Pierwszy król futbolu Żyjemy w czasach, gdzie piłkarską rzeczywistość w dużej mierze kreują media, gdzie bohaterem staje się ten z pierwszych stron gazet czy najczęściej eksponowany w ruchomym kadrze. Drzewiej bywało inaczej - popisy herosów zielonej murawy początku XX wieku pozostały w pamięci jedynie najbardziej leciwych kibiców, ustnych podaniach zafascynowanych tą dyscypliną sportu czy zapiskach ówczesnych kronikarzy. Początek telewizyjnej ery spowodował, iż premierowo określenie "król futbolu" zastosowano powszechnie w odniesieniu do Edsona Arantesa de Nascimento, znanego pod pseudonimem artystycznym jako Pele. Ale to zaszczytne miano tak naprawdę po raz pierwszy spadło na barki legendy brazylijskiej piłki - Arthura Friedenreicha. Czy jakikolwiek Brazylijczyk zdołałby wypowiedzieć bez ataku serca, że futbol z kraju kawy czerpał z wzorców niemieckich? Wątpliwe! - Przecież brazylijska piłka jest o wiele bardziej niemiecka niż się człowiekowi wydaje - pisał swego czasu dr Dirk Steinbach z Wyższej Szkoły Sportowej w Kolonii. Niemożliwe? A jednak! Brazylijska Germania Niejaki Hans Nobiling, hamburski kupiec, przypłynął w 1897 roku do Sao Paulo. Dżentelmen o niewielkich oczach i charakterystycznym wąsie już w owym czasie mógł pochwalić się aktywnym członkostwem w hamburskim klubie - SC Germania, stanowiącym protoplastę późniejszego HSV Hamburg. Nobiling spakował do toreb sporo utensyliów, ale najważniejsze dobro stanowił trykot SCG w barwach dzisiejszego HSV oraz dokładnie spisany statut klubu. Tęsknota za działalnością na polu sportowym okazała się zbyt duża, by zarzucić wszelkie pomysły, zatem już po dwóch latach pobytu w Ameryce Południowej niemiecki obywatel powołał do życia nowy twór - SC Germania Sao Paulo. Warto zwrócić uwagę na fakt, iż kilku śmiałków z tego portowego niemieckiego miasta emigrowało do Brazylii, zakładając nowe kluby, z których kilka przetrwało aż do dziś (choćby Sport Club Rio Grande). Pomogło pochodzenie Obywatele kraju znienawidzonego przez wzniecanie globalnych niepokojów, uzurpowanie sobie prawa do siłowych rozwiązań terytorialnych roszczeń i wywołanie wojennej pożogi nie tylko wsławili się zwiększaniem liczby zrzeszeń sportowych, ale i "przyczyniali się do narodzin znakomitych zawodników". Wspomniany we wstępie Arthur Friedenreich przyszedł na świat 18 lipca 1892 roku w dzielnicy Sao Paulo zwanej Luz (światło). Ojciec Oscar należał do hamburczyków z krwi i kości, zaś matka Matilde pochodziła z tego potężnego latynoskiego państwa. Syn białego inżyniera-emigranta i czarnej praczki koleją rzeczy został przedstawicielem mieszanki rasowej, charakteryzującej się mleczno-czekoladową skórą. Mulat odznaczał się od jemu podobnych kolorem oczu - odcień zieleni, właściwie szmaragdowa barwa powodowała niesamowitą "wizualną kakofonię". Nic to europejskie znamię jednak nie wskórało, bowiem Friedenreicha od postawienia pierwszego samodzielnego kroku traktowano w kategoriach "odmiennego". Silnie zakorzenione przekleństwo rasizmu towarzyszyło Arthurowi przez całe życie, przyjmując przeróżne formy prześladowania. Dość napisać, że piłkarską karierę umożliwiło Friedenreichowi niemieckie pochodzenie. "Kolorowi" obywatele nie mieli prawa przystępować do organizacji sportowych, ale w 1909 roku Nobiling oraz Hermann Friese - lekkoatleta, piłkarz i trener w jednej osobie - postanowili przygarnąć utalentowanego zawodnika. Właściwie wbrew statutowi SC Germania Sao Paulo, który - podobnie jak dokumenty przewodnie innych klubów - zabraniał udziału w codziennej działalności czarnoskórych mężczyzn. Niewysoki (175 cm) napastnik posiadał za to niebywały atut - niemieckie pochodzenie w klubie dla graczy legitymujących się takowym w zupełności usprawiedliwiały posunięcie Nobilinga i Friese. Warto dodać, że pozwolenie na występy czarnoskórego piłkarza kłóciło się z tamtejszą literą prawa... Rewolucjonista Wielce postępująca dyskryminacja rasowa stanowiła dla młodego człowieka nie lada wyzwanie. W społeczeństwie "nierównych" należało zachować stoicki wręcz spokój, ponieważ każda oznaka zniechęcenia, zmęczenia poczuciem niesprawiedliwości zostałaby zinterpretowana na niekorzyść delikwenta. A trzeba uczciwie przyznać, iż