"Ja szefem mafii piłkarskiej? Dobre sobie. To wy dziennikarze mnie stworzyliście" - powiedział, cytowany przez "Dziennik". "Te zarzuty są mocno nadmuchane. Jedyne do czego się nadają, to do obśmiania w kabarecie Drozdy" - dodał. W grudniu ruszył proces, w którym F. zasiada na ławie oskarżonych. Przed sądem przyznał się do trzykrotnego pośrednictwa w przekazywaniu pieniędzy. "To było zwykłe przekazanie koperty. Nie miałem z tego ani grosza zysku" - stwierdził. Linia obrony "Fryzjera" polega na tym, że jego rola ograniczała się jedynie do kojarzenia właściwych osób poprzez przekazywanie zainteresowanym numerów telefonów albo pośredniczenia w przekazywaniu pieniędzy. Dlaczego to robił? "Dobre serce mam, po mamie. Jak ktoś mnie prosił, to czemu miałem nie pomóc?" - wyjaśnił F. Czy przekazując jakiemuś działaczowi numer do arbitra nie domyślał się po co mu on? "Nie czarujmy się, przecież o tym, co się działo przez lata, wiedziało całe środowisko. Całe. To taki element folkloru, do którego wszyscy przywykli. Sędziowie i obserwatorzy przyjeżdżali wcześniej, zostawali dłużej. Pili i bawili się na koszt gospodarzy: hotele, puby dancingi..." - tłumaczy "Fryzjer". "Świętych nie ma nawet w Watykanie, z wyjątkiem Jana Pawła II. Tym bardziej nie ma ich w polskiej piłce. W PZPN nikt nie jest święty. Nawet Michał Listkiewicz. Nic nie działo się bez jego wiedzy" - dodał.