W Trójmieście jest kilka klubów, w których piłkarze spisują się na medal. "SPATiF" i "Sfinks" w Sopocie, "Kwadratowa", "Miasto Aniołów", "Parlament" w Gdańsku, był kiedyś "Pokład" w Gdyni. Można by wymieniać dalej, ale i tak nie doszlibyśmy do żadnego z klubów piłkarskich. Trójmiasto wciąga od pierwszego dnia. Za komuny mówiło się, że kto nie pije, ten kabluje. Piło się zawsze i wszędzie, choćby po to, by pozostać poza podejrzeniami. W Lechii Gdańsk, w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, grał Czesław Lenc, ksywa "Majster". Jego firmowym zagraniem było walnięcie z woleja w taki sposób, że piłka leciała na dach trybuny. Publika wyła z zachwytu. Po meczu, cała drużyna biesiadowała w "Czardaszu", Lenca po czymś takim trzy dni szukali. Na szczęście w innych drużynach też mieli swoich "Majstrów", których bez przerwy trzeba było szukać. Dlatego w lidze poziom był wyrównany. Pod koniec drugiej dekady XXI wieku w Lechii zebrała się właśnie ekipa takich "Majstrów". Dobrze grali w piłkę (w 2019 r. Puchar Polski i 3. miejsce w Ekstraklasie), lubili ze sobą bywać i dobrze zarabiali (chociaż często wynagrodzenia przychodziły z opóźnieniem). Ktoś wpadł na pomysł, że po co siedzieć u kogoś, jak można u siebie. Wreszcie udało się połączyć przyjemne z pożytecznym - w dolnej partii słynnego sopockiego Monciaka, tuż obok Multikina (swoją drogą co za pomysł, by właśnie tam zlokalizować kinowego molocha) zwolnił się lokal, w który wpasowali się piłkarze. Za pomysłem na knajpę "Team Spirit" (tak nazywało się to miejsce) stali Jakub Wawrzyniak, Sławomir Peszko, Dusan Kuciak oraz Grzegorz Kuświk. Często można było spotkać Sebastiana Milę, który mieszka opodal, w Gdańsku-Jelitkowie. To było coś a la minifoodhall, a w każdej jego części znajdują się inne stoiska i kuchnie oraz bar. Lokal miał charakter samoobsługowy, a zamówienia składało się przy barze. Do wyboru były dania kuchni włoskiej, amerykańskiej oraz japońskiej. Czwarty spot był rotujący - tak pisał o tym miejscu portal esopot.pl. W "Team Spirit" ceny były niewygórowane, burgery, w tym wegański, można było zamówić w cenie 20-25 złotych. Za dodatkowe 5 złotych dostaliśmy jeszcze frytki. W części włoskiej do wyboru była pizza oraz pasta. Wreszcie clue programu: ALKOHOL! Piwosze mogli zamówić Tyskie oraz Książęce. Była również wyjątkowa wódka, serwowana tylko w "Team Spirit". Nie można było jej kupić w żadnym innym miejscu. Na ulicy Bohaterów Monte Cassino lokali jest pod dostatkiem, dlatego aby zachęcić gości trzeba się czymś wyróżnić, sportowa oprawa i obecność znanych sportowców była tym czymś. Piłkarze zainwestowali w knajpę na Monciaku. "Team Spirit" to był wielki niewypał Na papierze to nie mogło się nie udać. Na Monciaku przeważnie wszyscy są pod wpływem, a jak są, to chce się jeść. Przecież gdyby nie alkohol nikt w życiu nie zjadłby nigdy kebaba, a jednak ludzie jedzą je pasjami. Musiało nastąpić trzęsienie ziemi albo koniec świata, żeby nastąpiła plajta. I to się stało. Nastał ponury czas COVID-19. To było już po pierwszej marcowej fali, ale w wakacje nadeszła kolejna. Cała gospodarka, nie tylko w Polsce, ale i na świecie została zamknięta w obawie przed zakażeniami. Dość powiedzieć, że tamtego lata miały być rozgrywane piłkarskie mistrzostwa Europy, z udziałem reprezentacji Polski. Zapewne założyciele "Team Spirit" liczyli na spory utarg, zawsze to co innego zobaczyć mecz Biało-Czerwonych w towarzystwie Jakuba Wawrzyniaka i Sebastiana Mili niż szwagra i sąsiada. To jest warte każdych pieniędzy. Niestety, mistrzostwa przeniesiono na kolejny rok, a "Team Spirit" do nich nie doczekał. Tamte wakacje na wybrzeżu były zupełnie inne od wszystkich wcześniejszych - zamiast tłumów polskich, skandynawskich, niemieckich i rosyjskich turystów na plaży po ulicach kurortu jeździła "szczekaczka" głosem prezydenta miasta, Jacka Karnowskiego namawiająca do pozostania w domach. Na wiosnę 2021 r. z lokalu "Team Spirit" zostało już tylko wspomnienie. Są tacy restauratorzy, którzy chwalą sobie okres pandemii, nie musieli nic robić, a spora kasa wpadła dzięki tzw. "tarczom". Piłkarze, którzy założyli "Team Spirit" do tych szczęśliwców nie należeli, aby ubiegać się o dofinansowanie trzeba było mieć jakąś historię, a ten lokal był zupełnie nowy. - Nie wiem, czy dla gastronomii był gorszy moment na podpisanie umowy na najem lokalu niż na miesiąc przed wybuchem pandemii koronawirusa - komentował później Jakub Wawrzyniak w programie "Bez Masek". - Mój brat nazywa mnie rekinem biznesu. Jakiś czas temu siedzieliśmy razem, on zgubił telefon i poprosił, żebym do niego zadzwonił. Słyszę dzwonek, podnoszę, a tam podpis "Jakub - rekin biznesu". Mówię: no dzięki, bracie! - dodawał Wawrzyniak. - Rekin trwał przez pół roku, teraz jest już okoń albo płotka - stwierdził Peszko. - Ile utopiliśmy? Ponad milion... - zdradził Wawrzyniak. Dziś żaden z bohaterów tego tekstu nie ma już nic wspólnego z gastronomią. Towarzystwo, w większości opuściło Trójmiasto i rozjechało się po świecie, chociaż wciąż ma ze sobą kontakt. Dusan Kuciak wciąż jest w Lechii Gdańsk, ale nowi właściciele klubu nie biorą go pod uwagę przy ustalaniu składu i od wielu miesięcy nie wypłacają wynagrodzenia, Sebastian Mila jest asystentem selekcjonera Michała Probierza, Błażej Augustyn walczy we freak fightach, Patryk Lipski zawsze lubił zwiedzać, dlatego nic dziwnego, że wybrał się na Cypr, wciąż kopię w piłkę i jeszcze mu za to płacą, Grzegorz Kuświk już (chyba?) nie gra, a Jakub Wawrzyniak elokwentnie mówi o piłce nożnej na antenie TVP, a w wolnym czasie pobił w ringu Tomasza Hajto. Najbardziej nieoczekiwanie potoczyła się kariera Sławomira Peszki, który jako jedyny spośród wyżej wymienionych jest samodzielnym trenerem, prowadzi III-ligowych nuworyszy Wieczystą Kraków. Kto wie, może "Peszkin" obejmie kiedyś reprezentację Polski? Będzie to zapewne pierwszy selekcjoner, na którego cześć został nazwany alkohol. Może oprócz Dicka Advocaata. Maciej Słomiński, INTERIA