Sebastian Staszewski, Interia: "Zgodnie z uchwałą Rady Nadzorczej od dnia 1 stycznia 2021 roku Pani Martyna Pajączek przestanie pełnić funkcję Prezesa Zarządu Spółki" - taki komunikat od kilku dni możemy przeczytać na oficjalnej stronie klubu. Jakie były powody odwołania pani z funkcji prezesa? Martyna Pajączek: - Szczerze mówiąc to nikt mi wprost ich nie przekazał. Mieliśmy co prawda spotkanie, na którym rozmawialiśmy na ten temat, lecz nigdy nie zostały podane konkretne powody. Była więc pani zaskoczona decyzją Rady Nadzorczej? - Nie do końca. O tym, że mnie odwołają, wiedziałam po spotkaniu. Ja nie zgodziłam się na podanie się do dymisji. Nie widziałam do tego powodu. Jeżeli Rada chciała mnie odwołać, to miała do tego prawo, ale ja miałam plan, zadania do wykonania i nie byłam w takim momencie życia, że chciałam odchodzić. O takiej możliwości mówiono już w październiku. Przez kilka miesięcy wisiała nad pani głową siekiera? - Nie, bo tak naprawdę to ten temat gorący był dopiero pod koniec roku. A plotki o tym, że mnie odwołają albo odejdę, trwały przez całą kadencję. Taka jest specyfika klubu, z którą trzeba się liczyć. Mówiono wtedy, że nie radzi sobie pani z zarządzaniem klubem, chociaż miała pani "komfortowe wręcz warunki". Na przykład, pomimo pandemii, kibice Widzewa wykupili komplet karnetów, aż 16 401 sztuk. - Nie wiem czy jakikolwiek prezes w dobie koronawirusa miał komfortowe warunki. My wiosną wdrożyliśmy najbardziej radykalny program oszczędnościowy w polskiej piłce. Wprowadziliśmy obniżki wynagrodzeń piłkarzy czy pracowników na sztywne cztery miesiące, a nie na czas, w którym zawodnicy nie trenowali albo nie grali. Muszę przyznać, że piłkarze zachowali się w tej sytuacji porządnie, też im zależało. Po tym programie zostały zresztą oszczędności i gotówka na koniec sezonu. Jako jeden z nielicznych klubów pozyskaliśmy też środki z PFR, one wciąż są zabezpieczeniem. Nasza ulepszona aplikacja została wybrana najlepszą spośród polskich klubów piłkarskich, a nasz projekt "Retronsmisja" najlepszym działaniem w dobie pandemii. Ogromną pracę u podstaw wykonaliśmy z ludźmi z Akademii. Według nieoficjalnych informacji budżet Widzewa wynosi aż 16 mln zł. Z taką kasą na koncie klub powinien walczyć o awans. - Też tak myślę i uważam, że nie ma co się chować. Walka o awans to obowiązek Widzewa. Natomiast wyjaśnię od razu, że budżet na pierwszy zespół jest tam porównywalny z budżetami innych klubów. Natomiast całkiem inne niż na przykład w Niepołomicach czy Głogowie są koszty funkcjonowania. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! W tym sezonie Widzew w 15 meczach uzbierał 19 punktów, co daje 13. miejsce w tabeli. Łodzianie mają do rozegrania także dwa zaległe mecze. Klub zajmuje miejsce odpowiadające jego potencjałowi? - Myślę, że Widzew ma drużynę lepszą niż miejsce, które obecnie zajmuje. I nie chodzi nawet o dwa mecze i możliwość zdobycia dodatkowych sześciu punktów, które mogłyby dać ósme czy dziewiąte miejsce. Dotkliwie odczuliśmy pandemię, były okresy kiedy nie graliśmy, a potem graliśmy co trzy dni, taka utraty rytmu nie pomaga. Pamiętajmy także, że Widzew to beniaminek, który gra w lidze pełnej doświadczonych pierwszoligowców i klubów ze świeżym doświadczeniem ekstraklasowym. Głupotą byłoby przekonanie, że skoro Widzew miał wielką przeszłość, to teraz z miejsca wskoczy w fotel lidera. Gdyby nie mecze wyjazdowe to kto wie... Z czego wynikały problemy, które klub miał poza Łodzią? - Możliwe, że