Krzysztof Chrobak opowiada o utalentowanej młodzieży i coraz lepszym szkoleniu w Polsce. "Myślę, że poziom naszego futbolu pójdzie w górę" - uważa. Mówi też o kłopotach trenowanej przez niego Polonii Warszawa, która żyje właśnie dzięki szkoleniu juniorów. Po okresie pracy w piłce juniorskiej, m.in. z kadrą narodową do lat 14, był pan trenerem zespołów ekstraklasy: Polonii Warszawa, Amiki Wronki, Górnika Łęczna i Lecha Poznań, znajdował się pan w sztabie Widzewa Łódź i Zagłębia Lubin. Obecnie znów pracuje pan w Polonii, ale na czwartym szczeblu. Nie kusił powrót do większej piłki czy nie było propozycji? Krzysztof Chrobak: Kusiło mnie do powrotu do... domu. Ponad 10 lat w rozjazdach, a sytuacja rodzinna wymagała tego, żeby raczej być w Warszawie. Akurat tak się zdarzyło, że to była końcówka mojej pracy w Lechu, w akademii. Jak wspomniałem, podstawowym bodźcem był powrót do Warszawy. Najpierw, przez rok, trenowałem Pogoń Grodzisk Mazowiecki, a później wróciłem na Konwiktorską, gdzie przychodziłem z wielkimi nadziejami. Miała być Polonia ekstraklasowa, z dużym inwestorem. Tymczasem jest trzecia liga (czwarty poziom) i miejsce w strefie spadkowej... - Od półtora roku mamy duże problemy. Oficjalnie mówi się +organizacyjne+, ale wiadomo, że wynikają z finansowych. Bazujemy na młodych zawodnikach. Jest kilku starszych, którzy są związani emocjonalnie z klubem i dzięki temu w ogóle tutaj zostali. Natomiast sytuacja jest bardzo trudna i jeżeli to się szybko nie zmieni, klub może mieć problem z utrzymaniem na tym poziomie. Wracając na Konwiktorską, wierzyłem w powodzenie tego projektu, rozwój. Udało nam się wprawdzie ten projekt troszkę rozbudować, bo przez dwa i pół roku stworzyliśmy drugi zespół, który wywalczył awans do ligi okręgowej. Stworzyliśmy drużynę juniorów, projekt dziecięcy, ale w mojej ocenie to zdecydowanie za mało. Czy Polonia nie jest trochę zakładnikiem swojej lokalizacji? Z jednej strony dobrze, że jesteście w atrakcyjnym miejscu stolicy, ale z drugiej od dawna było słychać, iż potencjalny inwestor uzależni swoje duże zaangażowanie od tego, że będzie mógł liczyć na tereny... - W pewnym sensie na pewno tak. Polonia ma pecha, aczkolwiek ja bym tego nie upatrywał w położeniu. Uważam, że błędy są popełnione po innej stronie. W dużej mierze, myślę, to jest błąd również środowiska Polonii, bardzo podzielonego. Nie ma jednego wyraźnego głosu. Myślę też, że to środowisko nie potrafiło w pewnym momencie odnaleźć się w nowych czasach. Większość klubów poszła mocno do przodu pod względem nowoczesności, funkcjonowania, marketingu, obiektów. A Polonia została gdzieś... ...w poprzedniej dekadzie? - Dokładnie. I to jest największy problem. Podobnie jak koszty funkcjonowania klubu, które są niekorzystne, miasto narzuca nam restrykcyjne zasady. Kluby występujące w naszej grupie mają obiekty za darmo lub symboliczną kwotę. A u nas koszt wynajęcia stadionu na dzień meczowy wynosi 10 tys. zł, zaś na trening - 3 tysiące. Następnym problemem jest odejście zawodników. Zakładaliśmy pracę w pewnej perspektywie, chcieliśmy przygotowywać część młodych piłkarzy do gry na wyższym poziomie, co zresztą się udało, ale również tworzyć pewien szkielet zespołu na lata. Niestety, z powodu zaległości finansowych kilku piłkarzy rozwiązało kontrakty. Na szczęście udało się do końca poprzedniego sezonu utrzymać młodzieżowców. Dzięki nim zdobyliśmy punkty w Pro Junior System, co zagwarantowało nam zasilanie finansowe. Oni odeszli do wyższych klas i dostaliśmy za nich ekwiwalenty. Te dwa źródła - można powiedzieć - pozwoliły nam wystartować w obecnym sezonie. Skoro mowa o piłce juniorskiej - jest pan znany z dobrej ręki do takich graczy. W Polonii prowadził pan m.in. Marcina Kusia, Pawła Kieszka czy Antoniego Łukasiewicza. W Lechu pracował pan np. z Janem Bednarkiem, Karolem Linettym, Tomaszem Kędziorą, Dawidem Kownackim, a w Widzewie - z Mariuszem Stępińskim. Kto ze znanych panu juniorów miał lub wciąż ma największe szanse na dużą karierę? - Było kilku takich zawodników. Może emocjonalnie najbardziej jestem związany z graczami z Polonii. Z wieloma pracowałem nawet 12 lat, np. z Marcinem Kusiem zaczynaliśmy od pierwszego treningu i zakończyliśmy pracą w pierwszym zespole. Uważam, że właśnie Marcin miał olbrzymi potencjał. W reprezentacji Polski zadebiutował w wieku niespełna 21 lat. - Niestety, jego kariera w dobrym momencie została zahamowana. Kiedy wyróżniał się w Polonii i był powoływany do kadry, zerwał więzadła krzyżowe podczas testów w Niemczech (w Hannoverze 96 - red.). Bardzo ciekawy zawodnik. Z innych piłkarzy wspomnę np. o Mariuszu Stępińskim. Pracowałem