zwyciężyła w Puchare UEFA w 2005 roku, Zenit trzy lata później, a Szachtar Donieck w 2009 roku. W Champions League wciąż jednak grają co najwyżej role drugoplanowe. Tak właśnie było z zespołem Rinata Achmetowa, który był rewelacją fazy grupowej ostatniej edycji eliminując z rozgrywek Chelsea. Ukraińcy kompletnie nie dali sobie rady z Borussią Dortmund. Więcej od nich osiągnęła nawet Malaga, mimo iż grała na kredyt, bo szejk Abdullah Al-Thani całkowicie ją sobie odpuścił. Żaden klub z Ukrainy, czy Rosji nie zdobył dotąd Pucharu Europy, ostatni raz w półfinale było Dynamo Kojów z Andrijem Szewczenką i Serhijem Rebrowem w 1999 roku, jeszcze przed erą napływu na Wschód zagranicznych gwiazd. Nie znaczy to, że obcokrajowcy nie radzą sobie w Rosji, czy na Ukrainie. Uchodzący w swoim czasie za najbogatszego człowieka w Europie Achmetow, który finansował kampanię prezydencką Wiktora Janukowicza, zbudował siłę i stabilność Szachtara na Brazylijczykach. U większości oligarchów inwestujących w futbol rozsądek od zawsze przegrywał z chęcią szybkiego sukcesu. Tak jak błyskawicznie, na skróty i w sposób budzący głębokie kontrowersje zdobyli fortuny, tak samo pospiesznie chcieli osiągnąć futbolowy szczyt. Piłka, skuteczniej niż biznes, uczy ich jednak cierpliwości. Sulejman Kerimow jest kolejnym, który odebrał surową lekcję. Tym, którzy nie przepadają za nowobogackimi w świecie piłki, pozostawiam jednak pytanie: czy są przekonani, że większość właścicieli i prezesów na zachodzie Europy działa rozumniej? Przecież na naszych oczach wali się mit o nieskazitelności biznesowej Uliego Hoennesa, kierującego Bayernem Monachium, czyli klubem uchodzącym za niedościgniony wzór. Autor: Dariusz Wołowski