Mówił, że będzie kontynuować program Luisa Aragonesa. Zapomniał uściślić, że ten z poprzedniego, przegranego mundialu, a nie zwycięskich finałów mistrzostw Europy. Po poprzedniku odziedziczył kompletny zespół, miał tylko niczego nie zepsuć. Trudna sztuka nieomal się powiodła - gdyby nie David Villa, Vicente del Bosque już dzieliłby los Maradony, Dungi i Capello, którym wuwuzele zgodnie przygrywały "Requiem". Głęboko wierząc, że duża liczba środkowych pomocników na boisku przekłada się na dobre wyniki, Luis Aragones zaczynał mecze na niemieckim mundialu z kompletnym zestawem piłkarzy środka boiska: Xavim, Xabim Alonso i Marcosem Senną. Gdy mijały minuty, na murawę wbiegał w dodatku Cesc Fabregas. David Villa i Fernando Torres, cenieni snajperzy, ze skrzydeł próbowali tworzyć okazje Raulowi Gonzalezowi. Subtelna taktyka zaczęła niebezpiecznie przypominać chaos. Aragones poprowadził Hiszpanów przez eliminacje mistrzostw Europy przez wyjątkowo ciemne zaułki. Nie obyło się bez opuchlizny i bólu zębów. Zaczęli od rozbicia Lichtensteinu, ale wkrótce nadciągnął kryzys - przegrana z Irlandią Północną i Szwecją, potem remis z Islandią. Cmentarny nastrój opanował nie tylko urodzonych pesymistów, bo ponure przepowiednie, że gwiazdy Primera Division obejrzą turniej w telewizji, nie wydawały się zbyt irracjonalne. Z problemami, ciułając bramki i punkty w obrzydliwym stylu, bez pomysłu na ułożenie zespołu, Aragones zdołał wygrać grupę. Chaotyczna gra przepoczwarzyła się jednak w futbol przyjemny dla oka. Sędziwy "Mędrzec" zrozumiał, że nie warto wystawiać napastników na skrzydłach, Xavi i Xabi Alonso lubią sobie przeszkadzać, a ubezpieczanie tyłów można powierzyć jednemu Marcosowi Sennie. Historia zatacza koło co cztery lata Seria błyskotliwych zwycięstw w eliminacjach, a mundial się zaczyna od przegranej. Piłkarze del Bosque cofnęli się w procesie piłkarskiej ewolucji, przynajmniej przed rok 2006. Podobnie jak Aragones na Euro, del Bosque chciał oprzeć zespół na filarach środka pola - perfekcyjnym w odbiorze Marcosie Sennie i genialnym liderze Xavim. Pierwszego, zniszczonego kontuzjami, na mundial nie zabrał, drugiemu ogranicza pole manewru. "Sfinks" zaczął asekuracyjnie - Sergio Busquetsowi podarował anioła stróża, Xabiego Alonso. Obydwaj mieli odgrywać rolę Senny, choć w kadrze jest Carlos Marchena, nieoceniony twardziej od czarnej roboty. Busquets z Alonso nie grają tragicznie, ale zagęszczają środek pola i zajmują miejsce dla skrzydłowego. A Hiszpanom wyraźnie brakuje armat, nie ruchomych fortec. "Graliśmy w dziewiątkę" - podsumowuje ćwierćfinał z Paragwajem Gauden Villas, hiszpański felietonista. Pisał o dublowaniu pozycji w środku boiska i zaskakująco bezproduktywnym Fernando Torresie. Tymczasem jedyną, jak dotąd, ofiarą selekcjonera, już po wpadce ze Szwajcarami, stał się David Silva. Wybitny "mediapunto", z gatunku takich, którzy subtelnie dyrygują grą w ferworze walki. Del Bosque widział w Silvie fałszywego skrzydłowego, ale "El Mago" nie mógł znaleźć sobie miejsca na boisku i spoczął na ławce. Zamiast niego mógłby zagrać Juan Mata, skrzydłowy z natury i treningów, nie z rozkazu szkoleniowca. W dodatku - bramkostrzelny. Podczas rozgrzewki przed jednym z meczów Mata ośmieszył Raula Albiola spektakularnym zagraniem między nogami zaskoczonego obrońcy, wywołując aplauz del Bosque. Trudno powiedzieć kogo Mata musiałby upokorzyć, by dostać szansę gry. Zmącony spokój kamiennej twarzy wąsacza zdradzały tylko przerażone oczy. Del Bosque próbował przeszczepić reprezentacji "DNA Barcy" (piątka wychowanków: Pique, Puyol, Xavi, Iniesta, Busquets w pierwszym składzie), ale zdołał skopiować tylko bezużyteczne klepanie podań. "Czerwonym" zabrakło furii, bo trener zapomniał się w ślepym przywiązaniu do nazwisk i przekręcaniu ustawień. Podobnie jak Aragones przed czterema laty, del Bosque dopatrzył się w Davidzie Villi skrzydłowego z własnych marzeń. "El Guaje" strzela bramki, ale zwykle wtedy, gdy wróci do środka ataku, bo z boiska zejdzie już Fernando Torres. Hiszpanów zbawia fantastyczna współpraca Villi z Xavim i Andresem Iniestą. Gdyby "Sfinks" dał zagrać Macie albo Silvie na swojej pozycji, "El Guaje" miałby kwartet ludzi, których intencje zna a priori. Vamos? Vamos? Vamos... Ale bez Torresa "Czerwona Furia" do półfinału dotarła płodząc co mecz piłkarskiego potworka. Niezaangażowani obserwatorzy mogą zachwycać się okolicznościami awansu, ale Hiszpanie niepokoją się o własne zdrowie. Trener Jose Antonio Camacho, komentujący mecz dla państwowej telewizji, tak przeżywał bramkę z Paragwajem: Co musi dziać się w prywatnych domach i pubach? Mundial trwa, wiadomo - zwycięzców się nie osądza, przynajmniej dopóki są w grze. Hiszpańska prasa nie wychodzi poza subtelne sugestie - delikatnie proponuje posadzenie na ławce Torresa, cienia samego siebie z ostatniej imprezy. Niemal każdy internetowy serwis przygotował kibicom ankietę o "El Nino". Gdyby del Bosque sugerował się żądaniami kibiców - na Facebooku powstają specjalne grupy przeciwników Toresa w wyjściowym składzie - już dawno odesłałby Fernando na wcześniejsze wakacje. Z Torresem czy nie, Hiszpanie nie są faworytami Del Bosque fachowo obezwładnia siłę własnej drużyny narzucaniem skompromitowanych koncepcji, Loew stworzył imponujący kolektyw ludzi myślących tylko o złocie. Podopieczni del Bosque biegają jakby trener co noc zakładał im "hiszpańskie buty", Niemcy z gracją unoszą się nad murawą. Hiszpanie pół godziny knują jak dostać się pod bramkę rywala, by w końcu wyszła im indywidualna wycieczka. Ludzie Loewa prawie z każdej wyprawy przynoszą bramkowe łupy. Niemcy są maszynką do miażdżenia drużyn grających bez pomysłu, gra del Bosque opierała się na dość podejrzanej idei: "wystawię swoich ulubieńców, a nuż Villa coś trafi". Hiszpanie w sumie wymęczyli sześć bramek, Niemcy ośmioma rozstrzelali Anglię i Argentynę. Gdyby futbol nie był grą, a nauką dedukcyjną, odkrywca argumentu za "Czerwoną Furią" mógłby poważnie myśleć o nagrodzie Nobla. Tegoroczny mundial drwi jednak z wszelkich przepowiedni. Z drugiej strony - dopóki Torres w grze? Łukasz Kwiatek