Spotkanie podtekstów miało wiele. Główny dotyczący osoby trenera Ryszarda Tarasiewicza - mocno związanego emocjonalnie ze Śląskiem, jego niedawnego szkoleniowca, który do dziś żałuje, że z Wrocławia go pogoniono. Jego będący na dole tabeli ŁKS miał powalczyć z liderem ligi m.in. z powracającym do bramki Bogusławem Wyparło. Od pierwszych minut meczu piłkarze Śląska starali się kontrolować wydarzenia na boisku, większość czasu spędzali pod bramką gospodarzy. Już na samym początku przed szansą stanął Sebastian Mila, ale naciskany przez obrońców uderzył tuż obok bramki. Kilka chwil później strzał Łukasza Madeja zatrzymał Wyparło, a Sebastian Dudek źle przymierzył z dystansu. W międzyczasie łodzianie mieli rzut wolny. Po dośrodkowaniu Marcina Kaczmarka z lewej strony boiska najwyżej w polu karnym wyskoczył Antoni Łukasiewicz i strzałem głową dał prowadzenie gospodarzom. To właśnie stałe fragmenty gry miały być w tym spotkaniu szansą dla podopiecznych Ryszarda Tarasiewicza, bo przebić się przez mocną obronę Śląska było im w niedzielę bardzo ciężko. Po rzucie rożnym, wykonywanym przez Kaczmarka, ŁKS znów był bliski gola. Piłkę piętą uderzył Marek Saganowski, ale pomylił się o kilkanaście centymetrów. Napastnikowi łodzian zabrakło niewiele, tak jak i Mili. Pomocnik Śląska zdecydował się na strzał z dystansu, nieźle podkręcił futbolówkę, ale ta minęła o pół metra spojenie słupka z poprzeczką. Piłkarze trenera Oresta Lenczyka dominowali na boisku, byli znacznie częściej w posiadaniu piłki, ale nie mieli pomysłu, jak zaskoczyć defensywnie grający ŁKS. Bo zaskoczeniem na pewno nie były uderzenia z dystansu w środek bramki. Łodzianie stali więc na własnej połowie i czekali na ruch przeciwnika. Jeszcze przed przerwą Lenczyk zmienił Madeja, wychowanka łódzkiego klubu, a posłał w bój Łukasza Gikiewicza, który do Śląska trafił z ŁKS-u. - Przez całą rundę grałem nieźle, trzy gole i trzy asysty, ale wielka szkoda, że w taki sposób ta runda się dla mnie skończyła - mówił po meczu niepocieszony Madej. Po przerwie obraz gry uległ zmianie. Goście nie ruszyli odważnie, jak można było się tego spodziewać, tylko mecz się wyrównał. Łodzianie doszli do wniosku, że głęboka defensywa przez kolejne 45 minut może okazać się niebezpieczna dla nich samych. Bliżsi zdobycia gola byli raczej podopieczni trenera Tarasiewicza, sytuacji mieli na pewno więcej. Saganowski przegrał pojedynek z Marianem Kelemenem, Bartłomiej Romańczuk fatalnie spudłował po podaniu Marcina Smolińskiego, a Kaczmarek z rzutu wolnego trafił wprost w bramkarza. Śląsk? Osamotniony w ataku Gikiewicz mógł zdziałać niewiele, nie miał wsparcia od partnerów. Gra przeciwko trzem defensywnym pomocnikom łodzian sprawiała mnóstwo problemów m.in. Mili czy Sebastianowi Dudkowi. Aż w końcu wrocławianie wzięli się do roboty... W 78. minucie goście doprowadzili do wyrównania. Po dośrodkowaniu rezerwowego Marka Wasiluka strzałem głową piłkę w siatce umieścił inny rezerwowy Przemysław Kaźmierczak. Lenczyk miał rację, wprowadzając obu piłkarzy niespełna kwadrans wcześniej. To pierwszy gol Kaźmierczaka od 19 marca. ŁKS natychmiast rzucił się do ataku. Po akcji rezerwowych Marcina Mięciela i Sebastiana Szałachowskiego ten pierwszy źle dogrywał w kluczowej fazie. Gdyby futbolówka nie trafiła w jednego z obrońców, Szałachowski miałby przed sobą już tylko bramkarza. To był jednorazowy przebłysk, gospodarze musieli bronić się dalej. Śląsk poczuł, że może wygrać, atakował więc coraz większą liczbą piłkarzy, dochodził coraz bliżej pola karnego, coraz częściej dośrodkowywał z bocznych sektorów boiska. Po centrze Mili piłkę głową uderzył Wasiluk, z linii bramkowej wybijał jeszcze