pod koniec meczów brakowało koncentracji, bo sporo bramek traciliśmy w końcówce... Pani zdaniem Widzew stać na powrót do PKO BP Ekstraklasy? Pytam o aspekt sportowy. - Moim zdaniem obecna drużyna ma potencjał na pierwszą szóstkę i przy odpowiednim przygotowaniu może powalczyć o baraże. Nie wyobrażam sobie zresztą, żeby Widzew nie walczył o wysokie cele. To nie jest taki klub. Z drugiej strony trwa proces odbudowy. I w jego trakcie muszą zdarzać się słabsze momenty. Pamiętajmy że po latach gry w niższych ligach, kadra musiała zostać zupełnie wymieniona. A może nad Widzewem ciąży klątwa? Awans do Fortuna I ligi osiągnęliście w dramatycznych okolicznościach, a rok wcześniej - w równie dramatycznych okolicznościach - pewny awans straciliście. - Jakaś klątwa nad Widzewem jest, skoro klub przestał istnieć z dnia na dzień, a później miał taki problem, żeby się odbudować. Brnięcie przez niskie ligi - a zaczynał od czwartej - było trudne. Zaplecze Ekstraklasy może paradoksalnie być łatwiejszym polem bitwy, niż II liga, gdzie trochę upokorzeń przeżyliśmy. Nasz sukces rodził się bólach, ale na końcu byliśmy w gronie dwóch najlepszych zespołów. Funkcję prezesa pełniła pani od połowy 2019 roku. Jest pani zadowolona z tego, co udało się zrobić? - Jestem umiarkowanie zadowolona. Jestem także niezadowolona z rzeczy, których nie udało się zrobić. Na przykład? - Z obchodów 110-lecia, których nie udało nam się zorganizować z takim rozmachem, jak planowaliśmy. Wymyśliliśmy je tak, że każdy - od młodego do starego - znalazłby coś dla siebie. Przyszła jednak pandemia i zablokowała nam prawie wszystkie możliwości. Został tylko Internet, choć też nie w pełnej krasie, bo nawet nie mogliśmy podjechać do ludzi z kamerą. Planowane na nowy sezon radio klubowe otworzyliśmy więc wiosną, by być w kontakcie z kibicami. Szkoda, bo społeczność Widzewa to jego największa siła. Ale niestety nie udało się jej wykorzystać podczas obchodów. Kilku fajnych projektów nie wdrożyliśmy także przez to, że w dobie kryzysu decyzje o wydatkach trzeba podejmować ostrożnie. Warto było podejmować się łódzkiego wyzwania? Wcześniej przez wiele lat była pani prezesem Miedzi Legnica, pierwszą kobietą w zarządzie PZPN, a także szefową Stowarzyszenia Pierwsza Liga Piłkarska... - Jasne, że tak. Moim zadaniem było zrobienie awansu i to się udało. Miałam też zająć się uporządkowaniem klubu wewnątrz, czyli niewidocznymi strukturami administracyjnymi i finansowymi. Tu sztab ludzi ciężko pracował nad kolosalnymi zmianami. Budowa klubu to jednak proces. Trzeba dalej rozbudowywać go organizacyjnie, wzmacniać szkolenie młodzieży, rozwijać infrastrukturę. Dodatkowo dochodzi problem właściciela. Bo w Widzewie on niby jest, ale właściwie go nie ma. Nie da się funkcjonować w poważnych rozgrywkach bez mocnego ośrodka decyzyjnego. Nie da się prowadzić klubu metodą burzy mózgów. Stowarzyszenie RTS zapisało piękną kartę w historii polskiej piłki nożnej, ale w pewnym momencie po prostu musi pojawić się na inwestor. Teraz jest na to znakomity moment. Wróciła pani z Łodzi do Wrocławia. Co dalej? - Jestem cały czas w Zarządzie PZPN, w Komisji Rewizyjnej Pierwszej Ligi Piłkarskiej... Dalej będzie trzymała pani kciuki za Widzew? - Oczywiście. Ktoś z klubu może być niezadowolony i ja przyjmuję to do wiadomości, ale wiem też, że na dokumentach i procedurach, które sporządziliśmy, Widzew może funkcjonować przez wiele lat. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia