Wdowczyk, który w ostatnich sezonach prowadził Kolportera Koronę, stracił także pracę w Kielcach, czyli... został na lodzie. Według szkoleniowca praca w Legii była niemal pewna. - Przyjechali nawet do mnie Jacek Zieliński z Jackiem Bednarzem, rozmawialiśmy o planach na wiosnę Jacek powiedział, iż chciałby jeszcze wrócić na boisko, więc ucieszyłem się, że będę miał dobrego obrońcę - wyjaśnił Wdowczyk. Schody zaczęły się później. - Miałem podpisany kontrakt z Kolporterem do 2007 roku. Panowie Krzysztof Klicki i Wiesław Tkaczuk chcieli 250 tysięcy złotych za mnie i 50 tysięcy za Woźniaka. Mogliśmy obydwaj wyłożyć z własnych kieszeni 100 tysięcy, zaproponowaliśmy, żeby Legia dała pozostałe 200. W piątek wieczorem rozmawiałem o tym z panami Janem Wejchertem, Mariuszem Walterem i Piotrem Zygo, ale nie przystali na tę propozycję - powiedział Wdowczyk "Rzeczpospolitej". - W tej sytuacji Klicki z Tkaczukiem, nie chcąc komplikować sytuacji, w sobotę, kończąc współpracę z nami, zrezygnowali z ekwiwalentu. Zadzwoniłem z tą informacją do prezesa Waltera, usłyszałem jednak, że jest już za późno. W ten sposób 24 godziny zadecydowały o moim losie.