Kaczmarek, ale to nie wystarczyło. Na kilka chwil przed końcem meczu Śląsk objął prowadzenie i już go nie oddał. - Trener Lenczyk świetnie trafił ze zmianami - cieszył się kapitan Mila. - Mamy wielu bardzo dobrych piłkarzy, również na ławce. Wiadomo, wszyscy grać nie mogą, ale na pewno jesteśmy jednym zespołem. Atmosfera jest dobra, a to przecież tworzy ogólny wynik. Po wygranej w Łodzi podopieczni Oresta Lenczyka umocnili się na pozycji lidera ekstraklasy. Nad drugą Legią mają już cztery punkty przewagi. Zima we Wrocławiu będzie bardzo spokojna... - Ale nie na tyle spokojna, byśmy zapadli w sen zimowy - śmieje się Mila. Po meczu powiedzieli: Trener Śląska Wrocław Orest Lenczyk: "Wygrał faworyt. W piłce nożnej faworytem często się bywa, a wynik meczu jest taki, na jaki zasłużyły dwie drużyny. Ja spodziewałem się tu bardzo trudnego meczu. Powiedziałem zawodnikom na odprawie, że to będzie ich najtrudniejszy mecz w tym roku. Przed jego rozpoczęciem wydawało się, że mamy szansę powtórzyć grę z Zabrza i już w pierwszej połowie opanować grę. Jeden celny strzał i bardzo ładna bramka zadecydowały o tym, że inicjatywę przejęła drużyna ŁKS. Nie myślałem jednak, że na tak długo. Te wydarzenia potwierdziły, że ŁKS potrafi grać w piłkę i że wiek się nie liczy. Odpowiednio prowadzona gra tej drużyny sprawiła nam wiele problemów. W pierwszej połowie widać było, że kilku naszym zawodnikom gra nie idzie. Trzeba więc było coś robić, żeby zamiast ładnie, zacząć grać skutecznie. Zakończyło się szczęśliwie i oby to szczęście nadal było z nami". Trener ŁKS Łódź Ryszard Tarasiewicz: "Rozegraliśmy dobry mecz. Tak jak w poprzednim spotkaniu na własnym stadionie z Jagiellonią zasłużyliśmy na zwycięstwo, tak dzisiaj na pewno zasłużyliśmy na remis. Boli więc to, że za te dobre mecze nie zostaliśmy zrekompensowali punktami, bo to podniosłoby morale w zespole. Zagraliśmy konsekwentnie, z dużą wiarą i zaangażowaniem. Mieliśmy sytuacje na 2-0 i gdybyśmy to strzelili, to tego meczu byśmy nie przegrali. Byliśmy chyba bliżej strzelenia drugiej bramki niż Śląsk wyrównania czy zwycięstwa. Tak to jednak bywa. Stwarzamy sobie sytuacje, ale nie możemy tego skonkretyzować. Pierwszy gol dla Śląska to była ładna, piłkarska bramka po akcji. Przy drugiej bramce można mieć jednak pretensje. Moment nieuwagi, błąd w indywidualnym kryciu i Śląsk mógł cieszyć się ze zwycięstwa. Czeka nas na pewno ciężka wiosna. Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja przed świętami. Kilku zawodników na pewno nas opuści, więc musimy się wzmocnić. W naszej sytuacji każdy remis i zwycięstwo są bezcenne. Musimy się jednak skoncentrować na zespołach z miejsc 10-16. Walcząc z nimi musimy się jednak wzmocnić". ŁKS - Śląsk Wrocław 1-2 (1-0) Bramki: 1-0 Antoni Łukasiewicz (10-głową), 1-1 Przemysław Kaźmierczak (78-głową), 1-2 Marek Wasiluk (88-głową). Żółta kartka - ŁKS: Bartosz Romańczuk, Mladen Kascelan, Sebastian Szałachowski. Śląsk Wrocław: Waldemar Sobota, Dariusz Pietrasiak. Sędzia: Dawid Piasecki (Słupsk). Widzów 2˙500. ŁKS: Bogusław Wyparło - Cezary Stefańczyk, Piotr Klepczarek II, Michał Łabędzki, Marcin Kaczmarek - Marcin Smoliński (63. Sebastian Szałachowski), Radosław Pruchnik, Antoni Łukasiewicz, Mladen Kascelan, Bartosz Romańczuk (73. Marcin Mięciel) - Marek Saganowski. Śląsk Wrocław: Marian Kelemen - Piotr Celeban, Jarosław Fojut, Dariusz Pietrasiak, Mariusz Pawelec (65. Marek Wasiluk) - Łukasz Madej (43. Łukasz Gikiewicz), Dariusz Sztylka, Sebastian Dudek, Sebastian Mila, Piotr Ćwielong (64. Przemysław Kaźmierczak) - Waldemar Sobota. Zobacz zapis relacji na żywo z meczu ŁKS - Śląsk Wrocław Wyniki, terminarz i tabela T-Mobile Ekstraklasy