z nim tylko rok w Widzewie, był wówczas jeszcze niepełnoletni. Wtedy byłem drugim trenerem, pierwszym był Radek Mroczkowski. Słynne "Dzieciaki Mroczkowskiego"... - Tak. Nie ukrywam, że mocno pracowaliśmy z Mariuszem. To taki troszkę "samorodek". Chłopak z mniejszego ośrodka, który wszedł do ligi i miał trudny moment, ponieważ zdając do klasy maturalnej, został skierowany przez menedżera w innym kierunku. My chcieliśmy, żeby został w kraju. Stawialiśmy na niego i wciąż chcieliśmy. Podjął inną decyzję, wyjechał, ale widać, że nadal się rozwija. Jest blisko reprezentacji. Był nawet w kadrze na Euro 2016. Później nieco zniknął z tego otoczenia, ale wydaje się, że to nie jest jego ostatnie słowo... - Mariusz ma dobry charakter - jako człowiek i piłkarz. Myślę, że się odbuduje. Takim wielkim talentem jest też Dawid Kownacki, bardzo uzdolniony. Ja go poznałem w Lechu. Szybko awansował do drużyny juniorskiej. Mając 15 lat był już praktycznie graczem zespołu rezerw, a po kilku miesiącach został włączony do kadry pierwszej drużyny. Miał trochę trudniejszy okres, w sensie mentalnym - w momencie, gdy wyszedł z akademii, zaczął trenować z pierwszym zespołem i przeprowadził się do Poznania. Potrafił zrozumieć pewne rzeczy, bardziej dbać o różne sprawy. I uważam, że on też ma szanse grać na bardzo wysokim poziomie. Przy okazji Stępińskiego poruszył pan ważny temat. Lepiej wyjeżdżać z Polski jak najszybciej czy rozwijać się stopniowo i grać w rodzimej PKO Ekstraklasie np. dwa, trzy sezony? Pan jest chyba zwolennikiem tej drugiej opcji? - Zdecydowanie tak. Ta pierwsza, wydaje mi się, jest stworzona głównie przez menedżerów. Jeszcze dekadę temu rynek menedżerski w Polsce w zasadzie raczkował. Wielu menedżerów funkcjonowało na zasadzie złotego strzału, czyli jak najszybciej sprzedać piłkarza. Przeliczniki były bardzo dobre, więc można było na tym zarobić. A moim zdaniem powinno chodzić o to, żeby wywieźć zawodnika już ukształtowanego. Jeżeli już, to sprzedajmy go za konkretne pieniądze. Niech korzyść mają klub, menedżer i zawodnik. Myślę, że to się powoli zmienia. Druga sprawa jest taka, że mamy coraz wyższy poziom szkolenia. Lepsze bazy, więcej akademii z prawdziwego zdarzenia. Pracowałem trzy lata w akademii Lecha, cały czas interesuję się szkoleniem młodzieży. Uważam, że kilka naszych akademii w sensie programów i kadry trenerskiej funkcjonują na nie gorszym, a może nawet lepszym poziomie niż niektóre topowe w Europie. To na czym polega problem? - Po prostu nie jesteśmy w stanie sprowadzić takiego materiału piłkarskiego do swoich akademii jak te największe kluby. One ściągają graczy z całego świata, my bazujemy na krajowych. Mimo wszystko jestem zwolennikiem modelu, żeby piłkarz jak najdłużej był w domu, swoim naturalnym środowisku, oczywiście przy dobrym reżimie treningowym. I żeby wyjeżdżał już jako ukształtowany zawodnik. Co ważne - po to, żeby grać. To może być różny wiek - 18, ale też 21-22 lata. Modelowym przykładem jest kariera Roberta Lewandowskiego - króla strzelców trzech kolejnych szczebli rozgrywek w Polsce, od obecnej drugiej ligi do Ekstraklasy. Grał w Zniczu Pruszków, Lechu i dopiero później w Borussii Dortmund. - Często podaję jego przykład młodym chłopakom z trzeciej ligi. Mają 18-19 lat, czasami są niezadowoleni, że grają na tym poziomie i chcieliby szybko awansować. Mówię im, żeby popatrzyli na życiorys Roberta - on ponosił jako młody człowiek porażki. I dopiero w Zniczu zaliczył dobry sezon, potem kolejny. Został zauważony, ściągnięty do Lecha. Dla mnie jest fenomenem, ponieważ przychodząc do kolejnych klubów nie był zawodnikiem numerem jeden na tę pozycję i zawsze po pewnym czasie wywalczył sobie to miejsce. W każdym klubie odnosił sukcesy. Osiągnął to nie tylko talentem, ale również charakterem i pracą. Gdy grał w Zniczu, mówiło się, że większym talentem jest Bartosz Wiśniewski, zresztą doskonale panu znany. - Dokładnie tak. Widzę też inny świetny przykład - Sebastiana Szymańskiego. Ściągnięty z Białej Podlaskiej przeszedł akademię Legii. Jako junior trafił już do drugiego zespołu, następnie do pierwszego. Wszedł bez żadnych kompleksów, co było dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem. Szybko stał się jednym z pierwszoplanowych graczy i teraz pokonuje kolejny etap. Wyjechał do Dynama Moskwa i gra w pierwszej reprezentacji. On wyruszył z Polski w konkretne miejsce, jako ukształtowany zawodnik. To lepsza droga niż jechać w nieznane, gdzie wielu młodych ludzi, nie mając podstaw językowych, kulturowych, po prostu ginie mentalnie. Piłkarz, żeby się dobrze rozwijał, musi być w swoim środowisku doceniony, akceptowany.