żywot na ówczesnym łez padole nie nastrajał osób z etniczną genezą podobną Friedenreichowi optymistycznie. Ale Arthur okazał się niezwykle silny psychicznie. Od pierwszego spotkania ligowego w stanie Sao Paulo (ogólnokrajowa liga toczyła się dopiero od 1970 roku) "nadzieja czarnych" stawiała czoła gryzącej sumienie nietolerancji. Futbol w tamtych czasach pozostawał domeną białych, warstwy uwielbiającej uznawać się za arystokratyczną i napawać się tą świadomością. Wielkiego samozaparcia i siły wewnętrznej wymagała przedmeczowa "kosmetyka". Władze ligi wymusiły na Friedenreichu upodabnianie się do "lepszych kolegów" - każdorazowe wybielanie twarzy mąką ryżową oraz prostowanie kręconych włosów i niejednokrotne nakrywanie ich specjalną damską siatką weszło do repertuaru przygotowań i stało się swoistym rytuałem. I choć powyższe fakty powodują nerwowe odruchy protestu, paradoksalnie przyczyniły się one do zrewolucjonizowania całej najpopularniejszej dyscypliny sportu! Boiskowe ograniczenia Friedenreicha sięgnęły tak daleko, iż sędziowie nie odgwizdywali na nim przewinień (w meczu kontra Exeter City stracił trzy zęby!). Kolejna przeszkoda zmusiła błyskotliwego, znakomicie wyszkolonego technicznie futbolistę do poszukania alternatywnych rozwiązań. By uciec od brutalnych fauli przeciwników, "niezauważanych" przez arbitrów, ikona młodzieży o innym kolorze cery czyniła na murawie nagłe zaskakujące zwroty w miejscu, wpisując do palety zwodów "balans ciałem". Synowi inżyniera bezwzględnie trzeba również przypisać rolę prekursora w elemencie futbolowego abecadła, dzisiaj uznawanym za wcale nienadzwyczajny - to właśnie bohater naszej opowieści jako pierwszy celowo uderzał na bramkę, nadając piłce rotacji. Skórzana kula szybowała na odpowiedniej wysokości, zataczając łuk - tak narodził się podkręcony strzał. Laury Arthura Prócz świetnej gry w polu, Friedenreich stał się pierwszym w historii typowym łowcą goli. Zdobywał je z każdej, nawet najtrudniejszej pozycji, kolekcjonując nie tylko laury zespołowe, ale i korony "króla strzelców". Mimo rasistowskiego podłoża wszelkich ocen, doskonała postawa Arthura nie mogła ujść uwadze zwykłych kibiców - zobowiązujący pseudonim "Pe de Ouro" (Złota stopa) trafił w godne ręce. W 1925 roku napastnika spotkał kolejny zaszczyt, tym razem autorami wymyślnego tytułu "Roi du Football" (Król futbolu) byli francuscy dziennikarze, artykułując ów werdykt w Paryżu. Dokonania twardego jak skała faceta uhonorowała także FIFA, wybierając go swego czasu Najlepszym Napastnikiem XX wieku. - Arthur był wielkim, naprawdę wielkim piłkarzem. Mój ojciec wiele mi o nim opowiadał - zwierzał się na interesujący nas temat Pele. Uznanie dla wielkiego poprzednika nie wzięło się znikąd, bowiem marka 1329 trafień (rekord wszech czasów!) oraz wspaniała, widowiskowa gra Friedenreicha działały na wyobraźnię. Piłkarz formacji ataku doczekał się też raczkującego zawodowstwa. Wcześniej struktury piłkarskie w Brazylii zwano "profesionalismo marron" (brązowy profesjonalizm), aluzjując wyraźnie do coraz mocniejszego napływu czarnoskórych zawodników. Wreszcie w 1933 roku decydenci zdecydowali się na ogłoszenie zawodowej (co nie znaczy ogólnonarodowej) ligi. Oczywiście, bazująca na doprowadzeniu żywej gotówki reforma rozgrywek nie obyła się bez ekscesów. Piłkarze otrzymywali skromne wypłaty, ale przez to stali się niemalże niewolnikami swych pracodawców. Wprowadzenie do rejestru zawodów nowej pozycji nie podobało się wielu działaczom, co rok przed złożeniem stosownych podpisów bez ogródek wypalił prezydent Flamengo, Rivadavia Meyer: - Dla mnie piłkarz, który chce zostać zawodowcem, jest alfonsem wyzyskującym prostytutkę. Klub daje mu wszystko, czego potrzebuje, aby grać, aby zadowalać się piłką, a on jeszcze chce pieniądze? Na to we Flamengo bym nie pozwolił. Profesjonalizm upadla człowieka - zakończył ognisty wywód ekstrawertyk z Ameryki Południowej. Reprezentacyjna huśtawka W 1942 roku, zatem w czasie drugiej wojny światowej, Sport Club Germania przemianowano na Esporte Clube Pinheiros. W tym okresie Friedenreich już nie występował, choć pozwalał się oklaskiwać i tak bardzo długo. 26 lat czynnej kariery zdobi biografię "niemieckiego Brazylijczyka", a ostatni mecz w kartotece odnajdujemy już w podeszłym jak na sportowca wieku 43 lat (1935)! Zanim jednak legenda piłki - wymieniany jednym tchem z Pele, Leonidasem i Zizinho - zawiesił buty na przysłowiowym kołku, przeżył kilka pięknych, ale i mniej przyjemnych chwil w reprezentacji Brazylii. Początkowo przynależność do Selecao, podobnie jak w przypadku klubowej, zagwarantowała Friedenreichowi niemiecka przeszłość. Rok 1914 przeszedł do annałów jako data powstania w tym rozległym administracyjnie kraju drużyny narodowej. Jednym z pierwszych kadrowiczów i wielką gwiazdą tej ekipy obrano Arthura Friedenreicha. Dopiero cztery lata później uznano, iż czarni krajanie to tacy sami ludzie jak wszyscy inni, więc dzięki równym regulacjom winni reprezentować barwy "Canarinhos". "Wizytówka" najludniejszego państwa kontynentu w owym czasie sposobiła się do wysforowania się na czoło południowoamerykańskiej rywalizacji. W 1919 roku Friedenreich znalazł się na ustach wszystkich, także niechętnych rasistów, sięgając z zespołem po triumf w Copa America. Zwinny Mulat podzielił się szarżą najlepszego snajpera turnieju, jednocześnie przechodząc do historii po decydującym strzale w finale. Jak podają niektóre źródła, Arthur ukłuł Urugwajczyków w 150 minucie ostatecznej batalii! Współpartnerzy nosili zucha na ramionach przez ulice Sao Paulo, zaś naród pokonany w finale wykoncypował przydomek "El Tigre" (Tygrys). Sielanka nie trwała długo - 1921 rok przyniósł uchwałę prezydenta Brazylii, Epitacio Pessoa, zabraniającą piłkarzom o czarnym odcieniu skóry występów w narodowej reprezentacji. Następna Copa America odbyła się bez choćby Friedenreicha, ponieważ efekt odgórnej decyzji spowodował ujednolicenie rasowe drużyny, mające na celu "!poprawić wizerunek!". Gorące głosy sprzeciwu i druga lokata w Argentynie nakazały zrewidować idiotyczne podziały. Kilkanaście miesięcy później Arthur już mógł wznosić kolejne trofeum. Smutnym zwieńczeniem przypadłości dryblera stał się rozdział mistrzostw świata. W 1930 roku czempionat wszedł do kalendarza wielkich imprez sportowych, ale Friedenreich mógł tylko nasłuchiwać relacji radiowych. Powód? Znów prozaiczny - prezydent ligi brazylijskiej wykluczył z kadry wszystkich piłkarzy okręgu Sao Paulo ze względu na konflikt tamtejszych klubów z zasiedziałymi w Rio de Janeiro. Włoski "festiwal mistrzów" ominął już gracza napadu, ale trudno się dziwić, jeśli zawodnik liczył sobie już 42 wiosny! Pamiętajmy! Badacze futbolowych dziejów twierdzą, iż to frustracja Friedenreicha powiodła genialnego człowieka, by za kilkadziesiąt tygodni zakończyć cudowną przygodę z piłką. Genialnego człowieka, który nigdy nie zyskał popularności odpowiedniej do osiągnięć. Nieśmiałe próby przekazu telewizyjnego całkowicie lekceważyły piłkę nożną, toteż idol wielu Brazylijczyków praktycznie nigdy na szklanym ekranie nie zaistniał. Warunkiem koniecznym do wywarcia wrażenia na szerszej gawiedzi i odnalezienia miejsca w pamięci ludzkości jest wyjazd z brazylijskich opłotków, a także pozostawienie śladu w mistrzostwach świata. Żadnego z powyższych pewników dla sław dzisiejszego futbolu Friedenreich nie spełnił, toteż po zejściu ze sceny popadł w przerażające zapomnienie. Zarabiał na skromniutkie życie jako pracownik fizyczny w browarze, a i tak zmarł w ubóstwie, nędzy. Przeżył 77 lat, ale niewielu o nim pamięta. Pomnik w Sao Paulo przypomina o wspaniałym człowieku i wielkim piłkarzu. Niech wieść o Arthurze Friedenreichu w końcu się rozejdzie! Marcin Gabor Autor jest dziennikarzem tygodnika "Tylko Piłka" PS Rasizm do dzisiaj - To mit, że w Brazylii kolor skóry nie odgrywa żadnej roli. Dyskryminacja jest tylko mniej upubliczniania, niż w Stanach Zjednoczonych czy Europie - pisze Gunda Wienke, dziennikarka zajmująca się sprawami Ameryki Łacińskiej. Prawie połowa ze 186 milionów obywateli największego kraju kontynentu to Afro-Brazylijczycy. Według raportu Organizacji Narodów Zjednoczonych, kolor skóry obcina zarobki o 50 procent! Ludzie o innym niż biały kolorze skóry stanowią 63 procent najbiedniejszej warstwy społecznej. Wśród rdzennych mieszkańców kursuje nawet powiedzenie: "Bogaty i czarny to musi być Pele".