"Niech mi wybaczą kibice Realu, że nie mogę się zachwycać Beckhamem i Zidanem, ale ja zostałem wychowany na Cruyffie, Beckenbauerze i Grzegorzu Lacie" - zamarłem, gdy przeczytałem te słowa w hiszpańskim dzienniku "Marca". Publicysta jednej z największych sportowych gazet świata stawiał Polaka ponad największych współczesnych idoli. Może i odrobinę zaskakujące, ale wcale nietrudno znaleźć argumenty na poparcie tej tezy. Bo Grzegorz Lato piłkarzem był wielkim. W polskich plebiscytach na gracza wszech czasów wygrywają zwykle Lubański, Boniek, albo Deyna. Wszyscy mieli od Laty więcej iskry bożej, tym bardziej można cenić to, czego dokonał nasz jedyny król strzelców mistrzostw świata. W 1974 roku był tylko rączym napastnikiem z niewiarygodnym sercem do gry i instynktem strzeleckim. Pod koniec kariery "królował" w środku pola zdobywając w Hiszpanii swój drugi medal mistrzostw świata. Tyle samo, choć w cenniejszych kolorach, ma wielki Zizou. Gdyby Lato skończył na karierze piłkarza, od biedy jeszcze trenera, dziś bilibyśmy mu pokłony i stawiali pomniki. Zwłaszcza, że w kolejnych pokoleniach naszych graczy, niewielu było takich, który mogliby za nim z czystym sumieniem nosić buty. Lato przeistoczył się jednak w działacza, dziś prowadzi PZPN - cynicznie żerujący na miernym, polskim futbolu. Komuś takiemu jak On, daje to posadę, pieniądze, możliwości, ale chluby na pewno nie przynosi. Urodziny Grzegorza Laty - złóż życzenia Czytaj również: Grzegorz Lato - prawdziwa historia